diff --git a/src/Faker/Provider/pl_PL/Text.php b/src/Faker/Provider/pl_PL/Text.php
new file mode 100644
index 00000000..81454fda
--- /dev/null
+++ b/src/Faker/Provider/pl_PL/Text.php
@@ -0,0 +1,2871 @@
+<?php
+
+namespace Faker\Provider\pl_PL;
+
+class Text extends \Faker\Provider\Text
+{
+    /**
+     * The Project Gutenberg EBook of Sklepy cynamonowe, by Bruno Schulz
+     *
+     * Copyright laws are changing all over the world. Be sure to check the
+     * copyright laws for your country before downloading or redistributing
+     * this or any other Project Gutenberg eBook.
+     *
+     * This header should be the first thing seen when viewing this Project
+     * Gutenberg file.  Please do not remove it.  Do not change or edit the
+     * header without written permission.
+     *
+     * Please read the "legal small print," and other information about the
+     * eBook and Project Gutenberg at the bottom of this file.  Included is
+     * important information about your specific rights and restrictions in
+     * how the file may be used.  You can also find out about how to make a
+     * donation to Project Gutenberg, and how to get involved.
+     *
+     *
+     * **Welcome To The World of Free Plain Vanilla Electronic Texts**
+     *
+     * **eBooks Readable By Both Humans and By Computers, Since 1971**
+     *
+     * *****These eBooks Were Prepared By Thousands of Volunteers!*****
+     *
+     *
+     * Title: Sklepy cynamonowe
+     *
+     * Author: Bruno Schulz
+     *
+     * Release Date: May, 2005 [EBook #8119]
+     * [Yes, we are more than one year ahead of schedule]
+     * [This file was first posted on June 16, 2003]
+     *
+     * Edition: 10
+     *
+     * Language: Polish
+     *
+     * Character set encoding: Codepage 1250
+     *
+     * *** START OF THE PROJECT GUTENBERG EBOOK SKLEPY CYNAMONOWE ***
+     *
+     *
+     *
+     *
+     * Produced by Pawel Sobkowiak--Scanned and proofread by
+     * Polska Biblioteka Internetowa
+     *
+     *
+     *
+     *
+     * BRUNO SCHULZ SKLEPY CYNAMONOWE
+     *
+     *
+     * Spis tresci:
+     *
+     * SIERPIEŃ NAWIEDZENIE PTAKI MANEKINY TRAKTAT O MANEKINACH ALBO WTÓRA
+     * KSIĘGA RODZAJU TRAKTAT O MANEKINACH Ciąg dalszy TRAKTAT O MANEKINACH
+     * Dokończenie NEMROD PAN PAN KAROL SKLEPY CYNAMONOWE ULICA KROKODYLI
+     * KARAKONY WICHURA NOC WIELKIEGO SEZONU
+     *
+     * @see http://www.gutenberg.org/cache/epub/8119/pg8119.txt
+     * @var string
+     */
+    protected static $baseText = <<<'EOT'
+SIERPIEŃ
+
+1 W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką i
+starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszołamiających dni letnich.
+Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której
+wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia
+miąższ złotych gruszek. Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z
+ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca--
+lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne
+wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w
+których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej
+poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z
+klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i
+meduzy--surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i
+jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim
+i polnym. Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku
+przechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgających
+słojów powietrznych, kwadraty blasku śniące żarliwy swój sen na
+podłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłębszej złotej żyły dnia; dwa,
+trzy takty refrenu, granego gdzieś na fortepianie, wciąż na nowo,
+mdlejące w słońcu na białych trotuarach, zagubione w ogniu dnia
+głębokiego. Po sprzątaniu Adela zapuszczała cień na pokoje, zasuwając
+płócienne story. Wtedy barwy schodziły o oktawę głębiej, pokój napełniał
+się cieniem, jakby pogrążony w światło głębi morskiej, jeszcze mętniej
+odbity w zielonych zwierciadłach, a cały upał dnia oddychał na storach,
+lekko falujących od marzeń południowej godziny. W sobotnie popołudnia
+wychodziłem z matką na spacer. Z półmroku sieni wstępowało się od razu w
+słoneczną kąpiel dnia. Przechodnie, brodząc w złocie, mieli oczy
+zmrużone od żaru, jakby zalepione miodem, a podciągnięta górna warga
+odsłaniała im dziąsła i zęby. I wszyscy brodzący w tym dniu złocistym
+mieli ów grymas skwaru, jak gdyby słońce nałożyło swym wyznawcom jedną i
+tę samą maskę--złotą maskę bractwa słonecznego; i wszyscy, którzy szli
+dziś ulicami, spotykali się, mijali, starcy i młodzi, dzieci i kobiety,
+pozdrawiali się w przejściu tą maską, namalowaną grubą, złotą farbą na
+twarzy, szczerzyli do siebie ten grymas bakchiczny--barbarzyńską maskę
+kultu pogańskiego. Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu
+gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z
+pustki żółtego placu, kipiały nad nim jasnym listowiem, bukietami
+szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych
+gobelinach. Zdawało się, że te drzewa afektują wicher, wzburzając
+teatralnie swe korony, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać
+wytwomość wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak futra
+szlachetnych lisic. Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabawiały
+się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw,
+rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. Zdawało się, że całe generacje
+dni letnich (jak cierpliwi sztukatorzy, obijający stare fasady z pleśni
+tynku) obtłukiwały kłamliwą glazurę, wydobywając z dnia na dzień
+wyraźniej prawdziwe oblicze domów, fizjonomię losu i życia, które
+formowało je od wewnątrz. Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu,
+spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały
+chłodem i winem. Kupka obdartusów, ocalała w kącie rynku przed płomienną
+miotłą upału, oblegała kawałek muru, doświadczając go wciąż na nowo
+rzutami guzików i monet, jak gdyby z horoskopu tych metalowych krążków
+odczytać można było prawdziwą tajemnicę muru, porysowanego hieroglifami
+rys i pęknięć. Zresztą rynek był pusty. Oczekiwało się, że przed tę sień
+sklepioną z beczkami winiarza podjedzie w cieniu chwiejących się akacyj
+osiołek Samarytanina, prowadzony za uzdę, a dwóch pachołków zwlecze
+troskliwie chorego męża z rozpalonego siodła, ażeby go po chłodnych
+schodach wnieść ostrożnie na pachnące szabasem piętro. Tak wędrowaliśmy
+z matką przez dwie słoneczne strony rynku, wodząc nasze załamane cienie
+po wszystkich domach, jak po klawiszach. Kwadraty bruku mijały powoli
+pod naszymi miękkimi i płaskimi krokami--jedne bladoróżowe jak skóra
+ludzka, inne złote i sine, wszystkie płaskie, ciepłe, aksamitne na
+słońcu, jak jakieś twarze słoneczne, zadeptane stopami aż do niepoznaki,
+do błogiej nicości. Aż wreszcie na rogu ulicy Stryjskiej weszliśmy w
+cień apteki. Wielka bania z sokiem malinowym w szerokim oknie aptecznym
+symbolizowała chłód balsamów, którym każde cierpienie mogło się tam
+ukoić. I po paru jeszcze domach ulica nie mogła już utrzymać nadal
+decorum miasta, jak chłop, który wracając do wsi rodzimej, rozdziewa się
+po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniając się powoli, w miarę
+zbliżania do wsi, w obdartusa wiejskiego. Przedmiejskie domki tonęły
+wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i zagmatwanym kwitnieniu małych
+ogródków. Zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho
+wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, którą prześnić mogły
+za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia. Ogromny
+słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elephantiasis,
+czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając się pod
+przerostem potwornej korpulencji. Ale naiwne przedmiejskie dzwonki i
+perkalikowe, niewybredne kwiatuszki stały bezradne w swych
+nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach, bez zrozumienia dla
+wielkiej tragedii słonecznika.
+
+2 Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu
+popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote
+ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu
+ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki
+polne. A ku parkanowi kożuch traw podnosi się wypukłym garbem-pagórem,
+jak gdyby ogród obrócił się we śnie na drugą stronę i grube jego,
+chłopskie bary oddychają ciszą ziemi. Na tych barach ogrodu niechlujna,
+babska bujność sierpnia wyolbrzymiała w głuche zapadliska ogromnych
+łopuchów, rozpanoszyła się płatami włochatych blach listnych, wybujałymi
+ozorami mięsistej zieleni. Tam te wyłupiaste pałuby łopuchów wybałuszyły
+się jak babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe
+spódnice. Tam sprzedawał ogród za darmo najtańsze krupy dzikiego bzu,
+śmierdzącą mydłem, grubą kaszę babek, dziką okowitę mięty i wszelką
+najgorszą tandetę sierpniową. Ale po drugiej stronie parkanu, za tym
+matecznikiem lata, w którym rozrosła się głupota zidiociałych chwastów,
+było śmietnisko zarosło dziko bodiakiem. Nikt nie wiedział, że tam
+właśnie odprawiał sierpień tego lata swoją wielką pogańską orgię. Na tym
+śmietnisku, oparte o parkan i zarośnięte dzikim bzem, stało łóżko
+skretyniałej dziewczyny Tłui. Tak nazywaliśmy ją wszyscy. Na kupie
+śmieci i odpadków, starych garnków, pantofli, rumowiska i gruzu stało
+zielono pomalowane łóżko, podparte zamiast brakującej nogi dwiema
+starymi cegłami. Powietrze nad tym rumowiskiem, zdziczałe od żaru, cięte
+błyskawicami lśniących much końskich, rozwścieczonych słońcem,
+trzeszczało jak od nie widzianych grzechotek, podniecając do szału.
+Tłuja siedzi przykucnięta wśród żółtej pościeli i szmat. Wielka jej
+głowa jeży się wiechciem czarnych włosów. Twarz jej jest kurczliwa jak
+miech harmonii. Co chwila grymas płaczu składa tę harmonię w tysiąc
+poprzecznych fałd, a zdziwienie rozciąga ją z powrotem, wygładza fałdy,
+odsłania szparki drobnych oczu i wilgotne dziąsła z żółtymi zębami pod
+ryjowatą, mięsistą wargą. Mijają godziny pełne żaru i nudy, podczas
+których Tłuja gaworzy półgłosem, drzemie, zrzędzi z cicha i chrząka.
+Muchy obsiadają nieruchomą gęstym rojem. Ale z nagła ta cała kupa
+brudnych gałganów, szmat i strzępów zaczyna poruszać się, jakby ożywiona
+chrobotem lęgnących się w niej szczurów. Muchy budzą się spłoszone i
+podnoszą wielkim, huczącym rojem, pełnym wściekłego bzykania, błysków i
+migotań. I podczas gdy gałgany zsypują się na ziemię i rozbiegają po
+śmietnisku jak spłoszone szczury, wygrzebuje się z nich, odwija zwolna
+jądro, wyłuszcza się rdzeń śmietniska: na wpół naga i ciemna kretynka
+dźwiga się powoli i staje, podobna do bożka pogańskiego, na krótkich
+dziecinnych nóżkach, a z napęczniałej napływem złości szyi, z
+poczerwieniałej, ciemniejącej od gniewu twarzy, na której jak malowidła
+barbarzyńskie wykwitają arabeski nabrzmiałych żył, wyrywa się wrzask
+zwierzęcy, wrzask chrapliwy, dobyty ze wszystkich bronchij i piszczałek
+tej półzwierzęcej-półboskiej piersi. Bodiaki, spalone słońcem, krzyczą,
+łopuchy puchną i pysznią się bezwstydnym mięsem, chwasty ślinią się
+błyszczącym jadem, a kretynka, ochrypła od krzyku, w konwulsji dzikiej
+uderza mięsistym łonem z wściekłą zapalczywością w pień bzu dzikiego,
+który skrzypi cicho pod natarczywością tej rozpustnej chuci, zaklinany
+całym tym nędzarskim chórem do wynaturzonej, pogańskiej płodności. Matka
+Tłui wynajmuje się gospodyniom do szorowania podłóg. Jest to mała, żółta
+jak szafran kobieta i szafranem zaprawia też podłogi, jodłowe stoły,
+ławy i szlabany, które w izbach ubogich ludzi zmywa. Raz zaprowadziła
+mnie Adela do domu tej starej Maryśki. Była wczesna poranna godzina,
+weszliśmy do małej izby niebiesko bielonej, z ubitą polepą glinianą na
+podłodze, na której leżało wczesne słońce, jaskrawożółte w tej ciszy
+porannej, odmierzanej przeraźliwym szczękiem chłopskiego zegara na
+ścianie. W skrzyni na słomie leżała głupia Maryśka, blada jak opłatek i
+cicha jak rękawiczka, z której wysunęła się dłoń. I jakby korzystając z
+jej snu, gadała cisza, żółta, jaskrawa, zła cisza, monologowała, kłóciła
+się, wygadywała głośno i ordynarnie swój maniacki monolog. Czas Maryśki
+- czas więziony w jej duszy, wystąpił z niej straszliwie rzeczywisty i
+szedł samopas przez izbę, hałaśliwy, huczący, piekielny, rosnący w
+jaskrawym milczeniu poranka z głośnego młyna-zegara, jak zła mąka, sypka
+mąka, głupia mąka wariatów.
+
+3 W jednym z tych domków, otoczonym sztachetami brązowej barwy, tonącym
+w bujnej zieleni ogródka, mieszkała ciotka Agata. Wchodząc do niej,
+mijaliśmy w ogrodzie kolorowe szklane kule, tkwiące na tyczkach, różowe,
+zielone i fioletowe, w których zaklęte były całe świetlane i jasne
+światy, jak te idealne i szczęśliwe obrazy zamknięte w niedościgłej
+doskonałości baniek mydlanych. W półciemnej sieni ze starymi
+oleodrukami, pożartymi przez pleśń i oślepłymi od starości,
+odnajdowaliśmy znany nam zapach. W tej zaufanej starej woni mieściło się
+w dziwnie prostej syntezie życie tych ludzi, alembik rasy, gatunek krwi
+i sekret ich losu, zawarty niedostrzegalnie w codziennym mijaniu ich
+własnego, odrębnego czasu. Stare, mądre drzwi, których ciemne
+westchnienia wpuszczały i wypuszczały tych ludzi, milczący świadkowie
+wchodzenia i wychodzenia matki, córek i synów--otworzyły się bezgłośnie
+jak odrzwia szafy i weszliśmy w ich życie. Siedzieli jakby w cieniu
+swego losu i nie bronili się--w pierwszych niezręcznych gestach
+wydalinam swoją tajemnicę. Czyż nie byliśmy krwią i losem spokrewnieni z
+nimi? Pokój był ciemny i aksamitny od granatowych obić ze złotym
+deseniem, lecz echo dnia płomiennego drgało i tutaj jeszcze mosiądzem na
+ramach obrazów, na klamkach i listwach złotych, choć przepuszczone przez
+gęstą zieleń ogrodu. Spod ściany podniosła się ciotka Agata, wielka i
+bujna, o mięsie okrągłym i białym, centkowanym rudą rdzą piegów.
+Przysiedliśmy się do nich, jakby na brzeg ich losu, zawstydzeni trochę
+tą bezbronnością, z jaką wydali się nam bez zastrzeżeń, i piliśmy wodę z
+sokiem różanym, napój przedziwny, w którym znalazłem jakby najgłębszą
+esencję tej upalnej soboty. Ciotka narzekała. Był to zasadniczy ton jej
+rozmów, głos tego mięsa białego i płodnego, bujającego już jakby poza
+granicami osoby, zaledwie luźnie utrzymywanej w skupieniu, w więzach
+formy indywidualnej, i nawet w tym skupieniu już zwielokrotnionej,
+gotowej rozpaść się, rozgałęzić, rozsypać w rodzinę. Była to płodność
+niemal samoródcza, kobiecość pozbawiona hamulców i chorobliwie wybujała.
+Zdawało się, że sam aromat męskości, zapach dymu tytoniowego, dowcip
+kawalerski mógł dać impuls tej zaognionej kobiecości do rozpustnego
+dzieworództwa. I właściwie wszystkie jej skargi na męża, na służbę, jej
+troski o dzieci były tylko kapryszeniem i dąsaniem się nie zaspokojonej
+płodności, dalszym ciągiem tej opryskliwej, gniewnej i płaczliwej
+kokieterii, którą nadaremnie doświadczała męża. Wuj Marek, mały,
+zgarbiony, o twarzy wyjałowionej z płci, siedział w swym szarym
+bankructwie, pogodzony z losem, w cieniu bezgranicznej pogardy, w którym
+zdawał się wypoczywać. W jego szarych oczach tlił się daleki żar ogrodu,
+rozpięty w oknie. Czasem próbował słabym ruchem robić jakieś
+zastrzeżenia, stawiać opór, ale fala samowystarczalnej kobiecości
+odrzucała na bok ten gest bez znaczenia, przechodziła triumfalnie mimo
+niego, zalewała szerokim swym strumieniem słabe podrygi męskości. Było
+coś tragicznego w tej płodności niechlujnej i nieumiarkowanej, była
+nędza kreatury walczącej na granicy nicości i śmierci, był jakiś heroizm
+kobiecości triumfującej urodzajnością nawet nad kalectwem natury, nad
+insuficjencją mężczyzny. Ale potomstwo ukazywało rację tej paniki
+macierzyńskiej, tego szału rodzenia, który wyczerpywał się w płodach
+nieudanych, w efemerycznej generacji fantomów bez krwi i twarzy. Weszła
+Łucja, średnia, z głową nazbyt rozkwitłą i dojrzałą na dziecięcym i
+pulchnym ciele o mięsie białym i delikatnym. Podała mi rączkę lalkowatą,
+jakby dopiero pączkującą, i zakwitła od razu całą twarzą, jak piwonia
+przelewająca się pełnią różową. Nieszczęśliwa z powodu swych rumieńców,
+które bezwstydnie mówiły o sekretach menstruacji, przymykała oczy i
+płoniła się jeszcze bardziej pod dotknięciem najobojętniejszego pytania,
+gdyż każde zawierało tajną aluzję do jej nadwrażliwego panieństwa. Emil,
+najstarszy z kuzynów, z jasnoblond wąsem, z twarzą, z której życie zmyło
+jakby wszelki wyraz, spacerował tam i z powrotem po pokoju, z rękami w
+kieszeniach fałdzistych spodni. Jego strój elegancki i drogocenny nosił
+piętno egzotycznych krajów, z których powrócił. Jego twarz, zwiędła i
+zmętniała, zdawała się z dnia na dzień zapominać o sobie, stawać się
+białą pustą ścianą z bladą siecią żyłek, w których jak linie na zatartej
+mapie plątały się gasnące wspomnienia tego burzliwego i zmarnowanego
+życia. Był mistrzem sztuk karcianych, palił długie, szlachetne fajki i
+pachniał dziwnie zapachem dalekich krajów. Z wzrokiem wędrującym po
+dawnych wspomnieniach opowiadał dziwne anegdoty, które w pewnym punkcie
+urywały się nagle, rozprzęgały i rozwiewały w nicość. Wodziłem za nim
+tęsknym wzrokiem, pragnąc, by zwrócił na mnie uwagę i wybawił mnie z
+udręki nudów. I w samej rzeczy zdawało mi się, że mrugnął na mnie
+oczyma, wychodząc do drugiego pokoju. Podążyłem za nim. Siedział nisko
+na małej kozetce, z kolanami krzyżującymi się niemal na wysokości głowy,
+łysej jak kula bilardowa. Zdawało się, że to ubranie samo leży,
+fałdziste, zmięte, przerzucone przez fotel. Twarz jego była jak
+tchnienie twarzy--smuga, którą nieznany przechodzień zostawił w
+powietrzu. Trzymał w bladych, emaliowanych błękitnie dłoniach portfel, w
+którym coś oglądał. Z mgły twarzy wyłoniło się z trudem wypukłe bielmo
+bladego oka, wabiąc mnie figlarnym mruganiem. Czułem doń nieprzepartą
+sympatię. Wziął mnie między kolana i tasując przed mymi oczyma wprawnymi
+dłońmi fotografie, pokazywał wizerunki nagich kobiet i chłopców w
+dziwnych pozycjach. Stałem oparty o niego bokiem i patrzyłem na te
+delikatne ciała ludzkie dalekimi, niewidzącymi oczyma, gdy fluid
+niejasnego wzburzenia, którym nagle zmętniało powietrze, doszedł do mnie
+i zbiegł mię dreszczem niepokoju, falą nagłego zrozumienia. Ale
+tymczasem ta mgiełka uśmiechu, która się zarysowała pod miękkim i
+pięknym jego wąsem, zawiązek pożądania, który napiął się na jego
+skroniach pulsującą żyłą, natężenie trzymające przez chwilę jego rysy w
+skupieniu--upadły z powrotem w nicość i twarz odeszła w nieobecność,
+zapomniała o sobie, rozwiała się,
+
+NAWIEDZENIE 1 Już wówczas miasto nasze popadało coraz bardziej w
+chroniczną szarość zmierzchu, porastało na krawędziach liszajem cienia,
+puszystą pleśnią i mchem koloru żelaza. Ledwo rozpowity z brunatnych
+dymów i mgieł poranka--przechylał się dzień od razu w niskie
+bursztynowe popołudnie, stawał się przez chwilę przezroczysty i złoty
+jak ciemne piwo, ażeby potem zejść pod wielokrotnie rozczłonkowane,
+fantastyczne sklepienia kolorowych i rozległych nocy. Mieszkaliśmy w
+rynku, w jednym z tych ciemnych domów o pustych i ślepych fasadach,
+które tak trudno od siebie odróżnić. Daje to powód do ciągłych omyłek.
+Gdyż wszedłszy raz w niewłaściwą sień na niewłaściwe schody, dostawało
+się zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych mieszkań, ganków,
+niespodzianych wyjść na obce podwórza i zapominało się o początkowym
+celu wyprawy, ażeby po wielu dniach, wracając z manowców dziwnych i
+splątanych przygód, o jakimś szarym świcie przypomnieć sobie wśród
+wyrzutów sumienia dom rodzinny. Pełne wielkich szaf, głębokich kanap,
+bladych luster i tandetnych palm sztucznych mieszkanie nasze coraz
+bardziej popadało w stan zaniedbania wskutek opieszałości matki,
+przesiadującej w sklepie, i niedbalstwa smukłonogiej Adeli, która nie
+nadzorowana przez nikogo, spędzała dnie przed lustrami na rozwlekłej
+toalecie, zostawiając wszędzie ślady w postaci wyczesanych włosów,
+grzebieni, porzuconych pantofelków i gorsetów. Mieszkanie to nie
+posiadało określonej liczby pokojów, gdyż nie pamiętano, ile z nich
+wynajęte było obcym lokatorom. Nieraz otwierano przypadkiem którąś z
+tych izb zapomnianych i znajdowano ją pustą; lokator dawno się
+wyprowadził, a w nietkniętych od miesięcy szufladach dokonywano
+niespodzianych odkryć. W dolnych pokojach mieszkali subiekci i nieraz w
+nocy budziły nas ich jęki, wydawane pod wpływem zmory sennej. W zimie
+była jeszcze na dworze głucha noc, gdy ojciec schodził do tych zimnych i
+ciemnych pokojów, płosząc przed sobą świecą stada cieni, ulatujących
+bokami po podłodze i ścianach; szedł budzić ciężko chrapiących z
+twardego jak kamień snu. W świetle pozostawionej przezeń świecy wywijali
+się leniwie z brudnej pościeli, wystawiali, siadając na łóżkach, bose i
+brzydkie nogi i z skarpetką w ręce oddawali się jeszcze przez chwilę
+rozkoszy ziewania--ziewania przeciągniętego aż do lubieżności, do
+bolesnego skurczu podniebienia, jak przy tęgich wymiotach. W kątach
+siedziały nieruchomo wielkie karakony, wyogromnione własnym cieniem,
+którym obarczała każdego płonąca świeca i który nie odłączał się od nich
+i wówczas, gdy któryś z tych płaskich, bezgłowych kadłubów z nagła
+zaczynał biec niesamowitym, pajęczym biegiem. W tym czasie ojciec mój
+zaczął zapadać na zdrowiu. Bywało już w pierwszych tygodniach tej
+wczesnej zimy, że spędzał dnie całe w łóżku, otoczony flaszkami,
+pigułkami i księgami handlowymi, które mu przynoszono z kontuaru. Gorzki
+zapach choroby osiadał na dnie pokoju, którego tapety gęstwiały
+ciemniejszym splotem arabesek. Wieczorami, gdy matka przychodziła ze
+sklepu, bywał podniecony i skłonny do sprzeczek, zarzucał jej
+niedokładności w prowadzeniu rachunków, dostawał wypieków i zapalał się
+do niepoczytalności. Pamiętam, iż raz, obudziwszy się ze snu późno w
+nocy, ujrzałem go, jak w koszuli i boso biegał tam i z powrotem po
+skórzanej kanapie, dokumentując w ten sposób swą irytację przed bezradną
+matką. W inne dni bywał spokojny i skupiony i pogrążał się zupełnie w
+swych księgach, zabłąkany głęboko w labiryntach zawiłych obliczeń. Widzę
+go w świetle kopcącej lampy, przykucniętego wśród poduszek, pod wielkim
+rzeźbionym nadgłowiem łóżka, z ogromnym cieniem od głowy na ścianie,
+kiwającego się w bezgłośnej medytacji. Chwilami wynurzał głowę z tych
+rachunków, jakby dla zaczerpnięcia tchu, otwierał usta, mlaskał z
+niesmakiem językiem, który był suchy i gorzki, i rozglądał się
+bezradnie, jakby czegoś szukając. Wówczas bywało, że zbiegał po cichu z
+łóżka w kąt pokoju, pod ścianę, na której wisiał zaufany instrument. Był
+to rodzaj klepsydry wodnej albo wielkiej fioli szklanej, podzielonej na
+uncje i napełnionej ciemnym fluidem. Mój ojciec łączył się z tym
+instrumentem długą kiszką gumową, jakby krętą, bolesną pępowiną, i tak
+połączony z żałosnym przyrządem--nieruchomiał w skupieniu, a oczy jego
+ciemniały, zaś na twarz przybladłą występował wyraz cierpienia czy
+jakiejś występnej rozkoszy. Potem znów przychodziły dni cichej skupionej
+pracy, przeplatanej samotnymi monologami. Gdy tak siedział w świetle
+lampy stołowej, wśród poduszek wielkiego łoża, a pokój ogromniał górą w
+cieniu umbry, który go łączył z wielkim żywiołem nocy miejskiej za oknem
+- czuł, nie patrząc, że przestrzeń obrasta go pulsującą gęstwiną tapet,
+pełną szeptów, syków i seplenień. Słyszał, nie patrząc, tę zmowę pełną
+porozumiewawczych mrugnięć perskich oczu, rozwijających się wśród
+kwiatów małżowin usznych, które słuchały, i ciemnych ust, które się
+uśmiechały. Wówczas pogrążał się pozornie jeszcze bardziej w pracę,
+liczył i sumował, bojąc się zdradzić ten gniew, który w nim wzbierał, i
+walcząc z pokusą, żeby z nagłym krzykiem nie rzucić się na oślep za
+siebie i nie pochwycić pełnych garści tych kędzierzawych arabesek, tych
+pęków oczu i uszu, które noc wyroiła ze siebie i które rosły i
+zwielokrotniały się, wymajaczając coraz nowe pędy i odnogi z
+macierzystego pępka ciemności. I uspokajał się dopiero, gdy z odpływem
+nocy tapety więdły, zwijały się, gubiły liście i kwiaty i przerzedzały
+się jesiennie, przepuszczając dalekie świtanie. Wtedy wśród świergotu
+tapetowych ptaków, w żółtym zimowym świcie zasypiał na parę godzin
+gęstym, czarnym snem. Od dni, od tygodni, gdy zdawał się być pogrążonym
+w zawiłych konto-korrentach--myśl jego zapuszczała się tajnie w
+labirynty własnych wnętrzności. Wstrzymywał oddech i nasłuchiwał. I gdy
+wzrok jego wracał zbielały i mętny z tamtych głębin, uspokajał go
+uśmiechem. Nie wierzył jeszcze i odrzucał jak absurd te uroszczenia, te
+propozycje, które nań napierały. Za dnia były to jakby rozumowania i
+perswazje, długie, monotonne rozważania prowadzone półgłosem i pełne
+humorystycznych interiudiów, filuternych przekomarzań. Ale nocą
+podnosiły się te głosy namiętniej. Żądanie wracało coraz wyraźniej i
+doniosłej i słyszeliśmy, jak rozmawiał z Bogiem, prosząc się jak gdyby i
+wzbraniając przed czymś, co natarczywie żądało i domagało się. Aż pewnej
+nocy podniósł się ten głos groźnie i nieodparcie, żądając, aby mu dał
+świadectwo usty i wnętrznościami swymi. I usłyszeliśmy, jak duch weń
+wstąpił, jak podnosi się z łóżka, długi i rosnący gniewem proroczym,
+dławiąc się hałaśliwymi słowy, które wyrzucał jak mitralieza.
+Słyszeliśmy łomot walki i jęk ojca, jęk tytana ze złamanym biodrem,
+który jeszcze urąga. Nie widziałem nigdy proroków Starego Testamentu,
+ale na widok tego męża, którego gniew boży obalił, rozkraczonego szeroko
+na ogromnym porcelanowym urynale, zakrytego wichrem ramion, chmurą
+rozpaczliwych łamańców, nad którymi wyżej jeszcze unosił się głos jego,
+obcy i twardy--zrozumiałem gniew boży świętych mężów. Był to dialog
+groźny jak mowa piorunów. Łamańce rak jego rozrywały niebo na sztuki, a
+w szczelinach ukazywała się twarz Jehowy, wzdęta gniewem i plująca
+przekleństwa. Nie patrząc widziałem go, groźnego Demiurga, jak leżąc na
+ciemnościach jak na Synaju, wsparłszy potężne dłonie na karniszu
+firanek, przykładał ogromną twarz do górnych szyb okna, na których
+płaszczył się potwornie mięsisty nos jego. Słyszałem jego głos w
+przerwach proroczej tyrady mego ojca, słyszałem te potężne warknięcia
+wzdętych warg, od których szyby brzęczały, mieszające się z wybuchami
+zaklęć, lamentów, gróźb mego ojca. Czasami głosy przycichały i zżymały
+się z cicha jak gaworzenie wiatru w nocnym kominie, to znowu wybuchały
+wielkim zgiełkliwym hałasem, burzą zmieszanych szlochów i przekleństw. Z
+nagła otworzyło się okno ciemnym ziewnięciem i płachta ciemności wionęła
+przez pokój. W świetle błyskawicy ujrzałem ojca mego w rozwianej
+bieliźnie, jak ze straszliwym przekleństwem wylewał potężnym chlustem w
+okno zawartość nocnika w noc szumiącą jak muszla. 2 Mój ojciec powoli
+zanikał, wiądł w oczach. Przykucnięty pod wielkimi poduszkami, dziko
+nastroszony kępami siwych włosów, rozmawiał z sobą półgłosem, pogrążony
+cały w jakieś zawiłe wewnętrzne afery. Zdawać się mogło, że osobowość
+jego rozpadła się na wiele pokłóconych i rozbieżnych jaźni, gdyż kłócił
+się ze sobą głośno, pertraktował usilnie i namiętnie, przekonywał i
+prosił, to znowu zdawał się przewodniczyć zgromadzeniu wielu
+interesantów, których usiłował z całym nakładem żarliwości i swady
+pogodzić. Ale za każdym razem te hałaśliwe zebrania, pełne gorących
+temperamentów, rozpryskiwały się przy końcu, wśród klątw, złorzeczeń i
+obelg. Potem przyszedł okres jakiegoś uciszenia, ukojenia wewnętrznego,
+błogiej pogody ducha. Znowu wielkie folianty rozłożone były na łóżku, na
+stole, na podłodze i jakiś benedyktyński spokój pracy zalegał w świetle
+lampy nad białą pościelą łóżka, nad pochyloną siwą głową mego ojca. Ale
+gdy matka późnym wieczorem wracała ze sklepu, ojciec ożywiał się,
+przywoływał ją do siebie i z dumą pokazywał jej świetne, kolorowe
+odbijanki, którymi skrzętnie wylepił stronice księgi głównej.
+Zauważyliśmy wówczas wszyscy, że ojciec zaczął z dnia na dzień maleć jak
+orzech, który zsycha się wewnątrz łupiny. Zanikowi temu nie towarzyszył
+bynajmniej upadek sił. Przeciwnie, stan jego zdrowia, humor, ruchliwość
+zdawały się poprawiać. Często śmiał się teraz głośno i szczebiotliwie,
+zanosił się wprost od śmiechu, albo też pukał w łóżko i odpowiadał sobie
+„proszę” w różnych tonacjach, całymi godzinami. Od czasu do czasu złaził
+z łóżka, wspinał się na szafę i przykucnięty pod sufitem porządkował coś
+w starych gratach, pełnych rdzy i kurzu. Niekiedy ustawiał sobie dwa
+krzesła naprzeciw siebie i wspierając się rękami o poręcze, bujał się
+nogami wstecz i naprzód, szukając rozpromienionymi oczyma w naszych
+twarzach wyrazów podziwu i zachęty. Z Bogiem, zdaje się, pogodził się
+zupełnie. Niekiedy w nocy ukazywała się twarz brodatego Demiurga w oknie
+sypialni, oblana ciemną purpurą bengalskiego światła, i patrzyła przez
+chwilę dobrotliwie na uśpionego głęboko, którego śpiewne chrapanie
+zdawało się wędrować daleko po nieznanych obszarach światów sennych.
+Podczas długich, półciemnych popołudni tej późnej zimy ojciec mój
+zapadał od czasu do czasu na całe godziny w gęsto zastawione gratami
+zakamarki, szukając czegoś zawzięcie. I nieraz bywało podczas obiadu,
+gdy zasiadaliśmy wszyscy do stołu, brakło ojca. Wówczas matka musiała
+długo wołać „Jakubie!” i stukać łyżką w stół, zanim wylazł z jakiejś
+szafy, oblepiony szmatami pajęczyny i kurzu, z wzrokiem nieprzytomnym i
+pogrążonym w zawiłych, a jemu tylko wiadomych sprawach, które go
+zaprzątały. Czasem wdrapywał się na karnisz i przybierał nieruchomą pozę
+symetrycznie do wielkiego wypchanego sępa, który po drugiej stronie okna
+zawieszony był na ścianie. W tej nieruchomej, przykucniętej pozie, z
+wzrokiem zamglonym i z miną chytrze uśmiechniętą trwał godzinami, ażeby
+z nagła przy czyimś wejściu zatrzepotać rękoma jak skrzydłami i zapiać
+jak kogut. Przestaliśmy zwracać uwagę na te dziwactwa, w które się z
+dnia na dzień głębiej wplątywał. Wyzbyty jakby zupełnie cielesnych
+potrzeb, nie przyjmując tygodniami pokarmu, pogrążał się z dniem każdym
+głębiej w zawiłe i dziwaczne afery, dla których nie mieliśmy
+zrozumienia. Niedosięgły dla naszych perswazji i próśb, odpowiadał
+urywkami swego wewnętrznego monologu, którego przebiegu nic z zewnątrz
+zmącić nie mogło. Wiecznie zaaferowany, chorobliwie ożywiony, z
+wypiekami na suchych policzkach nie zauważał nas i przeoczał.
+Przywykliśmy do jego nieszkodliwej obecności, do jego cichego
+gaworzenia, do tego dziecinnego, w sobie zatopionego świegotu, którego
+trele przebiegały niejako na marginesie naszego czasu. Wtedy już znikał
+niekiedy na wiele dni, podziewał się gdzieś w zapadłych zakamarkach
+mieszkania i nie można go było znaleźć. Stopniowo te zniknięcia
+przestały sprawiać na nas wrażenie, przywykliśmy do nich i kiedy po
+wielu dniach znów się pojawiał, o parę cali mniejszy i chudszy, nie
+zatrzymywało to na dłużej naszej uwagi. Przestaliśmy po prostu brać go w
+rachubę, tak bardzo oddalił się od wszystkiego, co ludzkie i co
+rzeczywiste. Węzeł po węźle odluźniał się od nas, punkt po punkcie gubił
+związki łączące go ze wspólnotą ludzką. To, co jeszcze z niego
+pozostało, to trochę cielesnej powłoki i ta garść bezsensownych dziwactw
+- mogły zniknąć pewnego dnia, tak samo nie zauważone jak szara kupka
+śmieci, gromadząca się w kącie, którą Adela co dzień wynosiła na
+śmietnik.
+
+PTAKI Nadeszły żółte, pełne nudy dni zimowe. Zrudziałą ziemię pokrywał
+dziurawy, przetarty, za krótki obrus śniegu. Na wiele dachów nie
+starczyło go i stały czarne lub rdzawe, gontowe strzechy i arki kryjące
+w sobie zakopcone przestrzenie strychów--czarne, zwęglone katedry,
+najeżone żebrami krokwi, płatwi i bantów--ciemne płuca wichrów
+zimowych. Każdy świt odkrywał nowe kominy i dymniki, wyrosłe w nocy,
+wydęte przez wicher nocny, czarne piszczałki organów diabelskich.
+Kominiarze nie mogli opędzić się od wron, które na kształt żywych
+czarnych liści obsiadały wieczorem gałęzie drzew pod kościołem, odrywały
+się znów, trzepocąc, by wreszcie przylgnąć, każda do właściwego miejsca
+na właściwej gałęzi, a o świcie ulatywały wielkimi stadami--tumany
+sadzy, płatki kopciu, falujące i fantastyczne, plamiąc migotliwym
+krakaniem mętnożółte smugi świtu. Dni stwardniały od zimna i nudy, jak
+zeszłoroczne bochenki chleba. Napoczynano je tępymi nożami, bez apetytu,
+z leniwą sennością. Ojciec nie wychodził już z domu. Palił w piecach,
+studiował nigdy niezgłębioną istotę ognia, wyczuwał słony, metaliczny
+posmak i wędzony zapach zimowych płomieni, chłodną pieszczotę
+salamander, liżących błyszczącą sadzę w gardzieli komina. Z zamiłowaniem
+wykonywał w owych dniach wszystkie reparatury w górnych regionach
+pokoju. O każdej porze dnia można go było widzieć, jak--przykucnięty na
+szczycie drabiny--majstrował coś przy suficie, przy kamiszach wysokich
+okien, przy kulach i łańcuchach lamp wiszących. Zwyczajem malarzy
+posługiwał się drabiną jak ogromnymi szczudłami i czuł się dobrze w tej
+ptasiej perspektywie, w pobliżu malowanego nieba, arabesek i ptaków
+sufitu. Od spraw praktycznego życia oddalał się coraz bardziej. Gdy
+matka, pełna troski i zmartwienia z powodu jego stanu, starała się go
+wciągnąć w rozmowę o interesach, o płatnościach najbliższego „ultimo”,
+słuchał jej z roztargnieniem, pełen niepokoju, z drgawkami w nieobecnej
+twarzy. I bywało, że przerywał jej nagle zaklinającym gestem ręki, ażeby
+pobiec w kąt pokoju, przylgnąć uchem do szpary w podłodze i z
+podniesionymi palcami wskazującymi obu rąk, wyrażającymi najwyższą
+ważność badania--nasłuchiwać. Nie rozumieliśmy wówczas jeszcze smutnego
+tła tych ekstrawagancji, opłakanego kompleksu, który dojrzewał w głębi.
+Matka nie miała nań żadnego wpływu, natomiast wielką czcią i uwagą
+darzył Adelę. Sprzątanie pokoju było dlań wielką i ważną ceremonią,
+której nie zaniedbywał nigdy być świadkiem, śledząc z mieszaniną strachu
+i rozkosznego dreszczu wszystkie manipulacje Adeli. Wszystkim jej
+czynnościom przypisywał głębsze, symboliczne znaczenie. Gdy dziewczyna
+młodymi i śmiałymi ruchami posuwała szczotkę na długim drążku po
+podłodze, było to niemal ponad jego siły. Z oczu jego lały się wówczas
+łzy, twarz zanosiła się od cichego śmiechu, a ciałem wstrząsał rozkoszny
+spazm orgazmu. Jego wrażliwość na łaskotki dochodziła do szaleństwa.
+Wystarczyło, by Adela skierowała doń palec ruchem oznaczającym
+łaskotanie, a już w dzikim popłochu uciekał przez wszystkie pokoje,
+zatrzaskując za sobą drzwi, by wreszcie w ostatnim paść brzuchem na
+łóżko i wić się w konwulsjach śmiechu pod wpływem samego obrazu
+wewnętrznego, któremu nie mógł się oprzeć. Dzięki temu miała Adela nad
+ojcem władzę niemal nieograniczoną. W tym to czasie zauważyliśmy u ojca
+po raz pierwszy namiętne zainteresowanie dla zwierząt. Była to
+początkowo namiętność myśliwego i artysty zarazem, była może także
+głębsza, zoologiczna sympatia kreatury dla pokrewnych, a tak odmiennych
+form życia, eksperymentowanie w nie wypróbowanych rejestrach bytu.
+Dopiero w późniejszej fazie wzięła sprawa ten niesamowity, zaplątany,
+głęboko grzeszny i przeciwny naturze obrót, którego lepiej nie wywlekać
+na światło dzienne. Zaczęło się to od wylęgania jaj ptasich. Z wielkim
+nakładem trudu i pieniędzy sprowadzał ojciec z Hamburga, z Holandii, z
+afrykańskich stacji zoologicznych zapłodnione jaja ptasie, które dawał
+do wylęgania ogromnym kurom belgijskim. Był to proceder nader zajmujący
+i dla mnie--to wykluwanie się piskląt, prawdziwych dziwotworów w
+kształcie i ubarwieniu. Nie podobna było dopatrzyć się w tych monstrach
+o ogromnych, fantastycznych dziobach, które natychmiast po urodzeniu
+rozdzierały się szeroko, sycząc żarłocznie czeluściami gardła, w tych
+jaszczurach o wątłym, nagim ciele garbusów--przyszłych pawi, bażantów,
+głuszców i kondorów. Umieszczony w koszykach, w wacie, smoczy ten pomiot
+podnosił na cienkich szyjach ślepe, bielmem zarosle głowy, kwacząc
+bezgłośnie z niemych gardzieli. Mój ojciec chodził wzdłuż półek w
+zielonym fartuchu, jak ogrodnik wzdłuż inspektów z kaktusami, i wywabiał
+z nicości te pęcherze ślepe, pulsujące życiem, te niedołężne brzuchy,
+przyjmujące świat zewnętrzny tylko w formie jedzenia, te narośle życia,
+pnące się omackiem ku światłu. W parę tygodni później, gdy te ślepe
+pączki życia pękły do światła, napełniły się pokoje kolorowym pogwarem,
+migotliwym świergotem swych nowych mieszkańców. Obsiadały one karnisze
+firanek, gzymsy szaf, gnieździły się w gęstwinie cynowych gałęzi i
+arabesek wieloramiennych lamp wiszących. Gdy ojciec studiował wielkie
+ornitologiczne kompendia i wertował kolorowe tablice, zdawały się
+ulatywać z nich te pierzaste fantazmaty i napełniać pokój kolorowym
+trzepotem, płatami purpury, strzępami szafiru, grynszpanu i srebra.
+Podczas karmienia tworzyły one na podłodze barwną, falującą grządkę,
+dywan żywy, który za czyimś niebacznym wejściem rozpadał się, rozlatywał
+w ruchome kwiaty, trzepocące w powietrzu, aby w końcu rozmieścić się w
+górnych regionach pokoju. W pamięci pozostał mi szczególnie jeden
+kondor, ogromny ptak o szyi nagiej, twarzy pomarszczonej i wybujałej
+naroślami. Był to chudy asceta, lama buddyjski, pełen niewzruszonej
+godności w całym zachowaniu, kierujący się żelaznym ceremoniałem swego
+wielkiego rodu. Gdy siedział naprzeciw ojca, nieruchomy w swej
+monumentalnej pozycji odwiecznych bóstw egipskich, z okiem zawleczonym
+białawym bielmem, które zasuwał z boku na źrenice, ażeby zamknąć się
+zupełnie w kontemplacji swej dostojnej samotności--wydawał się ze swym
+kamiennym profilem starszym bratem mego ojca. Ta sama materia ciała,
+ścięgien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wyschła i
+koścista, te same zrogowaciałe, głębokie oczodoły. Nawet ręce, silne w
+węzłach, długie, chude dłonie ojca, z wypukłymi paznokciami, miały swój
+analogon w szponach kondora. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, widząc go
+tak uśpionego, że mam przed sobą mumię--wyschłą i dlatego pomniejszoną
+mumię mego ojca. Sądzę, że i uwagi matki nie uszło to przedziwne
+podobieństwo, chociaż nigdy nie poruszaliśmy tego tematu.
+Charakterystyczne jest, że kondor używał wspólnego z moim ojcem naczynia
+nocnego. Nie poprzestając na wylęganiu coraz nowych egzemplarzy, ojciec
+mój urządzał na strychu wesela ptasie, wysyłał swatów, uwiązywał w
+lukach i dziurach strychu ponętne, stęsknione narzeczone i osiągnął w
+samej rzeczy to, że dach naszego domu, ogromny, dwuspadowy dach gontowy,
+stał się prawdziwą gospodą ptasią, arką Noego, do której zlatywały się
+wszelkiego rodzaju skrzydlacze z dalekich stron. Nawet długo po
+zlikwidowaniu ptasiego gospodarstwa utrzymywała się w świecie ptasim ta
+tradycja naszego domu i w okresie wiosennych wędrówek spadały nieraz na
+nasz dach całe chmary żurawi, pelikanów, pawi i wszelkiego ptactwa.
+Impreza ta wzięła jednak niebawem--po krótkiej świetności--smutny
+obrót. Wkrótce okazała się bowiem konieczna translokacja ojca do dwóch
+pokojów na poddaszu, które służyły za rupieciarnie. Stamtąd dochodził
+już o wczesnym świcie zmieszany klangor głosów ptasich. Drewniane pudła
+pokojów na strychu, wspomagane rezonansem przestrzeni dachowej,
+dźwięczały całe od szumu, trzepotu, piania, tokowania i gulgotu. Tak
+straciliśmy ojca z widoku na przeciąg kilku tygodni. Rzadko tylko
+schodził do mieszkania i wtedy mogliśmy zauważyć, że zmniejszył się
+jakoby, schudł i skurczył. Niekiedy przez zapomnienie zrywał się z
+krzesła przy stole i trzepiąc rękoma jak skrzydłami, wydawał pianie
+przeciągłe, a oczy zachodziły mu mgłą bielma. Potem, zawstydzony, śmiał
+się razem z nami i starał się ten incydent obrócić w żart. Pewnego razu
+w okresie generalnych porządków zjawiła się niespodzianie Adela w
+państwie ptasim ojca. Stanąwszy we drzwiach, załamała ręce nad fetorem,
+który się unosił w powietrzu, oraz nad kupami kału, zalegającego
+podłogi, stoły i meble. Szybko zdecydowana otworzyła okno, po czym przy
+pomocy długiej szczotki wprawiła całą masę ptasią w wirowanie. Wzbił się
+piekielny tuman piór, skrzydeł i krzyku, w którym Adela, podobna do
+szalejącej Menady, zakrytej młyńcem swego tyrsu, tańczyła taniec
+zniszczenia. Razem z ptasią gromadą ojciec mój, trzepiąc rękoma, w
+przerażeniu próbował wznieść się w powietrze. Zwolna przerzedzał się
+tuman skrzydlaty, aż w końcu na pobojowisku została sama Adela,
+wyczerpana, dysząca, oraz mój ojciec z miną zafrasowaną i zawstydzoną,
+gotów do przyjęcia każdej kapitulacji. W chwilę później schodził mój
+ojciec ze schodów swojego dominium--człowiek złamany, król-banita,
+który stracił tron i królowanie.
+
+MANEKINY Ta ptasia impreza mego ojca była ostatnim wybuchem kolorowości,
+ostatnim i świetnym kontrmarszem fantazji, który ten niepoprawny
+improwizator, ten fechtmistrz wyobraźni poprowadził na szańce i okopy
+jałowej i pustej zimy. Dziś dopiero rozumiem samotne bohaterstwo, z
+jakim sam jeden wydał on wojnę bezbrzeżnemu żywiołowi nudy drętwiącej
+miasto. Pozbawiony wszelkiego poparcia, bez uznania z naszej strony
+bronił ten mąż przedziwny straconej sprawy poezji. Był on cudownym
+młynem, w którego leje sypały się otręby pustych godzin, ażeby w jego
+trybach zakwitnąć wszystkimi kolorami i zapachami korzeni Wschodu. Ale
+przywykli do świetnego kuglarstwa tego metafizycznego prestidigitatora,
+byliśmy skłonni zapoznawać wartość jego suwerennej magii, która nas
+ratowała od letargu pustych dni i nocy. Adeli nie spotkał żaden wyrzut
+za jej bezmyślny i tępy wandalizm. Przeciwnie, czuliśmy jakieś niskie
+zadowolenie, haniebną satysfakcję z ukrócenia tych wybujałości, których
+kosztowaliśmy łakomie do syta, ażeby potem uchylić się perfidnie od
+odpowiedzialności za nie. A może był w tej zdradzie i tajny pokłon w
+stronę zwycięskiej Adeli, której przypisywaliśmy niejasno jakąś misje i
+posłannictwo sił wyższego rzędu. Zdradzony przez wszystkich, wycofał się
+ojciec bez walki z miejsc swej niedawnej chwały. Bez skrzyżowania szpad
+oddał w ręce wroga domenę swej byłej świetności. Dobrowolny banita
+usunął się do pustego pokoju na końcu sieni i oszańcował się tam
+samotnością. Zapomnieliśmy o nim. Obiegła nas znowu ze wszech stron
+żałobna szarość miasta, zakwitając w oknach ciemnym liszajem świtów,
+pasożytniczym grzybem zmierzchów, rozrastającym się w puszyste futro
+długich nocy zimowych. Tapety pokojów, rozluźnione błogo za tamtych dni
+i otwarte dla kolorowych lotów owej skrzydlatej czeredy, zamknęły się
+znów w sobie, zgęstniały plącząc się w monotonii gorzkich monologów.
+Lampy poczerniały i zwiędły jak stare osty i bodiaki. Wisiały teraz
+osowiałe i zgryźliwe, dzwoniąc cicho kryształkami szkiełek, gdy ktoś
+przeprawiał się omackiem przez zmierzch pokoju. Na próżno wetknęła Adela
+we wszystkie ramiona tych lamp kolorowe świece, nieudolny surogat, blade
+wspomnienie świetnych iluminacji, którymi kwitły niedawno wiszące ich
+ogrody. Ach! gdzie było to świegotliwe pączkowanie, to owocowanie
+pośpieszne i fantastyczne w bukietach tych lamp, z których jak z
+pękających czarodziejskich tortów ulatywały skrzydlate fantazmaty,
+rozbijające powietrze na talie kart magicznych, rozsypując je w kolorowe
+oklaski, sypiące się gęstymi łuskami lazuru, pawiej, papuziej zieleni,
+metalicznych połysków, rysując w powietrzu linie i arabeski, migotliwe
+ślady lotów i kołowań, rozwijając kolorowe wachlarze trzepotów,
+utrzymujące się długo po przelocie w bogatej i błyskotliwej atmosferze,
+Jeszcze teraz kryły się w głębi zszarzałej aury echa i możliwości
+barwnych rozbłysków, lecz nikt nie nawiercał fletem, nie doświadczał
+świdrem zmętniałych słojów powietrznych. Tygodnie te stały pod znakiem
+dziwnej senności. Łóżka cały dzień nie zaścielone, zawalone pościelą
+zmiętą i wytarzaną od ciężkich snów, stały jak głębokie łodzie gotowe do
+odpływu w mokre i zawiłe labirynty jakiejś czarnej, bezgwiezdnej
+Wenecji. O głuchym świcie Adela przynosiła nam kawę. Ubieraliśmy się
+leniwie w zimnych pokojach, przy świetle świecy odbitej wielokrotnie w
+czar-nych szybach okien. Poranki te były pełne bezładnego krzątania się,
+rozwlekłego szukania w różnych szufladach i szafach. Po całym mieszkaniu
+słychać było kłapanie pantofelków Adeli. Subiekci zapalali latarnie,
+brali z rąk matki wielkie klucze sklepowe i wychodzili w gęstą, wirującą
+ciemność. Matka nie mogła dojść do ładu z toaletą. Świece dogasały w
+lichtarzu. Adela przepadała gdzieś w odległych pokojach lub na strychu,
+gdzie rozwieszała bieliznę. Nie można jej się było dowołać. Młody
+jeszcze, mętny i brudny ogień w piecu lizał zimne, błyszczące narośle
+sadzy w gardzieli komina. Świeca gasła, pokój pogrążał się w ciemności.
+Z głowami na obrusie stołu, wśród resztek śniadania zasypialiśmy na wpół
+ubrani. Leżąc twarzami na futrzanym brzuchu ciemności, odpływaliśmy na
+jego falistym oddechu w bezgwiezdną nicość. Budziło nas głośne
+sprzątanie Adeli. Matka nie mogła uporać się z toaletą. Nim skończyła
+czesanie, subiekci wracali na obiad. Mrok na rynku przybierał kolor
+złotawego dymu. Przez chwilę z tych dymnych miodów, z tych mętnych
+bursztynów mogły się rozpowić kolory najpiękniejszego popołudnia. Ale
+szczęśliwy moment mijał, amalgamat świtu przekwitał, wezbrany ferment
+dnia, już niemal dościgły, opadał z powrotem w bezsilną szarość.
+Zasiadaliśmy do stołu, subiekci zacierali czerwone z zimna ręce i nagle
+proza ich rozmów sprowadzała od razu pełny dzień, szary i pusty wtorek,
+dzień bez tradycji i bez twarzy. Ale gdy pojawiał się na stole półmisek
+z rybą w szklistej galarecie, dwie duże ryby leżące bok przy boku, głową
+do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawaliśmy w nich herb owego dnia,
+emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku, i rozbieraliśmy go
+pospiesznie między siebie, pełni ulgi, że dzień odzyskał w nim swą
+fizjonomię. Subiekci spożywali go z namaszczeniem, z powagą
+kalendarzowej ceremonii. Zapach pieprzu rozchodził się po pokoju. A gdy
+wytarli bułką ostatek galarety ze swych talerzy, rozważając w myśli
+heraldykę następnych dni tygodnia, i na półmisku zostawały tylko głowy z
+wygotowanymi oczyma--czuliśmy wszyscy, że dzień został wspólnymi siłami
+pokonany i że reszta nie wchodziła już w rachubę. W samej rzeczy z
+resztą tą, wydaną na jej łaskę, Adela nie robiła sobie długich
+ceregieli. Wśród brzęku garnków i chlustów zimnej wody likwidowała z
+energią tych parę godzin do zmierzchu, które matka przesypiała na
+otomanie. Tymczasem w jadalni przygotowywano już scenerię wieczoru.
+Polda i Paulina, dziewczęta do szycia, rozgospodarowywały się w niej z
+rekwizytami swego fachu. Na ich ramionach wniesiona wchodziła do pokoju
+milcząca, nieruchoma pani, dama z kłaków i płótna, z czarną drewnianą
+gałką zamiast głowy. Ale ustawiona w kącie, między drzwiami a piecem, ta
+cicha dama stawała się panią sytuacji. Ze swego kąta, stojąc nieruchomo,
+nadzorowała w milczeniu pracę dziewcząt. Pełna krytycyzmu i niełaski
+przyjmowała ich starania i umizgi, z jakimi przyklękały przed nią,
+przymierzając fragmenty sukni, znaczone białą fastrygą. Obsługiwały z
+uwagą i cierpliwością milczący idol, którego nic zadowolić nie mogło.
+Ten moloch był nieubłagany, jak tylko kobiece molochy być potrafią, i
+odsyłał je wciąż na nowo do pracy, a one, wrzecionowate i smukłe,
+podobne do szpuli drewnianych, z których odwijały się nici, i tak
+ruchliwe jak one, manipulowały zgrabnymi ruchami nad tą kupą jedwabiu i
+sukna, wcinały się szczękającymi nożycami w jej kolorową masę, furkotały
+maszyną, depcąc pedał lakierkową, tanią nóżką, a dookoła nich rosła kupa
+odpadków, różnokolorowych strzępów i szmatek, jak wyplute łuski i plewy
+dookoła dwóch wybrednych i marnotrawnych papug. Krzywe szczęki nożyc
+otwierały się ze skrzypieniem, jak dzioby tych kolorowych ptaków.
+Dziewczęta deptały nieuważnie po barwnych obrzynkach, brodząc
+nieświadomie niby w śmietniku możliwego jakiegoś karnawału, w rupieciami
+jakiejś wielkiej nieurzeczywistnionej maskarady. Otrzepywały się ze
+szmatek z nerwowym śmiechem, łaskotały oczyma zwierciadła. Ich dusze,
+szybkie czarodziejstwo ich rąk było nie w nudnych sukniach, które
+zostawały na stole, ale w tych setkach odstrzygnięć, w tych wiórach
+lekkomyślnych i płochych, którymi zasypać mogły cale miasto, jak
+kolorową fantastyczną śnieżycą. Nagle było im gorąco i otwierały okno,
+ażeby w niecierpliwości swej samotni, w głodzie obcych twarzy,
+przynajmniej bezimienną twarz zobaczyć, do okna przyciśniętą. Wachlowały
+rozpalone swe policzki przed wzbierającą firankami nocą zimową--
+odsłaniały płonące dekolty, pełne nienawiści do siebie i rywalizacji,
+gotowe stanąć do walki o tego pierrota, którego by ciemny powiew nocy
+przywiał na okno. Ach! jak mało wymagały one od rzeczywistości. Miały
+wszystko w sobie, miały nadmiar wszystkiego w sobie. Ach! byłby im
+wystarczył pierrot wypchany trocinami, jedno-dwa słowa, na które od
+dawna czekały, by móc wpaść w swą rolę dawno przygotowaną, z dawna
+tłoczącą się na usta, pełną słodkiej i strasznej goryczy, ponoszącą
+dziko, jak stronice romansu połykane nocą wraz ze łzami ronionymi na
+wypieki lic. Podczas jednej ze swych wędrówek wieczornych po mieszkaniu,
+przedsiębranych pod nieobecność Adeli, natknął się mój ojciec na ten
+cichy seans wieczorny. Przez chwilę stał w ciemnych drzwiach przyległego
+pokoju, z lampą w ręku, oczarowany sceną pełną gorączki i wypieków, tą
+idyllą z pudru, kolorowej bibułki i atropiny, której jako tło pełne
+znaczenia podłożona była noc zimowa, oddychająca wśród wzdętych firanek
+okna. Nakładając okulary, zbliżył się w paru krokach i obszedł dookoła
+dziewczęta, oświecając je podniesioną w ręku lampą. Przeciąg z otwartych
+drzwi podniósł firanki u okna, panienki dawały się oglądać, kręcąc się w
+biodrach, polśniewając emalią oczu, lakiem skrzypiących pantofelków,
+sprzączkami podwiązek pod wzdętą od wiatru sukienką; szmatki jęły umykać
+po podłodze, jak szczury, ku uchylonym drzwiom ciemnego pokoju, a ojciec
+mój przyglądał się uważnie prychającym osóbkom, szepcąc półgłosem:--
+Genus avium... jeśli się nie mylę, scansores albo pistacci... w
+najwyższym stopniu godne uwagi. Przypadkowe to spotkanie stało się
+początkiem całej serii seansów, podczas których ojciec mój zdołał rychło
+oczarować obie panienki urokiem swej przedziwnej osobistości. Odpłacając
+się za pełną galanterii i dowcipu konwersację, którą zapełniał im pustkę
+wieczorów--dziewczęta pozwalały zapalonemu badaczowi studiować
+strukturę swych szczupłych i tandetnych ciałek. Działo się to w toku
+konwersacji, z powagą i wytwornością, która najryzykowniejszym punktom
+tych badań odbierała dwuznaczny ich pozór. Odsuwając pończoszkę z kolana
+Pauliny i studiując rozmiłowanymi oczyma zwięzłą i szlachetną
+konstrukcję przegubu, ojciec mój mówił:--Jakże pełna uroku i jak
+szczęśliwa jest forma bytu, którą panie obrały. Jakże piękna i prosta
+jest teza, którą dano wam swym życiem ujawnić. Lecz za to z jakim
+mistrzostwem, z jaką finezją wywiązują się panie z tego zadania. Gdybym
+odrzucając respekt przed Stwórcą, chciał się zabawić w krytykę
+stworzenia, wołałbym:--mniej treści, więcej formy! Ach, jakby ulżył
+światu ten ubytek treści. Więcej skromności w zamierzeniach, więcej
+wstrzemięźliwości w pretensjach--panowie demiurdzy--a świat byłby
+doskonalszy!--wołał mój ojciec akurat w momencie, gdy dłoń jego
+wyłuskiwała białą łydkę Pauliny z uwięzi pończoszki. W tej chwili Adela
+stanęła w otwartych drzwiach jadalni, niosąc tacę z podwieczorkiem. Było
+to pierwsze spotkanie dwu tych wrogich potęg od czasu wielkiej rozprawy.
+My wszyscy, którzy asystowaliśmy przy tym spotkaniu, przeżyliśmy chwilę
+wielkiej trwogi. Było nam nadwyraz przykro być świadkami nowego
+upokorzenia i tak już ciężko doświadczonego męża. Mój ojciec powstał z
+klęczek bardzo zmieszany, falą po fali zabarwiała się jego twarz coraz
+ciemniej napływem wstydu. Ale Adela znalazła się niespodzianie na
+wysokości sytuacji. Podeszła z uśmiechem do ojca i dała mu prztyczka w
+nos. Na to hasło Polda i Paulina klasnęły rado-śnie w dłonie, zatupotały
+nóżkami i uwiesiwszy się z obu stron u ramion ojca, obtańczyły z nim
+stół dookoła. W ten sposób, dzięki dobremu sercu dziewcząt, rozwiał się
+zarodek przykrego konfliktu w ogólnej wesołości. Oto jest początek
+wielce ciekawych i dziwnych prelekcji, które mój ojciec, natchniony
+urokiem tego małego i niewinnego audytorium, odbywał w następnych
+tygodniach owej wczesnej zimy. Jest godne uwagi, jak w zetknięciu z
+niezwykłym tym człowiekiem rzeczy wszystkie cofały się niejako do
+korzenia swego bytu, odbudowywały swe zjawisko aż do metafizycznego
+jądra, wracały niejako do pierwotnej idei, ażeby w tym punkcie
+sprzeniewierzyć się jej i przechylić w te wątpliwe, ryzykowne i
+dwuznaczne regiony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji.
+Nasz herezjarcha szedł wśród rzeczy jak magnetyzer, zarażając je i
+uwodząc swym niebezpiecznym czarem. Czy mam nazwać i Paulinę jego
+ofiarą? Stała się ona w owych dniach jego uczennicą, adeptką jego
+teoryj, modelem jego eksperymentów. Tutaj postaram się wyłożyć z
+należytą ostrożnością, i unikając zgorszenia, tę nader kacerską
+doktrynę, która opętała wówczas na długie miesiące mego ojca i opanowała
+wszystkie jego poczynania.
+
+TRAKTAT O MANEKINACH ALBO WTÓRA KSIĘGA RODZAJU Demiurgos--mówił mój
+ojciec--nie posiadł monopolu na tworzenie--tworzenie jest przywilejem
+wszystkich duchów. Materii dana jest nieskończona płodność,
+niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci
+do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy,
+zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia
+faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi
+dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w
+sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z
+siebie w ślepych rojeniach wymajacza. Pozbawiona własnej inicjatywy,
+lubieżnie podatna, po kobiecemu plastyczna, uległa wobec wszystkich
+impulsów--stanowi ona teren wyjęty spod prawa, otwarty dla wszelkiego
+rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów, domenę wszelkich nadużyć i
+wątpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejszą i
+najbezbronniejszą istotą w kosmosie. Każdy może ją ugniatać, formować,
+każdemu jest posłuszna. Wszystkie organizacje materii są nietrwałe i
+luźne, łatwe do uwstecznienia i rozwiązania. Nie ma żadnego zła w
+redukcji życia do form innych i nowych. Zabójstwo nie jest grzechem.
+Jest ono nieraz koniecznym gwałtem wobec opornych i skostniałych form
+bytu, które przestały być zajmujące. W interesie ciekawego i ważnego
+eksperymentu może ono nawet stanowić zasługę. Tu jest punkt wyjścia dla
+nowej apologii sadyzmu. Mój ojciec był niewyczerpany w gloryfikacji tego
+przedziwnego elementu, jakim była materia.--Nie ma materii martwej--
+nauczał--martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane
+formy życia. Skala tych form jest nieskończona, a odcienie i niuanse
+niewyczerpane. Demiurgos był w posiadaniu ważnych i ciekawych recept
+twórczych. Dzięki nim stworzył on mnogość rodzajów, odnawiających się
+własną siłą. Nie wiadomo, czy recepty te kiedykolwiek zostaną
+zrekonstruowane. Ale jest to niepotrzebne, gdyż jeśliby nawet te
+klasyczne metody kreacji okazały się raz na zawsze niedostępne,
+pozostają pewne metody illegalne, cały bezmiar metod heretyckich i
+występnych. W miarę jak ojciec od tych ogólnych zasad kosmogonii zbliżał
+się do terenu swych ciaśniejszych zainteresowań, głos jego zniżał się do
+wnikliwego szeptu, wykład stawał się coraz trudniejszy i zawilszy, a
+wyniki, do których dochodził, gubiły się w coraz bardziej wątpliwych i
+ryzykownych regionach. Gestykulacja jego nabierała ezoterycznej
+solenności. Przymykał jedno oko, przykładał dwa palce do czoła, chytrość
+jego spojrzenia stawała się wprost niesamowita. Wwiercał się tą
+chytrością w swe interlokutorki, gwałcił cynizmem tego spojrzenia
+najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy i dosięgał wymykające się
+w najgłębszym zakamarku, przypierał do ściany i łaskotał, drapał
+ironicznym palcem, póki nie dołaskotał się błysku zrozumienia i śmiechu,
+śmiechu przyznania i porozumienia się, którym w końcu musiało się
+kapitulować. Dziewczęta siedziały nieruchomo, lampa kopciła, sukno pod
+igłą maszyny dawno się zsunęło, a maszyna stukotała pusto, stębnując
+czarne, bezgwiezdne sukno, odwijające się z postawu nocy zimowej za
+oknem.--Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości
+Demiurga--mówił mój ojciec--zbyt długo doskonałość jego tworu
+paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować. Nie
+mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej
+sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej,
+pragniemy--jednym słowem--demiurgii.--Nie wiem, w czyim imieniu
+proklamował mój ojciec te postulaty, jaka zbiorowość, jaka korporacja,
+sekta czy zakon, nadawała swą solidarnością patos jego słowom. Co do
+nas, to byliśmy dalecy od wszelkich zakusów demłurgicznych. Lecz ojciec
+mój rozwinął tymczasem program tej wtórej demiurgii, obraz tej drugiej
+generacji stworzeń, która stanąć miała w otwartej opozycji do panującej
+epoki.--Nie zależy nam--mówił on--na tworach o długim oddechu, na
+istotach na daleką metę. Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w
+wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery--bez
+dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmiemy
+się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy
+otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność
+wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz
+zrobione. Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną
+stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w
+ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą, nie
+wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub
+pobielone. Naszą ambicję pokładać będziemy w tej dumnej dewizie: dla
+każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu
+powołamy do życia innego człowieka. Taki jest nasz smak, to będzie świat
+według naszego gustu. Demiurgos kochał się w wytrawnych, doskonałych i
+skomplikowanych materiałach, my dajemy pierwszeństwo tandecie. Po prostu
+porywa nas, zachwyca taniość, lichota, tandetność materiału. Czy
+rozumiecie--pytał mój ojciec--głęboki sens tej słabości, tej pasji do
+pstrej bibułki, do papier mâ ché , do lakowej farby, do kłaków i
+trociny? To jest--mówił z bolesnym uśmiechem--nasza miłość do materii
+jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej jedynej,
+mistycznej konsystencji. Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni
+ją niewidzialną, każe jej zniknąć pod grą życia. My, przeciwnie, kochamy
+jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastą niezgrabność. Lubimy pod każdym
+gestem, pod każdym ruchem widzieć jej ociężały wysiłek, jej bezwład, jej
+słodką niedźwiedziowatość. Dziewczęta siedziały nieruchomo z szklanymi
+oczyma. Twarze ich były wyciągnięte i zgłupiałe zasłuchaniem, policzki
+podmalowane wypiekami, trudno było w tej chwili ocenić, czy należą do
+pierwszej, czy do drugiej generacji stworzenia.--Słowem--konkludował
+mój ojciec--chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i
+podobieństwo manekinu. Tu musimy dla wierności sprawozdawczej opisać
+pewien drobny i błahy incydent, który zaszedł w tym punkcie prelekcji i
+do którego nie przywiązujemy żadnej wagi. Incydent ten, całkowicie
+niezrozumiały i bezsensowny w tym danym szeregu zdarzeń, da się chyba
+wytłumaczyć jako pewnego rodzaju automatyzm szczątkowy, bez antecedensów
+i bez ciągłości, jako pewnego rodzaju złośliwość obiektu, przeniesiona w
+dziedzinę psychiczną. Radzimy czytelnikowi zignorować go z równą
+lekkomyślnością, jak my to czynimy. Oto jego przebieg: W chwili gdy mój
+ojciec wymawiał słowo „manekin”, Adela spojrzała na zegarek na
+bransoletce, po czym porozumiała się spojrzeniem z Poldą. Teraz wysunęła
+się wraz z krzesłem o piędź naprzód, podniosła brzeg sukni, wystawiła
+powoli stopę, opiętą w czarny jedwab, i wyprężyła ją jak pyszczek węża.
+Tak siedziała przez cały czas tej sceny, całkiem sztywno, z wielkimi,
+trzepoczącymi oczyma, pogłębionymi lazurem atropiny, z Poldą i Paulina
+po obu bokach. Wszystkie trzy patrzyły rozszerzonymi oczami na ojca. Mój
+ojciec chrząknął, zamilkł, pochylił się i stał się nagle bardzo
+czerwony. W jednej chwili lineatura jego twarzy, dopiero co tak
+rozwichrzona i pełna wibracji, zamknęła się na spokorniałych rysach. On
+- herezjarcha natchniony, ledwo wypuszczony z wichru uniesienia--złożył
+się nagle w sobie, zapadł i zwinął. A może wymieniono go na innego. Ten
+inny siedział sztywny, bardzo czerwony, ze spuszczonymi oczyma. Panna
+Polda podeszła i pochyliła się nad nim. Klepiąc go lekko po plecach,
+mówiła tonem łagodnej zachęty:--Jakub będzie rozsądny, Jakub posłucha,
+Jakub nie będzie uparty. No, proszę... Jakub, Jakub... Wypięty
+pantofelek Adeli drżał lekko i błyszczał jak języczek węża. Mój ojciec
+podniósł się powoli ze spuszczonymi oczyma, postąpił krok naprzód, jak
+automat, i osunął się na kolana. Lampa syczała w ciszy, w gęstwinie
+tapet biegły tam i z powrotem wymowne spojrzenia, leciały szepty
+jadowitych języków, gzygzaki myśli...
+
+TRAKTAT O MANEKINACH Ciąg dalszy Następnego wieczora ojciec podjął z
+odnowioną swadą ciemny i zawiły swój temat. Lineatura jego zmarszczek
+rozwijała się i zawijała z wyrafinowaną chytrością. W każdej spirali
+ukryty był pocisk ironii. Ale czasami inspiracja rozszerzała kręgi jego
+zmarszczek, które rosły jakąś ogromną wirującą grozą, uchodząc w
+milczących wolutach w głąb nocy zimowej.--Figury panopticum, moje panie
+- zaczął on--kalwaryjskie parodie manekinów, ale nawet w tej postaci
+strzeżcie się lekko je traktować. Materia nie zna żartów. Jest ona
+zawsze pełna tragicznej powagi. Kto ośmiela się myśleć, że można igrać z
+materią, że kształtować ją można dla żartu, że żart nie wrasta w nią,
+nie wżera się natychmiast jak los, jak przeznaczenie? Czy przeczuwacie
+ból, cierpienie głuche, nie wyzwolone, zakute w materię cierpienie tej
+pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemu musi trwać w tej gwałtem
+narzuconej formie, będącej parodią? Czy pojmujecie potęgę wyrazu, formy,
+pozoru, tyrańską samowolę, z jaką rzuca się on na bezbronną kłodę i
+opanowuje, jak własna, tyrańska, panosząca się dusza? Nadajecie jakiejś
+głowie z kłaków i płótna wyraz gniewu i pozostawiacie ją z tym gniewem,
+z tą konwulsją, z tym napięciem raz na zawsze, zamkniętą ze ślepą
+złością, dla której nie ma odpływu. Tłum śmieje się z tej parodii.
+Płaczcie, moje panie, nad losem własnym, widząc nędzę materii więzionej,
+gnębionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dokąd prowadzi
+ten gest, który jej raz na zawsze nadano. Tłum śmieje się. Czy
+rozumiecie straszny sadyzm, upajające, demiurgiczne okrucieństwo tego
+śmiechu? Bo przecież płakać nam, moje panie, trzeba nad losem własnym na
+widok tej nędzy materii, gwałconej materii, na której dopuszczono się
+strasznego bezprawia. Stąd płynie, moje panie, straszny smutek
+wszystkich błazeńskich golemów, wszystkich pałub, zadumanych tragicznie
+nad śmiesznym swym grymasem. Oto jest anarchista Luccheni, morderca
+cesarzowej Elżbiety, oto Draga, demoniczna i nieszczęśliwa królowa
+Serbii, oto genialny młodzieniec, nadzieja i duma rodu, którego zgubił
+nieszczęsny nałóg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów! Czy jest w
+tej pałubie naprawdę coś z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj
+cień jej istoty? To podobieństwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie
+pozwala nam pytać, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczęśliwy. A
+jednak to musi być ktoś, moje panie, ktoś anonimowy, ktoś groźny, ktoś
+nieszczęśliwy, ktoś, co nie słyszał nigdy w swym głuchym życiu o
+królowej Dradze... Czy słyszeliście po nocach straszne wycie tych pałub
+woskowych, zamkniętych w budach jarmarcznych, żałosny chór tych kadłubów
+z drzewa i porcelany, walących pięściami w ściany swych więzień? W
+twarzy mego ojca, rozwichrzonej grozą spraw, które wywołał z ciemności,
+utworzył się wir zmarszczek, lej rosnący w głąb, na którego dnie gorzało
+groźne oko prorocze. Broda jego zjeżyła się dziwnie, wiechcie i pędzle
+włosów, strzelające z brodawek, z pieprzów, z dziurek od nosa,
+nastroszyły się na swych korzonkach. Tak stał drętwy, z gorejącymi
+oczyma, drżąc od wewnętrznego wzburzenia, jak automat, który zaciął się
+i zatrzymał na martwym punkcie. Adela wstała z krzesła i poprosiła nas o
+przymknięcie oczu na to, co się za chwilę stanie. Potem podeszła do ojca
+i z rękoma na biodrach, przybierając pozór podkreślonej stanowczości,
+zażądała bardzo dobitnie... Panienki siedziały sztywno, ze spuszczonymi
+oczyma, w dziwnej drętwości...
+
+TRAKTAT O MANEKINACH Dokończenie Któregoś z następnych wieczorów ojciec
+mój w te słowa ciągnął dalej swą prelekcję:--Nie o tych
+nieporozumieniach ucieleśnionych, nie o tych smutnych parodiach, moje
+panie, owocach prostackiej i wulgarnej niepowściągliwości--chciałem
+mówić zapowiadając mą rzecz o manekinach. Miałem na myśli coś innego. Tu
+ojciec mój zaczął budować przed naszymi oczyma obraz tej wymarzonej
+przez niego „generaiio aequivoca”, jakiegoś pokolenia istot na wpół
+tylko organicznych, jakiejś pseudowegetacji i pseudofauny, rezultatów
+fantastycznej fermentacji materii. Były to twory podobne z pozoru do
+istot żywych, do kręgowców, skorupiaków, członkonogów, lecz pozór ten
+mylił. Były to w istocie istoty amorfne, bez wewnętrznej struktury,
+płody imitatywnej tendencji materii, która obdarzona pamięcią, powtarza
+z przyzwyczajenia raz przyjęte kształty. Skala morfologii, której
+podlega materia, jest w ogóle ograniczona i pewien zasób form powtarza
+się wciąż na różnych kondygnacjach bytu. Istoty te--ruchliwe, wrażliwe
+na bodźce, a jednak dalekie od prawdziwego życia--można było otrzymać
+zawieszając pewne skomplikowane koloidy w roztworach soli kuchennej.
+Koloidy te po kilku dniach formowały się, organizowały w pewne
+zagęszczenia substancji przypominającej niższe formy fauny. U istot tak
+powstałych można było stwierdzić proces oddychania, przemianę materii,
+ale analiza chemiczna nie wykazywała w nich nawet śladu połączeń
+białkowych ani w ogóle związków węgla. Wszelako prymitywne te formy były
+niczym w porównaniu z bogactwem kształtów i wspaniałości pseudofauny i
+flory, która pojawia się niekiedy w pewnych ściśle określonych
+środowiskach. Środowiskami tymi są stare mieszkania, przesycone
+emanacjami wielu żywotów i zdarzeń--zużyte atmosfery, bogate w
+specyficzne ingrediencje marzeń ludzkich--rumowiska, obfitujące w humus
+wspomnień, tęsknot, jałowej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja
+kiełkowała szybko i powierzchownie, pasożytowała obficie i efemerycznie,
+pędziła krótkotrwałe generacje, które rozkwitały raptownie i świetnie,
+ażeby wnet zgasnąć i zwiędnąć. Tapety muszą być w takich mieszkaniach
+już bardzo zużyte i znudzone nieustanną wędrówką po wszystkich
+kadencjach rytmów; nic dziwnego, że schodzą na manowce dalekich,
+ryzykownych rojeń. Rdzeń mebli, ich substancja musi już być rozluźniona,
+zdegenerowana i podległa występnym pokusom: wtedy na tej chorej,
+zmęczonej i zdziczałej glebie wykwita, jak piękna wysypka, nalot
+fantastyczny, kolorowa, bujająca pleśń.--Wiedzą panie--mówił ojciec
+mój--że w starych mieszkaniach bywają pokoje, o których się zapomina.
+Nie odwiedzane miesiącami, więdną w opuszczeniu między starymi murami i
+zdarza się, że zasklepiają się w sobie, zarastają cegłą i, raz na zawsze
+stracone dla naszej pamięci, powoli tracą też swą egzystencję. Drzwi,
+prowadzące do nich z jakiegoś podestu tylnych schodów, mogą być tak
+dhigo przeoczane przez domowników, aż wrastają, wchodzą w ścianę, która
+zaciera ich ślad w fantastycznym rysunku pęknięć i rys.--Wszedłem raz--
+mówił ojciec mój--wczesnym rankiem na schyłku zimy, po wielu miesiącach
+nieobecności, do takiego na wpół zapomnianego traktu i zdumiony byłem
+wyglądem tych pokojów. Z wszystkich szpar w podłodze, z wszystkich
+gzymsów i framug wystrzelały cienkie pędy i napełniały szare powietrze
+migotliwą koronką filigranowego listowia, ażurową gęstwiną jakiejś
+cieplarni, pełnej szeptów, lśnień, kołysań, jakiejś fałszywej i błogiej
+wiosny. Dookoła łóżka, pod wieloramienną lampą, wzdłuż szaf chwiały się
+kępy delikatnych drzew, rozpryskiwały w górze w świetliste korony, w
+fontanny koronkowego listowia, bijące aż pod malowane niebo sufitu
+rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kiełkowały
+w tym listowiu ogromne, białe i różowe kwiaty, pączkowały w oczach,
+bujały od środka różowym miąższem i przelewały się przez brzegi, gubiąc
+płatki i rozpadając się w prędkim przekwitaniu.--Byłem szczęśliwy--
+mówił mój ojciec--z tego niespodzianego rozkwitu, który napełnił
+powietrze migotliwym szelestem, łagodnym szumem, przesypującym się jak
+kolorowe confetti przez cienkie rózgi gałązek. Widziałem, jak z drgania
+powietrza, z fermentacji zbyt bogatej aury wydziela się i materializuje
+to pospieszne kwitnienie, przelewanie się i rozpadanie fantastycznych
+oleandrów, które napełniły pokój rzadką, leniwą śnieżycą wielkich,
+różowych kiści kwietnych.--Nim zapadł wieczór--kończył ojciec--nie
+było już śladu tego świetnego rozkwitu. Cała złudna ta fatamorgana była
+tylko mistyfikacją, wypadkiem dziwnej symulacji materii, która podszywa
+się pod pozór życia. Ojciec mój był dnia tego dziwnie ożywiony,
+spojrzenia jego, chytre, ironiczne spojrzenia, tryskały werwą i humorem.
+Potem, nagle poważniejąc, znów rozpatrywał nieskończoną skalę form i
+odcieni, jakie przybierała wielokształtna materia. Fascynowały go formy
+graniczne, wątpliwe i problematyczne, jak ektoplazma somnambulików,
+pseudomateria, emanacja kataleptyczna mózgu, która w pewnych wypadkach
+rozrastała się z ust uśpionego na cały stół, napełniała cały pokój, jako
+bujająca, rzadka tkanka, astralne ciasto, na pograniczu ciała i ducha.--
+Kto wie--mówił--ile jest cierpiących, okaleczonych, fragmentarycznych
+postaci życia, jak sztucznie sklecone, gwoździami na gwałt zbite życie
+szaf i stołów, ukrzyżowanego drzewa, cichych męczenników okrutnej
+pomysłowości ludzkiej. Straszliwe transplantacje obcych i nienawidzących
+się ras drzewa, skucie ich w jedną nieszczęśliwą osobowość. Ile starej,
+mądrej męki jest w bejcowanych słojach, żyłach i fladrach naszych
+starych, zaufanych szaf. Kto rozpozna w nich stare, zheblowane,
+wypolerowane do niepoznaki rysy, uśmiechy, spojrzenia! Twarz mego ojca,
+gdy to mówił, rozeszła się zamyśloną lineaturą zmarszczek, stała się
+podobna do sęków i słojów starej deski, z której zheblowano wszystkie
+wspomnienia. Przez chwilę myśleliśmy, że ojciec popadnie w stan
+drętwoty, który nawiedzał go czasem, ale ocknął się nagle, opamiętał i
+tak ciągnął dalej:--Dawne, mistyczne plemiona balsamowały swych
+umarłych. W ściany ich mieszkań były wprawione, wmurowane ciała, twarze:
+w salonie stał ojciec--wypchany, wygarbowana żona-nieboszczka była
+dywanem pod stołem. Znałem pewnego kapitana, który miał w swej kajucie
+lampę-meluzynę, zrobioną przez malajskich balsamistów z jego
+zamordowanej kochanki. Na głowie miała ogromne rogi jelenie. W ciszy
+kajuty głowa ta, rozpięta między gałęziami rogów u stropu, powoli
+otwierała rzęsy oczu; na rozchylonych ustach lśniła błonka śliny,
+pękająca od cichego szeptu. Głowonogi, żółwie i ogromne kraby,
+zawieszone na belkach sufitu jako kandelabry i pająki, przebierały w tej
+ciszy bez końca nogami, szły i szły na miejscu... Twarz mojego ojca
+przybrała naraz wyraz troski i smutku, gdy myśli jego na drogach nie
+wiedzieć jakich asocjacji przeszły do nowych przykładów:--Czy mam
+przemilczeć--mówił przyciszonym głosem--że brat mój na skutek długiej
+i nieuleczalnej choroby zamienił się stopniowo w zwój kiszek gumowych,
+że biedna moja kuzynka dniem i nocą nosiła go w poduszkach, nucąc
+nieszczęśliwemu stworzeniu nieskończone kołysanki nocy zimowych? Czy
+może być coś smutniejszego niż człowiek zamieniony w kiszkę hegarową? Co
+za rozczarowanie dla rodziców, co za dezorientacja dla ich uczuć, co za
+rozwianie wszystkich nadziei, wiązanych z obiecującym młodzieńcem! A
+jednak wierna miłość biednej kuzynki towarzyszyła mu i w tej przemianie.
+- Ach! nie mogę już dłużej, nie mogę tego słuchać!--jęknęła Polda
+przechylając się na krześle.--Ucisz go, Adelo... Dziewczęta wstały,
+Adela podeszła do ojca i wyciągniętym palcem uczyniła ruch zaznaczający
+łaskotanie. Ojciec stropił się, zamilkł i zaczął, pełen przerażenia,
+cofać się tyłem przed kiwającym się palcem Adeli. Ta szła za nim ciągle,
+grożąc mu jadowicie palcem, i wypierała go krok za krokiem z pokoju.
+Paulina ziewnęła przeciągając się. Obie z Poldą, wsparte o siebie
+ramionami, spojrzały sobie w oczy z uśmiechem.
+
+NEMROD Cały sierpień owego roku przebawiłem się z małym, kapitalnym
+pieskiem, który pewnego dnia znalazł się na podłodze naszej kuchni,
+niedołężny i piszczący, pachnący jeszcze mlekiem i niemowlęctwem, z nie
+uformowanym, okrągławym, drżącym łebkiem, z łapkami jak u kreta
+rozkraczonymi na boki i z najdelikatniejszą, mięciutką sierścią. Od
+pierwszego wejrzenia zdobyła sobie ta kruszynka życia cały zachwyt, cały
+entuzjazm chłopięcej duszy. Z jakiego nieba spadł tak niespodzianie ten
+ulubieniec bogów, milszy sercu od najpiękniejszych zabawek? Że też
+stare, zgoła nieinteresujące pomywaczki wpadają niekiedy na tak świetne
+pomysły i przynoszą z przedmieścia--o całkiem wczesnej,
+transcendentalnej porannej godzinie--takiego oto pieska do naszej
+kuchni! Ach! było się jeszcze--niestety--nieobecnym, nieurodzonym z
+ciemnego łona snu, a już to szczęście ziściło się, już czekało na nas,
+niedołężnie leżące na chłodnej podłodze kuchni, nie docenione przez
+Adelę i domowników. Dlaczego nie obudzono mnie wcześniej! Talerzyk mleka
+na podłodze świadczył o macierzyńskich impulsach Adeli, świadczył
+niestety także i o chwilach przeszłości, dla mnie na zawsze straconej, o
+rozkoszach przybranego macierzyństwa, w których nie brałem udziału. Ale
+przede mną leżała jeszcze cała przyszłość. Jakiż bezmiar doświadczeń,
+eksperymentów, odkryć otwierał się teraz! Sekret życia, jego
+najistotniejsza tajemnica sprowadzona do tej prostszej, poręczniejszej i
+zabawkowej formy odsłaniała się tu nienasyconej ciekawości. Było to
+nadwyraz interesujące, mieć na własność taką odrobinkę życia, taką
+cząsteczkę wieczystej tajemnicy, w postaci tak zabawnej i nowej,
+budzącej nieskończoną ciekawość i respekt sekretny swą obcością,
+niespodzianą transpozycją tego samego wątku życia, który i w nas był, na
+formę od naszej odmienną, zwierzęcą. Zwierzęta! cel nienasyconej
+ciekawości, egzemplifikacje zagadki życia, jakby stworzone po to, by
+człowiekowi pokazać człowieka, rozkładając jego bogactwo i komplikację
+na tysiąc kalejdoskopowych możliwości, każdą doprowadzoną do jakiegoś
+paradoksalnego krańca, do jakiejś wybujałości pełnej charakteru.
+Nieobciążone splotem egzotycznych interesów, mącących stosunki
+międzyludzkie, otwierało się serce pełne sympatii dla obcych emanacji
+wiecznego życia, pełne miłosnej współpracującej ciekawości, która była
+zamaskowanym głosem samopoznania. Piesek był aksamitny, ciepły i
+pulsujący małym, pospiesznym sercem. Miał dwa miękkie płatki uszu,
+niebieskawe, mętne oczka, różowy pyszczek, do którego można było włożyć
+palec bez żadnego niebezpieczeństwa, łapki delikatne i niewinne, z
+wzruszającą, różową brodaweczką z tyłu, nad stopami przednich nóg.
+Właził nimi do miski z mlekiem, żarłoczny i niecierpliwy, chłepcący
+napój różowym języczkiem, ażeby po nasyceniu się podnieść żałośnie małą
+mordkę z kroplą mleka na brodzie i wycofać się niedołężnie z kąpieli
+mlecznej. Chód jego był niezgrabnym toczeniem się, bokiem na ukos w
+niezdecydowanym kierunku, po linii trochę pijanej i chwiejnej. Dominantą
+jego nastroju była jakaś nieokreślona i zasadnicza żałość, sieroctwo i
+bezradność--niezdolność do zapełnienia czymś pustki życia pomiędzy
+sensacjami posiłków. Objawiało się to bezplanowością i niekonsekwencją
+ruchów, irracjonalnymi napadami nostalgii z żałosnym skomleniem i
+niemożnością znalezienia sobie miejsca. Nawet jeszcze w głębi snu, w
+którym potrzebę oparcia się i przytulenia zaspokajać musiał używając do
+tego własnej swej osoby, zwiniętej w kłębek drżący--towarzyszyło mu
+poczucie osamotnienia i bezdomności. Ach, życie--młode i wątłe życie,
+wypuszczone z zaufanej ciemności, z przytulnego ciepła łona
+macierzystego w wielki i obcy, świetlany świat, jakże kurczy się ono i
+cofa, jak wzdraga się zaakceptować tę imprezę, którą mu proponują--
+pełne awersji i zniechęcenia! Lecz zwolna mały Nemrod (otrzymał był to
+dumne i wojownicze imię) zaczyna smakować w życiu. Wyłączne opanowanie
+obrazem macierzystej prajedni ustępuje urokowi wielości. Świat zaczyna
+nań nastawiać pułapki: nieznany a czarujący smak różnych pokarmów,
+czworobok porannego słońca na podłodze, na którym tak dobrze jest
+położyć się, ruchy własnych członków, własne łapki, ogonek, figlarnie
+wyzywający do zabawy z samym sobą, pieszczoty ręki ludzkiej, pod którymi
+zwolna dojrzewa pewna swawolność, wesołość rozpierająca ciało i rodząca
+potrzebę zgoła nowych, gwałtownych i ryzykownych ruchów--wszystko to
+przekupuje, przekonywa i zachęca do przyjęcia, do pogodzenia się z
+eksperymentem życia. I jeszcze jedno. Nemrod zaczyna rozumieć, że to, co
+mu się tu podsuwa, mimo pozorów nowości jest w gruncie rzeczy czymś, co
+już było--było wiele razy--nieskończenie wiele razy. Jego ciało
+poznaje sytuacje, wrażenia i przedmioty. W gruncie rzeczy to wszystko
+nie dziwi go zbytnio. W obliczu każdej nowej sytuacji daje nura w swoją
+pamięć, w głęboką pamięć ciała, i szuka omackiem, gorączkowo--i bywa,
+że znajduje w sobie odpowiednią reakcję już gotową: mądrość pokoleń,
+złożoną w jego plazmie, w jego nerwach. Znajduje jakieś czyny, decyzje,
+o których sam nie wiedział, że już w nim dojrzały, że czekały na to, by
+wyskoczyć. Sceneria jego młodego życia, kuchnia z wonnymi cebrami, ze
+ścierkami o skomplikowanej i intrygującej woni, z kłapaniem pantofli
+Adeli, z jej hałaśliwym krzątaniem się--nie straszy go więcej. Przywykł
+uważać ją za swoją domenę, zadomowił się w niej i począł rozwijać w
+stosunku do niej niejasne poczucie przynależności, ojczyzny. Chyba że
+niespodzianie spadał nań kataklizm w postaci szorowania podłogi--
+obalenie praw natury, chlusty ciepłego ługu, podmywające wszystkie
+meble, i groźny szurgot szczotek Adeli. Ale niebezpieczeństwo mija,
+szczotka uspokojona i nieruchoma leży cicho w kącie, schnąca podłoga
+pachnie miło mokrym drzewem. Nemrod, przywrócony znowu do swych
+normalnych praw i do swobody na terenie własnym, czuje żywą ochotę
+chwytać zębami stary koc na podłodze i targać nim z całej siły na prawo
+i lewo. Pacyfikacja żywiołów napełnia go niewymowną radością. Wtem staje
+jak wryty: przed nim, o jakie trzy kroki pieskie, posuwa się czarna
+maszkara, potwór sunący szybko na pręcikach wielu pogmatwanych nóg. Do
+głębi wstrząśnięty Nemrod posuwa wzrokiem za skośnym kursem błyszczącego
+owada, śledząc w napięciu ten płaski, bezgłowy i ślepy kadłub, niesiony
+niesamowitą ruchliwością pajęczych nóg. Coś w nim na ten widok wzbiera,
+coś dojrzewa, pęcznieje, czego sam jeszcze nie rozumie, niby jakiś gniew
+albo strach, lecz raczej przyjemny i połączony z dreszczem siły,
+samopoczucia, agresywności. I nagle opada na przednie łapki i wyrzuca z
+siebie głos, jeszcze jemu samemu nie znany, obcy, całkiem niepodobny do
+zwykłego kwilenia. Wyrzuca go z siebie raz, i jeszcze raz, i jeszcze,
+cienkim dyszkantem, który się co chwila wykoleja. Ale nadaremnie
+apostrofuje owada w tym nowym, z nagłego natchnienia zrodzonym języku. W
+kategoriach umysłu karakoniego nie ma miejsca na tę tyradę i owad odbywa
+dalej swą skośną turę ku kątowi pokoju, wśród ruchów uświęconych
+odwiecznym karakonim rytuałem. Wszelako uczucia nienawiści nie mają
+jeszcze trwałości i mocy w duszy pieska. Nowoobudzona radość życia
+przeistacza każde uczucie w wesołość. Nemrod szczeka jeszcze, lecz sens
+tego szczekania zmienił się niepostrzeżenie, stało się ono swoją własną
+parodią--pragnąc w gruncie rzeczy wysłowić niewymowną udatność tej
+świetnej imprezy życia, pełnej pikanterii, niespodzianych dreszczyków i
+point.
+
+PAN W kącie między tylnymi ścianami szop i przybudówek był zaułek
+podwórza, najdalsza, ostatnia odnoga, zamknięta między komorę, wychodek
+i tylną ścianę kurnika--głucha zatoka, poza którą nie było już wyjścia.
+Był to najdalszy przylądek, Gibraltar tego podwórza, bijący rozpaczliwie
+głową w ślepy parkan z poziomych desek, zamykającą i ostateczną ścianę
+tego świata. Spod jego omszonych dyli wyciekała strużka czarnej,
+śmierdzącej wody, żyła gnijącego, tłustego błota, nigdy nie wysychająca
+- jedyna droga, która poprzez granice parkanu wyprowadzała w świat. Ale
+rozpacz smrodliwego zaułka tak długo biła głową w tę zaporę, aż
+rozluźniła jedną z poziomych, potężnych desek. My, chłopcy, dokonaliśmy
+reszty i wyważyli, wysunęli ciężką omszałą deskę z osady. Tak zrobiliśmy
+wyłom, otworzyliśmy okno na słońce. Stanąwszy nogą na desce, rzuconej
+jak most przez kałużę, mógł więzień podwórza w poziomej pozycji
+przecisnąć się przez szparę, która wypuszczała go w nowy, przewiewny i
+rozległy świat. Był tam wielki, zdziczały stary ogród. Wysokie grusze,
+rozłożyste jabłonie rosły tu z rzadka potężnymi grupami, obsypane
+srebrnym szelestem, kipiącą siatką białawych połysków. Bujna, zmieszana,
+nie koszona trawa pokrywała puszystym kożuchem falisty teren. Były tam
+zwykłe, trawiaste źdźbła łąkowe z pierzastymi kitami kłosów; były
+delikatne filigrany dzikich pietruszek i marchwi; pomarszczone i
+szorstkie listki bluszczyków i ślepych pokrzyw, pachnące miętą;
+łykowate, błyszczące babki, nakrapiane rdzą, wystrzelające kiśćmi
+grubej, czerwonej kaszy. Wszystko to, splątane i puszyste, przepojone
+było łagodnym powietrzem, podbite błękitnym wiatrem i napuszczone
+niebem. Gdy się leżało w trawie, było się przykrytym całą błękitną
+geografią obłoków i płynących kontynentów, oddychało się całą rozległą
+mapą niebios. Od tego obcowania z powietrzem liście i pędy pokryły się
+delikatnymi włoskami, miękkim nalotem puchu, szorstką szczeciną haczków,
+jak gdyby dla chwytania i zatrzymywania przepływów tlenu. Ten nalot
+delikatny i białawy spokrewniał liście z atmosferą, dawał im srebrzysty,
+szary połysk fal powietrznych, cienistych zadumań między dwoma błyskami
+słońca. A jedna z tych roślin, żółta i pełna mlecznego soku w bladych
+łodygach, nadęta powietrzem, pędziła ze swych pustych pędów już samo
+powietrze, sam puch w kształcie pierzastych kul mleczowych rozsypywanych
+przez powiew i wsiąkających bezgłośnie w błękitną ciszę. Ogród był
+rozległy i rozgałęziony kilku odnogami i miał różne strefy i klimaty. W
+jednej stronie był otwarty, pełen mleka niebios i powietrza, i tam
+podścielał niebu co najmiększą, najdelikatniejszą, najpuszystszą zieleń.
+Ale w miarę jak opadał w głąb długiej odnogi i zanurzał się w cień
+między tylną ścianę opuszczonej fabryki wody sodowej, wyraźnie
+pochmurniał, stawał się opryskliwy i niedbały, zapuszczał się dziko i
+niechlujnie, srożył się pokrzywami, zjeżał bodiakami, parszywiał
+chwastem wszelkim, aż w samym końcu między ścianami, w szerokiej
+prostokątnej zatoce tracił wszelką miarę i wpadał w szał. Tam to nie był
+już sad, tylko paroksyzm szaleństwa, wybuch wściekłości, cyniczny
+bezwstyd i rozpusta. Tam, rozbestwione, dając upust swej pasji,
+panoszyły się puste, zdziczałe kapusty łopuchów--ogromne wiedźmy,
+rozdziewające się w biały dzień ze swych szerokich spódnic, zrzucając je
+z siebie, spódnica za spódnicą, aż ich wzdęte, szelestne, dziurawe
+łachmany oszalałymi płatami grzebały pod sobą kłótliwe to plemię
+bękarcie. A żarłoczne spódnice puchły i rozpychały się, piętrzyły się
+jedne na drugich, rozpierały i nakrywały wzajem, rosnąc razem wzdętą
+masą blach listnych, aż pod niski okap stodoły. Tam to było, gdziem go
+ujrzał jedyny raz w życiu, o nieprzytomnej od żaru godzinie południa.
+Była to chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratu
+zdarzeń i jak zbiegły włóczęga pędzi z krzykiem na przełaj przez pola.
+Wtedy lato, pozbawione kontroli, rośnie bez miary i rachuby na całej
+przestrzeni, rośnie z dzikim impetem na wszystkich punktach, w
+dwójnasób, w trójnasób, w inny jakiś, wyrodny czas, w nieznaną dymensję,
+w obłęd. O tej godzinie opanowywał mnie szał łowienia motyli, pasja
+ścigania tych migocących plamek, tych błędnych, białych płatków,
+trzęsących się w rozognionym powietrzu niedołężnym gzygzakiem. I
+zdarzyło się wówczas, że któraś z tych jaskrawych plamek rozpadła się w
+locie na dwie, potem na trzy--i ten drgający, oślepiająco biały
+trójpunkt wiódł mnie, jak błędny ognik, przez szał bodiaków, palących
+się w słońcu. Dopiero na granicy łopuchów zatrzymałem się, nie śmiejąc
+się pogrążyć w to głuche zapadlisko. Wtedy nagle ujrzałem go. Zanurzony
+po pachy w łopuchach, kucał przede mną. Widziałem jego grube bary w
+brudnej koszuli i niechlujny strzęp surduta. Przyczajony jak do skoku,
+siedział tak--z barami jakby wielkim ciężarem zgarbionymi. Ciało jego
+dyszało z natężenia, a z miedzianej, błyszczącej w słońcu twarzy lał się
+pot. Nieruchomy, zdawał się ciężko pracować, mocować się bez ruchu z
+jakimś ogromnym brzemieniem. Stałem, przygwożdżony jego wzrokiem, który
+mnie ujął jakby w kleszcze. Była to twarz włóczęgi lub pijaka. Wiecheć
+brudnych kłaków wichrzył się nad czołem wysokim i wypukłym jak buła
+kamienna, utoczona przez rzekę. Ale czoło to było skręcone w głębokie
+bruzdy. Nie wiadomo, czy ból, czy palący żar słońca, czy nadludzkie
+natężenie wkręciło się tak w tę twarz i napięło rysy do pęknięcia.
+Czarne oczy wbiły się we mnie z natężeniem najwyższej rozpaczy czy bólu.
+Te oczy patrzyły na mnie i nie patrzyły, widziały mnie i nie widziały
+wcale. Były to pękające gałki, wytężone najwyższym uniesieniem bólu albo
+dziką rozkoszą natchnienia. I nagle z tych rysów, naciągniętych do
+pęknięcia, wyboczył się jakiś straszny, załamany cierpieniem grymas i
+ten grymas rósł, brał w siebie tamten obłęd i natchnienie, pęczniał nim,
+wybaczał się coraz bardziej, aż wyłamał się ryczącym, charczącym kaszlem
+śmiechu. Do głębi wstrząśnięty, widziałem, jak hucząc śmiechem z
+potężnych piersi, dźwignął się powoli z kucek i zgarbiony jak goryl, z
+rękoma w opadających łachmanach spodni, uciekał, człapiąc przez łopocące
+blachy łopuchów, wielkimi skokami--Pan bez fletu, cofający się w
+popłochu do swych ojczystych kniei.
+
+PAN KAROL Po południu w sobotę mój wuj, Karol, wdowiec słomiany,
+wybierał się pieszo do letniska, oddalonego o godzinę drogi od miasta,
+do żony i dzieci, które tam na wywczasach bawiły. Od czasu wyjazdu żony
+mieszkanie było nie sprzątane, łóżko nie zaścielane nigdy. Pan Karol
+przychodził do mieszkania późną nocą, sponiewierany, spustoszony przez
+nocne pohulanki, przez które go wlokły te dni upalne i puste. Zmięta,
+chłodna, dziko rozrzucona pościel była dlań wówczas jakąś błogą
+przystanią, wyspą zbawczą, do której przypadał ostatkiem sił jak
+rozbitek, miotany wiele dni i nocy przez wzburzone morze. Omackiem, w
+ciemności zapadał się gdzieś między białawe chmury, pasma i zwały
+chłodnego pierza i spał tak w niewiadomym kierunku, na wspak, głową na
+dół, wbity ciemieniem w puszysty miąższ pościeli, jak gdyby chciał we
+śnie przewiercić, przewędrować na wskroś te rosnące nocą, potężne masywy
+pierzyn. Walczył we śnie z tą pościelą, jak pływak z wodą, ugniatał ją i
+miesił ciałem, jak ogromną dzieżę ciasta, w którą się zapadał, i budził
+się o szarym świcie zdyszany, oblany potem, wyrzucony na brzeg tego
+stosu pościeli, którego zmóc nie mógł w ciężkich zapasach nocnych. Tak
+na wpół wyrzucony z toni snu, wisiał przez chwilę nieprzytomny na
+krawędzi nocy, chwytając piersiami powietrze, a pościel rosła dokoła
+niego, puchła i nakisała--i zarastała go znowu zwałem ciężkiego,
+białawego ciasta. Spał tak do późnego przedpołudnia, podczas gdy
+poduszki układały się w wielką, białą, płaską równinę, po której
+wędrował uspokojony sen jego. Tymi białymi gościńcami powracał powoli do
+siebie, do dnia, do jawy--i wreszcie otwierał oczy, jak śpiący pasażer,
+gdy pociąg zatrzymuje się na stacji. W pokoju panował odstały półmrok z
+osadem wielu dni samotności i ciszy. Tylko okno kipiało od rannego
+rojowiska much i story płonęły jaskrawo. Pan Karol wyziewał ze swego
+ciała, z głębi jam cielesnych, resztki dnia wczorajszego. To ziewanie
+chwytało go tak konwulsyjnie, jak gdyby chciało go odwrócić na nice. Tak
+wyrzucał z siebie ten piasek, te ciężary--nie strawione restancje dnia
+wczorajszego. Ulżywszy sobie w ten sposób, i swobodniejszy, wciągał do
+notesu wydatki, kalkulował, obliczał i marzył. Potem leżał długo
+nieruchomy, z szklanymi oczyma, które były koloru wody, wypukłe i
+wilgotne. W wodnistym półmroku pokoju, rozjaśnionym refleksem dnia
+upalnego za storami, oczy jego jak maleńkie lusterka odbijały wszystkie
+błyszczące przedmioty: białe plamy słońca w szparach okna, złoty
+prostokąt stor, i powtarzały, jak kropla wody, cały pokój z ciszą
+dywanów i pustych krzeseł. Tymczasem dzień za storami huczał coraz
+płomienniej bzykaniem much oszalałych od słońca. Okno nie mogło
+pomieścić tego białego pożaru i story omdlewały od jasnych falowań.
+Wtedy wywlekał się z pościeli i siedział jeszcze jakiś czas na łóżku,
+stękając bezwiednie. Jego trzydziestokilkoletnie ciało zaczynało
+skłaniać się do korpulencji. W tym organizmie, nabrzmiewającym
+tłuszczem, znękanym od nadużyć płciowych, ale wciąż wzbierającym bujnymi
+sokami, zdawał się teraz zwolna dojrzewać w tej ciszy jego przyszły los.
+Gdy tak siedział w bezmyślnym, wegetatywnym osłupieniu, cały zamieniony
+w krążenie, w respirację, w głębokie pulsowanie soków, rosła w głębi
+jego ciała, spoconego i pokrytego włosem w rozlicznych miejscach, jakaś
+niewiadoma, nie sformułowana przyszłość, niby potworna narośl,
+wyrastająca fantastycznie w nieznaną dymensję. Nie przerażał się jej,
+gdyż czuł już swoją tożsamość z tym niewiadomym a ogromnym, które miało
+nadejść, i rósł razem z nim bez sprzeciwu, w dziwnej zgodzie, zdrętwiały
+spokojną grozą, odpoznając przyszłego siebie w tych kolosalnych
+wykwitach, w tych fantastycznych spiętrzeniach, które przed jego
+wzrokiem wewnętrznym dojrzewały. Jedno jego oko lekko wtedy zbaczało na
+zewnątrz, jak gdyby odchodziło w inny wymiar. Potem z tych bezmyślnych
+otumanieni z tych zatraconych dali powracał znów do siebie i do chwili;
+widział swe stopy na dywanie, tłuste i delikatne jak u kobiety, i powoli
+wyjmował złote spinki z mankietów dziennej koszuli. Potem szedł do
+kuchni i znajdował tam w cienistym kącie wiaderko z wodą, krążek
+cichego, czujnego zwierciadła, które nań tam czekało--jedyna żywa i
+wiedząca istota w tym pustym mieszkaniu. Nalewał do miednicy wody i
+kosztował skórą jej młodej i odstałej, słodkawej mokrości. Długo i
+starannie robił toaletę, nie spiesząc się i włączając pauzy między
+poszczególne manipulacje. To mieszkanie, puste i zapuszczone, nie
+uznawało go, te meble i ściany śledziły za nim z milczącą krytyką. Czuł
+się, wchodząc w ich ciszę, jak intruz w tym podwodnym, zatopionym
+królestwie, w którym płynął inny, odrębny czas. Otwierając własne
+szuflady, miał uczucie złodzieja i chodził mimo woli na palcach, bojąc
+się obudzić hałaśliwe i nadmierne echo, czekające drażliwie na
+najlżejszą przyczynę, by wybuchnąć. A gdy wreszcie, idąc cicho od szafy
+do szafy, znajdował kawałek po kawałku wszystko potrzebne i kończył
+toaletę wśród tych mebli, które tolerowały go w milczeniu, z nieobecną
+miną, i wreszcie był gotów, to stojąc na odejściu z kapeluszem w ręku,
+czuł się zażenowany, że i w ostatniej chwili nie mógł znaleźć słowa,
+które by rozwiązało to wrogie milczenie, i odchodził ku drzwiom
+zrezygnowany, zwolna, ze spuszczoną głową--gdy w przeciwną stronę
+oddalał się tymczasem bez pośpiechu--w głąb zwierciadła--ktoś
+odwrócony na zawsze plecami--przez pustą amfiladę pokojów, które nie
+istniały.
+
+SKLEPY CYNAMONOWE W okresie najkrótszych, sennych dni zimowych, ujętych
+z obu stron, od poranku i od wieczora, w futrzane krawędzie zmierzchów,
+gdy miasto rozgałęziało się coraz głębiej w labirynty zimowych nocy, z
+trudem przywoływane przez krótki świt do opamiętania, do powrotu--
+ojciec mój był już zatracony, zaprzedany, zaprzysiężony tamtej sferze.
+Twarz jego i głowa zarastały wówczas bujnie i dziko siwym włosem,
+sterczącym nieregularnie wiechciami, szczecinami, długimi pędzlami,
+strzelającymi z brodawek, z brwi, z dziurek od nosa--co nadawało jego
+fizjonomii wygląd starego, nastroszonego lisa. Węch jego i słuch
+zaostrzał się niepomiernie i znać było po grze jego milczącej i napiętej
+twarzy, że za pośrednictwem tych zmysłów pozostaje on w ciągłym
+kontakcie z niewidzialnym światem ciemnych zakamarków, dziur mysich,
+zmurszałych przestrzeni pustych pod podłogą i kanałów kominowych.
+Wszystkie chroboty, trzaski nocne, tajne, skrzypiące życie podłogi miały
+w nim nieomylnego i czujnego dostrzegacza, szpiega i współspiskowca.
+Absorbowało go to w tym stopniu, że pogrążał się zupełnie w tej
+niedostępnej dla nas sferze, z której nie próbował zdawać nam sprawy.
+Nieraz musiał strzepywać palcami i śmiać się cicho do siebie samego, gdy
+te wybryki niewidzialnej sfery stawały się zbyt absurdalne; porozumiewał
+się wówczas spojrzeniem z naszym kotem, który również wtajemniczony w
+ten świat, podnosił swą cyniczną, zimną, porysowaną pręgami twarz,
+mrużąc z nudów i obojętności skośne szparki oczu. Zdarzało się podczas
+obiadu, że wśród jedzenia odkładał nagle nóż i widelec i z serwetą
+zawiązaną pod szyją podnosił się kocim ruchem, skradał na brzuścach
+palców do drzwi sąsiedniego, pustego pokoju i z największą ostrożnością
+zaglądał przez dziurkę od klucza. Potem wracał do stołu, jakby
+zawstydzony, z zakłopotanym uśmiechem, wśród mruknięć i niewyraźnych
+mamrotań, odnoszących się do wewnętrznego monologu, w którym był
+pogrążony. Ażeby mu sprawić pewną dystrakcję i oderwać go od
+chorobliwych dociekań, wyciągała go matka na wieczorne spacery, na które
+szedł, milcząc, bez oporu, ale i bez przekonania, roztargniony i
+nieobecny duchem. Raz nawet poszliśmy do teatru. Znaleźliśmy się znowu w
+tej wielkiej, źle oświetlonej i brudnej sali, pełnej sennego gwaru
+ludzkiego i bezładnego zamętu. Ale gdy przebrnęliśmy przez ciżbę ludzką,
+wynurzyła się przed nami olbrzymia bladomebieska kurtyna, jak niebo
+jakiegoś innego firmamentu. Wielkie, malowane maski różowe, z wydętymi
+policzkami, nurzały się w ogromnym płóciennym przestworzu. To sztuczne
+niebo szerzyło się i płynęło wzdłuż i w poprzek, wzbierając ogromnym
+tchem patosu i wielkich gestów, atmosferą tego świata sztucznego i
+pełnego blasku, który budował się tam, na dudniących rusztowaniach
+sceny. Dreszcz płynący przez wielkie oblicze tego nieba, oddech
+ogromnego płótna, od którego rosły i ożywały maski, zdradzał
+iluzoryczność tego firmamentu, sprawiał to drganie rzeczywistości, które
+w chwilach metafizycznych odczuwamy jako migotanie tajemnicy. Maski
+trzepotały czerwonymi powiekami, kolorowe wargi szeptały coś bezgłośnie
+i wiedziałem, że przyjdzie chwila, kiedy napięcie tajemnicy dojdzie do
+zenitu i wtedy wezbrane niebo kurtyny pęknie naprawdę, uniesie się i
+ukaże rzeczy niesłychane i olśniewające. Lecz nie było mi dane doczekać
+tej chwili, albowiem tymczasem ojciec zaczął zdradzać pewne oznaki
+zaniepokojenia, chwytał się za kieszenie i wreszcie oświadczył, że
+zapomniał portfelu z pieniędzmi i ważnymi dokumentami. Po krótkiej
+naradzie z matką, w której uczciwość Adeli została poddana pospiesznej,
+ryczałtowej ocenie, zaproponowano mi, żebym wyruszył do domu na
+poszukiwanie portfelu. Zdaniem matki do rozpoczęcia widowiska było
+jeszcze wiele czasu i przy mojej zwinności mogłem na czas powrócić.
+Wyszedłem w noc zimową, kolorową od iluminacji nieba. Była to jedna z
+tych jasnych nocy, w których firmament gwiezdny jest tak rozległy i
+rozgałęziony, jakby rozpadł się, rozłamał i podzielił na labirynt
+odrębnych niebios, wystarczających do obdzielenia całego miesiąca nocy
+zimowych i do nakrycia swymi srebrnymi i malowanymi kloszami wszystkich
+ich nocnych zjawisk, przygód, awantur i karnawałów. Jest lekkomyślnością
+nie do darowania wysyłać w taką noc młodego chłopca z misją ważną i
+pilną, albowiem w jej półświetle zwielokrotniają się, plączą i
+wymieniają jedne z drugimi ulice. Otwierają się w głębi miasta, żeby tak
+rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice kłamliwe i zwodne.
+Oczarowana i zmylona wyobraźnia wytwarza złudne plany miasta, rzekomo
+dawno znane i wiadome, w których te ulice mają swe miejsce i nazwę, a
+noc w niewyczerpanej swej płodności nie ma nic lepszego do roboty, jak
+dostarczać wciąż nowych i urojonych konfiguracji. Te kuszenia nocy
+zimowych zaczynają się zazwyczaj niewinnie od chętki skrócenia sobie
+drogi, użycia niezwykłego lub prędszego przejścia. Powstają ponętne
+kombinacje przecięcia zawiłej wędrówki jakąś nie wypróbowaną przecznicą.
+Ale tym razem zaczęło się inaczej. Uszedłszy parę kroków, spostrzegłem,
+że jestem bez płaszcza. Chciałem zawrócić, lecz po chwili wydało mi się
+to niepotrzebną stratą czasu, gdyż noc nie była wcale zimna, przeciwnie
+- pożyłkowana strugami dziwnego ciepła, tchnieniami jakiejś fałszywej
+wiosny. Śnieg skurczył się w baranki białe, w niewinne i słodkie runo,
+które pachniało fiołkami. W takie same baranki rozpuściło się niebo, w
+którym księżyc dwoił się i troił, demonstrując w tym zwielokrotnieniu
+wszystkie swe fazy i pozycje. Niebo obnażało tego dnia wewnętrzną swą
+konstrukcję w wielu jakby anatomicznych preparatach, pokazujących
+spirale i słoje światła, przekroje seledynowych brył nocy, plazmę
+przestworzy, tkankę rojeń nocnych. W taką noc nie podobna iść Podwalem
+ani żadną inną z ciemnych ulic, które są odwrotną stroną, niejako
+podszewką czterech linij rynku, i nie przypomnieć sobie, że o tej późnej
+porze bywają czasem jeszcze otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle
+nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne. Nazywam je
+sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są
+wyłożone. Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były
+zawsze przedmiotem moich gorących marzeń. Słabo oświetlone, ciemne i
+uroczyste ich wnętrza pachniały głębokim zapachem farb, laku, kadzidła,
+aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Mogłeś tam znaleźć ognie
+bengalskie, szkatułki czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych,
+chińskie odbijanki, indygo, kalafonium z Malabaru, jaja owadów
+egzotycznych, papug, tukanów, żywe salamandry i bazyliszki, korzeń
+Mandragory, norymberskie mechanizmy, homunculusy w doniczkach,
+mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe książki, stare
+folianty pełne przedziwnych rycin i oszołamiających historyj. Pamiętam
+tych starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze
+spuszczonymi oczyma, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i
+wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń. Ale nade wszystko była tam
+jedna księgarnia, w której raz oglądałem rzadkie i zakazane druki,
+publikacje tajnych klubów, zdejmując zasłonę z tajemnic dręczących i
+upojnych. Tak rzadko zdarzała się sposobność odwiedzania tych sklepów--
+i w dodatku z małą, lecz wystarczającą sumą pieniędzy w kieszeni. Nie
+można było pominąć tej okazji mimo ważności misji powierzonej naszej
+gorliwości. Trzeba się było zapuścić według mego obliczenia w boczną
+uliczkę, minąć dwie albo trzy przecznice, ażeby osiągnąć ulicę nocnych
+sklepów. To oddalało mnie od celu, ale można było nadrobić spóźnienie,
+wracając drogą na Żupy Solne. Uskrzydlony pragnieniem zwiedzenia sklepów
+cynamonowych, skręciłem w wiadomą mi ulicę i leciałem więcej, aniżeli
+szedłem, bacząc, by nie zmylić drogi. Tak minąłem już trzecią czy
+czwartą przecznicę, a upragnionej ulicy wciąż nie było. W dodatku nawet
+konfiguracja ulic nie odpowiadała oczekiwanemu obrazowi. Sklepów ani
+śladu. Szedłem ulicą, której domy nie miały nigdzie bramy wchodowej,
+tylko okna szczelnie zamknięte, ślepe odblaskiem księżyca. Po drugiej
+stronie tych domów musi prowadzić właściwa ulica, od której te domy są
+dostępne--myślałem sobie. Z niepokojem przyspieszałem kroku, rezygnując
+w duchu z myśli zwiedzenia sklepów. Byle tylko wydostać się stąd prędko
+w znane okolice miasta. Zbliżałem się do wylotu, pełen niepokoju, gdzie
+też ona mnie wyprowadzi. Wyszedłem na szeroki, rzadko zabudowany
+gościniec, bardzo długi i prosty. Owiał mnie od razu oddech szerokiej
+przestrzeni. Stały tam przy ulicy albo w głębi ogrodów malownicze wille,
+ozdobne budynki bogaczy. W przerwach między nimi widniały parki i mury
+sadów. Obraz przypominał z daleka ulicę Leszniańską w jej dolnych i
+rzadko zwiedzanych okolicach. Światło księżyca, rozpuszczone w
+tysiącznych barankach, w łuskach srebrnych na niebie, było blade i tak
+jasne jak w dzień--tylko parki i ogrody czerniały w tym srebrnym
+krajobrazie. Przyjrzawszy się bacznie jednemu z budynków, doszedłem do
+przekonania, że mam przed sobą tylną i nigdy nie widzianą stronę gmachu
+gimnazjalnego. Właśnie dochodziłem do bramy, która ku memu zdziwieniu
+była otwarta, sień oświetlona. Wszedłem i znalazłem się na czerwonym
+chodniku korytarza. Miałem nadzieję, że zdołam nie spostrzeżony
+przekraść się przez budynek i wyjść przednią bramą, skracając sobie
+znakomicie drogę. Przypomniałem sobie, że o tej późnej godzinie musi się
+w sali profesora Arendta odbywać jedna z lekcyj nadobowiązkowych,
+prowadzona w późną noc, na które zbieraliśmy się zimową porą, płonąc
+szlachetnym zapałem do ćwiczeń rysunkowych, jakim natchnął nas ten
+znakomity nauczyciel. Mała gromadka pilnych gubiła się prawie w wielkiej
+ciemnej sali, na której ścianach ogromniały i łamały się cienie naszych
+głów, rzucane od dwóch małych świeczek płonących w szyjkach butelek.
+Prawdę mówiąc, niewieleśmy podczas tych godzin rysowali i profesor nie
+stawiał zbyt ścisłych wymagań. Niektórzy przynosili sobie z domu
+poduszki i układali się na ławkach do powierzchownej drzemki. I tylko
+najpilniejsi rysowali pod samą świecą, w złotym kręgu jej blasku.
+Czekaliśmy zazwyczaj długo na przyjście profesora, nudząc się wśród
+sennych rozmów. Wreszcie otwierały się drzwi jego pokoju i wchodził--
+mały, z piękną brodą, pełen ezoterycznych uśmiechów, dyskretnych
+przemilczeń i aromatu tajemnicy. Szybko zaciskał za sobą drzwi gabinetu,
+przez które w momencie otworzenia tłoczyła się za jego głową ciżba
+gipsowych cieni, fragmentów klasycznych, bolesnych Niobid, Danaid i
+Tantalidów, cały smutny i jałowy Olimp, więdnący od lat w tym muzeum
+gipsów. Zmierzch tego pokoju mętniał i za dnia i przelewał się sennie od
+gipsowych marzeń, pustych spojrzeń, blednących owali i zamyśleń
+odchodzących w nicość. Lubiliśmy nieraz podsłuchiwać pod drzwiami--
+ciszy, pełnej westchnień i szeptów tego kruszejącego w pajęczynach
+rumowiska, tego rozkładającego się w nudzie i monotonii zmierzchu bogów.
+Profesor przechadzał się dostojnie, pełen namaszczenia, wzdłuż pustych
+ławek, wśród których rozrzuceni małymi grupkami, rysowaliśmy coś w
+szarym odblasku nocy zimowej. Było zacisznie i sennie. Gdzieniegdzie
+koledzy moi układali się do snu. Świeczki powoli dogasały w butelkach.
+Profesor pogrążał się w głęboką witrynę, pełną starych foliałów,
+staromodnych ilustracyj, sztychów i druków. Pokazywał nam wśród
+ezoterycznych gestów stare litografie wieczornych pejzaży, gęstwiny
+nocne, aleje zimowych parków, czerniejące na białych drogach
+księżycowych. Wśród sennych rozmów upływał niespostrzeżenie czas i biegł
+nierównomiernie, robiąc niejako węzły w upływie godzin, połykając kędyś
+całe puste interwały trwania, Niespostrzeżenie, bez przejścia,
+odnajdywaliśmy naszą czeredę już w drodze powrotnej na białej od śniegu
+ścieżce szpaleru, flankowanej czarną, suchą gęstwiną krzaków. Szliśmy
+wzdłuż tego włochatego brzegu ciemności, ocierając się o niedźwiedzie
+futro krzaków, trzaskających pod naszymi nogami w jasną noc
+bezksiężycową, w mleczny, fałszywy dzień, daleko po północy. Rozprószona
+biel tego światła, mżąca ze śniegu, z bladego powietrza, z mlecznych
+przestworzy, była jak szary papier sztychu, na którym głęboką czernią
+plątały się kreski i szrafirunki gęstych zarośli. Noc powtarzała teraz
+głęboko po północy te serie nokturnów, sztychów nocnych profesora
+Arendta, kontynuowała jego fantazje. W tej czarnej gęstwinie parku, we
+włochatej sierści zarośli, w masie kruchego chrustu były miejscami
+nisze, gniazda najgłębszej puszystej czarności, pełne plątaniny,
+sekretnych gestów, bezładnej rozmowy na migi. Było w tych gniazdach
+zacisznie i ciepło. Siadaliśmy tam na letnim miękkim śniegu w naszych
+włochatych płaszczach, zajadając orzechy, których pełna była leszczynowa
+ta gęstwina w ową wiosenną zimę. Przez zarośla przewijały się bezgłośnie
+kuny, łasice i ichneumony, futrzane, węszące zwierzątka, śmierdzące
+kożuchem, wydłużone, na niskich łapkach. Podejrzewaliśmy, że były między
+nimi okazy gabinetu szkolnego, które choć wypatroszone i łysiejące,
+uczuwały w tę białą noc w swym pustym wnętrzu głos starego instynktu,
+głos rui, i wracały do matecznika na krótki, złudny żywot. Ale powoli
+fosforescencja wiosennego śniegu mętniała i gasła i nadchodziła czarna i
+gęsta oćma przed świtem. Niektórzy z nas zasypiali w ciepłym śniegu,
+inni domacywali się w gęstwinie bram swych domów, wchodzili omackiem do
+ciemnych wnętrzy, w sen rodziców i braci, w dalszy ciąg głębokiego
+chrapania, które doganiali na swych spóźnionych drogach. Te nocne seanse
+pełne były dla mnie tajemnego uroku, nie mogłem i teraz pominąć
+sposobności, by nie zaglądnąć na moment do sali rysunkowej,
+postanawiając, że nie pozwolę się tam zatrzymać dłużej nad krótką
+chwilkę. Ale wstępując po tylnych, cedrowych schodach, pełnych
+dźwięcznego rezonansu, poznałem, że znajduję się w obcej, nigdy nie
+widzianej stronie gmachu. Najlżejszy szmer nie przerywał tu solennej
+ciszy. Korytarze były w tym skrzydle obszerniejsze, wysłane pluszowym
+dywanem i pełne wytworności. Małe, ciemno płonące lampy świeciły na ich
+zagięciach. Minąwszy jedno takie kolano, znalazłem się na korytarzu
+jeszcze większym, strojnym w przepych pałacowy. Jedna jego ściana
+otwierała się szerokimi, szklanymi arkadami do wnętrza mieszkania.
+Zaczynała się tu przed oczyma długa amfilada pokojów, biegnących w głąb
+i urządzonych z olśniewającą wspaniałością. Szpalerem obić jedwabnych,
+luster złoconych, kosztownych mebli i kryształowych pająków biegł wzrok
+w puszysty miąższ tych zbytkownych wnętrzy, pełnych kolorowego wirowania
+i migotliwych arabesek, plączących się girland i pączkujących kwiatów.
+Głęboka cisza tych pustych salonów pełna była tylko tajnych spojrzeń,
+które oddawały sobie zwierciadła, i popłochu arabesek, biegnących wysoko
+fryzami wzdłuż ścian i gubiących się w sztukateriach białych sufitów. Z
+podziwem i czcią stałem przed tym przepychem, domyślałem się, że nocna
+moja eskapada zaprowadziła mnie niespodzianie w skrzydło dyrektora,
+przed jego prywatne mieszkanie. Stałem przygwożdżony ciekawością, z
+bijącym sercem, gotów do ucieczki za najlżejszym szmerem. Jakże mógłbym,
+przyłapany, usprawiedliwić to moje nocne szpiegowanie, moje zuchwałe
+wścibstwo? W którymś z głębokich pluszowych foteli mogła, nie
+dostrzeżona i cicha, siedzieć córeczka dyrektora i podnieść nagle na
+mnie oczy znad książki--czarne, sybilińskie, spokojne oczy, których
+spojrzenia nikt z nas wytrzymać nie umiał. Ale cofnąć się w połowie
+drogi, nie dokonawszy powziętego planu, poczytałbym był sobie za
+tchórzostwo. Zresztą głęboka cisza panowała dookoła w pełnych przepychu
+wnętrzach, oświetlonych przyćmionym światłem nie określonej pory. Przez
+arkady korytarza widziałem na drugim końcu wielkiego salonu duże,
+oszklone drzwi, prowadzące na taras. Było tak cicho wokoło, że nabrałem
+odwagi. Nie wydawało mi się to połączone ze zbyt wielkim ryzykiem, zejść
+z paru stopni, prowadzących do poziomu sali, w kilku susach przebiegnąć
+wielki, kosztowny dywan i znaleźć się na tarasie, z którego bez trudu
+dostać się mogłem na dobrze mi znaną ulicę. Uczyniłem tak. Zeszedłszy na
+parkiety salonu, pod wielkie palmy, wystrzelające tam z wazonów aż do
+arabesek sufitu, spostrzegłem, że znajduję się już właściwie na gruncie
+neutralnym, gdyż salon nie miał wcale przedniej ściany. Był on rodzajem
+wielkiej loggii, łączącej się przy pomocy paru stopni z placem miejskim.
+Była to niejako odnoga tego placu i niektóre meble stały już na bruku.
+Zbiegłem z kilku kamiennych schodów i znalazłem się znów na ulicy.
+Konstelacje stały już stromo na głowie, wszystkie gwiazdy przekręciły
+się na drugą stronę, ale księżyc, zagrzebany w pierzyny obłoczków, które
+rozświetlał swą niewidzialną obecnością, zdawał się mieć przed sobą
+jeszcze nieskończoną drogę i, zatopiony w swych zawiłych procederach
+niebieskich, nie myślał o świcie. Na ulicy czerniało kilka dorożek,
+rozjechanych i rozklekotanych jak kalekie, drzemiące kraby czy karakony.
+Woźnica nachylił się z wysokiego kozła. Miał twarz drobną, czerwoną i
+dobroduszną.--Pojedziemy, paniczu?--zapytał. Powóz zadygotał we
+wszystkich stawach i przegubach swego wieloczłonkowego ciała i ruszył na
+lekkich obręczach. Ale kto w taką noc powierza się kaprysom
+nieobliczalnego dorożkarza? Wśród klekotu szprych, wśród dudnienia pudła
+i budy nie mogłem porozumieć się z nim co do celu drogi. Kiwał na
+wszystko niedbale i pobłażliwie głową i podśpiewywał sobie, jadąc drogą
+okrężną przez miasto. Przed jakimś szynkiem stała grupa dorożkarzy,
+kiwając nań przyjaźnie rękami. Odpowiedział im coś radośnie, po czym nie
+zatrzymując pojazdu, rzucił mi lejce na kolana, spuścił się z kozła i
+przyłączył do gromady kolegów. Koń, stary mądry koń dorożkarski,
+oglądnął się pobieżnie i pojechał dalej jednostajnym, dorożkarskim
+kłusem. Właściwie koń ten budził zaufanie--wydawał się mądrzejszy od
+woźnicy. Ale powozić nie umiałem--trzeba się było zdać na jego wolę.
+Wjechaliśmy na podmiejską ulicę ujętą z obu stron w ogrody. Ogrody te
+przechodziły zwolna, w miarę posuwania się, w parki wielkodrzewne, a te
+w lasy. Nie zapomnę nigdy tej jazdy świetlistej w najjaśniejszą noc
+zimową. Kolorowa mapa niebios wyogromniała w kopułę niezmierną, na
+której spiętrzyły się fantastyczne lądy, oceany i morza, porysowane
+liniami wirów i prądów gwiezdnych, świetlistymi liniami geografii
+niebieskiej. Powietrze stało się lekkie do oddychania i świetlane jak
+gaza srebrna. Pachniało fiołkami. Spod wełnianego jak białe karakuły
+śniegu wychylały się anemony drżące, z iskrą światła księżycowego w
+delikatnym kielichu. Las cały zdawał się iluminować tysiącznymi
+światłami, gwiazdami, które rzęsiście ronił grudniowy firmament.
+Powietrze dyszało jakąś tajną wiosną, niewypowiedzianą czystością śniegu
+i fiołków. Wjechaliśmy w teren pagórkowaty. Linie wzgórzy, włochatych
+nagimi rózgami drzew, podnosiły się jak błogie westchnienia w niebo.
+Ujrzałem na tych szczęśliwych zboczach całe grupy wędrowców,
+zbierających wśród mchu i krzaków opadłe i mokre od śniegu gwiazdy.
+Droga stała się stroma, koń poślizgiwał się i z trudem ciągnął pojazd,
+grający wszystkimi przegubami. Byłem szczęśliwy. Pierś moja wchłaniała
+tę błogą wiosnę powietrza, świeżość gwiazd i śniegu. Przed piersią konia
+zbierał się wał białej piany śnieżnej, coraz wyższy i wyższy. Z trudem
+przekopywał się koń przez czystą i świeżą jego masę. Wreszcie ustał.
+Wyszedłem z dorożki. Dyszał ciężko ze zwieszoną głową. Przytuliłem jego
+łeb do piersi, w jego wielkich czarnych oczach lśniły łzy. Wtedy
+ujrzałem na jego brzuchu okrągłą czarną ranę.---Dlaczego mi nie
+powiedziałeś?--szepnąłem ze łzami.--Drogi mój--to dla ciebie--rzekł
+i stał się bardzo mały, jak konik z drzewa. Opuściłem go. Czułem się
+dziwnie lekki i szczęśliwy. Zastanawiałem się, czy czekać na małą
+kolejkę lokalną, która tu zajeżdżała, czy też pieszo wrócić do miasta.
+Zacząłem schodzić stromą serpentyną wśród lasu, początkowo idąc krokiem
+lekkim, elastycznym, potem, nabierając rozpędu, przeszedłem w posuwisty
+szczęśliwy bieg, który zmienił się wnet w jazdę jak na nartach. Mogłem
+dowoli regulować szybkość, kierować jazdą przy pomocy lekkich zwrotów
+ciała. W pobliżu miasta zahamowałem ten bieg tryumfalny, zmieniając go
+na przyzwoity krok spacerowy. Księżyc stał jeszcze ciągle wysoko.
+Transformacje nieba, metamorfozy jego wielokrotnych sklepień w coraz to
+kunsztowniejsze konfiguracje nie miały końca. Jak srebrne astrolabium
+otwierało niebo w tę noc czarodziejską mechanizm wnętrza i ukazywało w
+nieskończonych ewolucjach złocistą matematykę swych kół i trybów. Na
+rynku spotkałem ludzi zażywających przechadzki. Wszyscy, oczarowani
+widowiskiem tej nocy, mieli twarze wzniesione i srebrne od magii nieba.
+Troska o portfel opuściła mnie zupełnie. Ojciec, pogrążony w swych
+dziwactwach, zapewne zapomniał już o zgubie, o matkę nie dbałem. W taką
+noc, jedyną w roku, przychodzą szczęśliwe myśli, natchnienia, wieszcze
+tknięcia palca bożego. Pełen pomysłów i inspiracji, chciałem skierować
+się do domu, gdy zaszli mi drogę koledzy z książkami pod pachą. Zbyt
+wcześnie wyszli do szkoły, obudzeni jasnością tej nocy, która nie
+chciała się skończyć. Poszliśmy gromadą na spacer stromo spadającą
+ulicą, z której wiał powiew fiołków, niepewni, czy to jeszcze magia nocy
+srebrzyła się na śniegu, czy też świt już wstawał...
+
+ULICA KROKODYLI Mój ojciec przechowywał w dolnej szufladzie swego
+głębokiego biurka starą i piękną mapę naszego miasta. Był to cały
+wolumen in folio pergaminowych kart, które pierwotnie spojone skrawkami
+płótna, tworzyły ogromną mapę ścienną w kształcie panoramy z ptasiej
+perspektywy. Zawieszona na ścianie, zajmowała niemal przestrzeń całego
+pokoju i otwierała daleki widok na całą dolinę Tyśmienicy, wijącej się
+falisto bladozłotą wstęgą, na całe pojezierze szeroko rozlanych moczarów
+i stawów, na pofałdowane przedgórza, ciągnące się ku południowi, naprzód
+z rzadka, potem coraz tłumniejszymi pasmami, szachownicą okrągławych
+wzgórzy, coraz mniejszych i coraz bledszych, w miarę jak odchodziły ku
+złotawej i dymnej mgle horyzontu. Z tej zwiędłej dali peryferii
+wynurzało się miasto i rosło ku przodowi, naprzód jeszcze w nie
+zróżnicowanych kompleksach, w zwartych blokach i masach domów,
+poprzecinanych głębokimi parowami ulic, by bliżej jeszcze wyodrębnić się
+w pojedyncze kamienice, sztychowane z ostrą wyrazistością widoków
+oglądanych przez lunetę. Na tych bliższych planach wydobył sztycharz
+cały zawikłany i wieloraki zgiełk ulic i zaułków, ostrą wyrazistość
+gzymsów, architrawów, archiwolt i pilastrów, świecących w późnym i
+ciemnym złocie pochmurnego popołudnia, które pogrąża wszystkie załomy i
+framugi w głębokiej sepii cienia. Bryły i pryzmy tego cienia wcinały
+się, jak plastry ciemnego miodu, w wąwozy ulic, zatapiały w swej
+ciepłej, soczystej masie tu całą połowę ulicy, tam wyłom między domami,
+dramatyzowały i orkiestrowały ponurą romantyką cieni tę wieloraką
+polifonię architektoniczną. Na tym planie, wykonanym w stylu barokowych
+prospektów, okolica Ulicy Krokodylej świeciła pustą bielą, jaką na
+kartach geograficznych zwykło się oznaczać okolice podbiegunowe, krainy
+niezbadane i niepewnej egzystencji. Tylko linie kilku ulic wrysowane tam
+były czarnymi kreskami i opatrzone nazwami w prostym, nieozdobnym
+piśmie, w odróżnieniu od szlachetnej antykwy innych napisów. Widocznie
+kartograf wzbraniał się uznać przynależność tej dzielnicy do zespołu
+miasta i zastrzeżenie swe wyraził w tym odrębnym i postponującym
+wykonaniu. Aby zrozumieć tę rezerwę, musimy już teraz zwrócić uwagę na
+dwuznaczny i wątpliwy charakter tej dzielnicy, tak bardzo odbiegający od
+zasadniczego tonu całego miasta. Był to dystrykt przemysłowo-handlowy z
+podkreślonym jaskrawo charakterem trzeźwej użytkowości. Duch czasu,
+mechanizm ekonomiki, nie oszczędził i naszego miasta i zapuścił korzenie
+na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę.
+Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel,
+pełen solennej ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od
+razu nowoczesne, trzeźwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm,
+zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną,
+lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności.
+Widziało się tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych
+fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami z popękanego gipsu.
+Stare, krzywe domki podmiejskie otrzymały szybko sklecone portale, które
+dopiero bliższe przyjrzenie demaskowało jako nędzne imitacje
+wielkomiejskich urządzeń. Wadliwe, mętne i brudne szyby, łamiące w
+falistych refleksach ciemne odbicie ulicy, nie heblowane drzewo portali,
+szara atmosfera jałowych tych wnętrzy, osiadających pajęczyną i kłakami
+kurzu na wysokich półkach i wzdłuż odartych i kruszących się ścian,
+wyciskały tu, na sklepach, piętno dzikiego Klondike'u. Tak ciągnęły się
+jeden za drugim, magazyny krawców, konfekcje, składy porcelany,
+drogerie, zakłady fryzjerskie. Szare ich, wielkie szyby wystawowe nosiły
+ukośnie lub w półkolu biegnące napisy ze złoconych plastycznych liter:
+CONFISERIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND. Rdzenni mieszkańcy miasta
+trzymali się z dala od tej okolicy, zamieszkiwanej przez szumowiny,
+przez gmin, przez kreatury bez charakteru, bez gęstości, przez istną
+lichotę moralną, tę tandetną odmianę człowieka, która rodzi się w takich
+efemerycznych środowiskach. Ale w dniach upadku, w godzinach niskiej
+pokusy zdarzało się, że ten lub ów z mieszkańców miasta zabłąkiwał się
+na wpół przypadkiem w tę wątpliwą dzielnicę. Najlepsi nie byli czasem
+wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i
+hierarchii, pławienia się w tym płytkim błocie wspólnoty, łatwej
+intymności, brudnego zmieszania. Dzielnica ta była eldoradem takich
+dezerterów moralnych, takich zbiegów spod sztandaru godności własnej.
+Wszystko zdawało się tam podejrzane i dwuznaczne, wszystko zapraszało
+sekretnym mrugnięciem, cynicznie artykułowanym gestem, wyraźnie
+przymrużonym perskim okiem--do nieczystych nadziei, wszystko wyzwalało
+z pęt niską naturę. Mało kto, nie uprzedzony, spostrzegał dziwną
+osobliwość tej dzielnicy: brak barw, jak gdyby w tym tandetnym, w
+pośpiechu wyrosłym mieście nie można było sobie pozwolić na luksus
+kolorów. Wszystko tam było szare jak na jednobarwnych fotografiach, jak
+w ilustrowanych prospektach. Podobieństwo to wychodziło poza zwykłą
+metaforę, gdyż chwilami, wędrując po tej części miasta, miało się w
+istocie wrażenie, że wertuje się w jakimś prospekcie, w nudnych
+rubrykach komercjalnych ogłoszeń, wśród których zagnieździły się
+pasożytniczo podejrzane anonse, drażliwe notatki, wątpliwe ilustracje; i
+wędrówki te były równie jałowe i bez rezultatu jak ekscytacje fantazji,
+pędzonej przez szpalty i kolumny pornograficznych druków. Wchodziło się
+do jakiegoś krawca, żeby zamówić ubranie--ubranie o taniej elegancji,
+tak charakterystycznej dla tej dzielnicy. Lokal był wielki i pusty,
+bardzo wysoki i bezbarwny. Ogromne wielopiętrowe półki wznoszą się jedne
+nad drugimi w nie określoną wysokość tej hali. Kondygnacje pustych półek
+wyprowadzają wzrok w górę aż pod sufit, który może być niebem--lichym,
+bezbarwnym, odrapanym niebem tej dzielnicy. Natomiast dalsze magazyny,
+które widać przez otwarte drzwi, pełne są aż pod sufit pudeł i kartonów,
+piętrzących się ogromną kartoteką, która rozpada się w górze, pod
+zagmatwanym niebem strychu w kubaturę pustki, w jałowy budulec nicości.
+Przez wielkie szare okna, kratkowane wielokrotnie jak arkusze papieru
+kancelaryjnego, nie wchodzi światło, gdyż przestrzeń sklepu już
+napełniona jest, jak wodą, indyferentną szarą poświatą, która nie rzuca
+cienia i nie akcentuje niczego. Wnet nawija się jakiś smukły
+młodzieniec, zadziwiająco usłużny, giętki i nieodporny, ażeby dogodzić
+naszym życzeniom i zalać nas tanią i łatwą wymową subiekta. Ale gdy,
+gadając, rozwija ogromne postawy sukna, przymierza, fałduje i drapuje
+niekończącą się strugę materiału, przepływającą przez jego ręce,
+formując z jego fal iluzoryczne surduty i spodnie, cała ta manipulacja
+wydaje się czymś nieistotnym, pozorem, komedią, ironicznie zarzuconą
+zasłoną na prawdziwy sens sprawy. Panienki sklepowe, smukłe i czarne,
+każda z jakąś skazą piękności (charakterystyczną dla tej dzielnicy
+wybrakowanych artykułów), wchodzą i wychodzą, stają w drzwiach
+magazynów, sondując oczyma, czy rzecz wiadoma (powierzona doświadczonym
+rękom subiekta) dojrzewa do punktu właściwego. Subiekt przymila się i
+kryguje i chwilami robi wrażenie transwestyty. Chciałoby się go ująć pod
+miękko zarysowaną brodę lub uszczyp-nąć w upudrowany blady policzek, gdy
+z porozumiewawczym półspojrzeniem dyskretnie zwraca uwagę na markę
+ochronną towaru, markę o przejrzystej symbolice. Zwolna sprawa wyboru
+ubrania schodzi na plan dalszy. Ten miękki do efeminacji i zepsuty
+młodzieniec, pełen zrozumienia dla najintymniejszych poruszeń klienta,
+przesuwa teraz przed jego oczyma osobliwe marki ochronne, całą
+bibliotekę znaków ochronnych, gabinet kolekcjonerski wyrafinowanego
+zbieracza. Pokazywało się wówczas, że magazyn konfekcji był tylko
+fasadą, za którą kryła się antykwarnia, zbiór wysoce dwuznacznych
+wydawnictw i druków prywatnych. Usłużny subiekt otwiera dalsze składy,
+wypełnione aż pod sufit książkami, rycinami, fotografiami. Te winiety,
+te ryciny przechodzą stokrotnie najśmielsze nasze marzenia. Takich
+kulminacyj zepsucia, takich wymyślności wyuzdania nie przeczuwaliśmy
+nigdy. Panienki sklepowe przesuwają się coraz częściej pomiędzy
+szeregami książek, szare i papierowe, ale pełne pigmentu w zepsutych
+twarzach, ciemnego pigmentu brunetek o lśniącej i tłustej czarności,
+która zaczajona w oczach, z nagła wybiegała z nich zygzakiem lśniącego
+karakoniego biegu. Ale i w spalonych rumieńcach, w pikantnych stygmatach
+pieprzyków, we wstydliwych znamionach ciemnego puszku zdradzała się rasa
+zapiekłej, czarnej krwi. Ten barwik o nazbyt intensywnej mocy, ta mokka
+gęsta i aromatyczna zdawała się plamić książki, które brały one do
+oliwkowej dłoni, ich dotknięcia zdawały się je farbować i zostawiać w
+powietrzu ciemny deszcz piegów, smugę tabaki, jak purchawka o
+podniecającej, animalnej woni. Tymczasem powszechna rozwiązłość zrzucała
+coraz bardziej hamulce pozorów. Subiekt, wyczerpawszy swą natarczywą
+aktywność, przechodził powoli do kobiecej bierności. Leży teraz na
+jednej z wielu kanap, porozstawianych wśród rejonów książek, w jedwabnej
+pidżamie, odsłaniającej kobiecy dekolt. Panienki demonstrują, jedna
+przed drugą, figury i pozycje rycin okładkowych, inne zasypiają już na
+prowizorycznych posłaniach. Nacisk na klienta rozluźniał się.
+Wypuszczano go z kręgu natarczywego zainteresowania, pozostawiano sobie
+samemu. Subiektki, zajęte rozmową, nie zwracały nań więcej uwagi.
+Odwrócone do niego tyłem lub bokiem, przystawały w aroganckim kontra
+poście, przestępowały z nogi na nogę, grając kokieteryjnym obuwiem,
+przepuszczały z góry na dół po smukłym ciele wężową grę członków,
+atakując nią spoza swej niedbałej nieodpowiedzialności podnieconego
+widza, którego ignorowały. Tak cofano się, wsuwano w głąb z
+wyrachowaniem, otwierając wolną przestrzeń dla aktywności gościa.
+Skorzystajmy z tego momentu nieuwagi, ażeby wymknąć się nieprzewidzianym
+konsekwencjom tej niewinnej wizyty i wydostać się na ulicę. Nikt nas nie
+zatrzymuje. Przez korytarze książek, pomiędzy długimi regałami czasopism
+i druków wydostajemy się ze sklepu i oto jesteśmy w tym miejscu Ulicy
+Krokodylej, gdzie z wyniesionego jej punktu widać niemal całą długość
+tego szerokiego traktu aż do dalekich, nie wykończonych zabudowań dworca
+kolejowego. Jest to szary dzień, jak zawsze w tej okolicy, i cała
+sceneria wydaje się chwilami fotografią z ilustrowanej gazety, tak
+szare, tak płaskie są domy, ludzie i pojazdy. Ta rzeczywistość jest
+cienka jak papier i wszystkimi szparami zdradza swą imitatywność.
+Chwilami ma się wrażenie, że tylko na małym skrawku przed nami układa
+się wszystko przykładnie w ten pointowany obraz bulwaru
+wielkomiejskiego, gdy tymczasem już na bokach rozwiązuje się i rozprzęga
+ta zaimprowizowana maskarada i, niezdolna wytrwać w swej roli, rozpada
+się za nami w gips i pakuły, w rupieciarnię jakiegoś ogromnego pustego
+teatru. Napięcie pozy, sztuczna powaga maski, ironiczny patos drży na
+tym naskórku. Ale dalecy jesteśmy od chęci demaskowania widowiska. Wbrew
+lepszej wiedzy czujemy się wciągnięci w tandetny czar dzielnicy. Zresztą
+nie brak w obrazie miasta i pewnych cech autoparodii. Rzędy małych,
+parterowych domków podmiejskich zmieniają się z wielopiętrowymi
+kamienicami, które zbudowane jak z kartonu, są konglomeratem szyldów,
+ślepych okien biurowych, szklistoszarych wystaw, reklam i numerów. Pod
+domami płynie rzeka tłumu. Ulica jest szeroka jak bulwar wielkomiejski,
+ale jezdnia, jak place wiejskie, zrobiona jest z ubitej gliny, pełna
+wybojów, kałuży i trawy. Ruch uliczny dzielnicy służy do porównań w tym
+mieście, mieszkańcy mówią o nim z dumą i porozumiewawczym błyskiem w
+oku. Szary, bezosobisty ten tłum jest nader przejęty swą rolą i pełen
+gorliwości w demonstrowaniu wielkomiejskiego pozoru. Wszelako, mimo
+zaaferowania i interesowności, ma się wrażenie błędnej, monotonnej,
+bezcelowej wędrówki, jakiegoś sennego korowodu marionetek. Atmosfera
+dziwnej błahości przenika tę całą scenerię. Tłum płynie monotonnie i,
+rzecz dziwna, widzi się go zawsze jakby niewyraźnie, figury przepływają
+w splątanym, łagodnym zgiełku, nie dochodząc do zupełnej wyrazistości.
+Czasem tylko wyławiamy z tego gwaru wielu głów jakieś ciemne, żywe
+spojrzenie, jakiś czarny melonik nasunięty głęboko na głowę, jakieś pół
+twarzy rozdarte uśmiechem, z ustami, które właśnie coś powiedziały,
+jakąś nogę wysuniętą w kroku i tak już zastygłą na zawsze. Osobliwością
+dzielnicy są dorożki bez woźniców, biegnące samopas po ulicach. Nie
+jakoby nie było tu dorożkarzy, ale wmieszani w tłum i zajęci tysiącem
+spraw, nie troszczą się o swe dorożki. W tej dzielnicy pozoru i pustego
+gestu nie przywiązuje się zbytniej wagi do ścisłego celu jazdy i
+pasażerowie powierzają się tym błędnym pojazdom z lekkomyślnością, która
+cechuje tu wszystko. Nieraz można ich widzieć na niebezpiecznych
+zakrętach, wychylonych daleko z połamanej budy, jak z lejcami w dłoniach
+przeprowadzają z natężeniem trudny manewr wymijania. Mamy w tej
+dzielnicy także tramwaje. Ambicja rajców miejskich święci tu najwyższy
+swój triumf. Ale pożałowania godny jest widok tych wozów, zrobionych z
+papier mâché, o ścianach powyginanych i zmiętych od wieloletniego
+użytku. Często brak im zupełnie przedniej ściany tak, że widzieć można w
+przejeździe pasażerów, siedzących sztywnie i zachowujących się z wielką
+godnością. Tramwaje te popychane są przez tragarzy miejskich.
+Najdziwniejszą atoli rzeczą jest komunikacja kolejowa na Ulicy
+Krokodylej. Czasami, w nieregularnych porach dnia, gdzieś ku końcowi
+tygodnia można zauważyć tłum ludzi czekających na zakręcie ulicy na
+pociąg. Nie jest się nigdy pewnym, czy przyjedzie i gdzie stanie, i
+zdarza się często, że ludzie ustawiają się w dwóch różnych punktach, nie
+mogąc uzgodnić swych poglądów na miejsce przystanku. Czekają długo i
+stoją czarnym milczącym tłumem wzdłuż ledwo zarysowanych śladów toru, z
+twarzami w profilu, jak szereg bladych masek z papieru, wyciętych w
+fantastyczną linię zapatrzenia. I wreszcie niespodzianie zajeżdża, już
+wjechał z bocznej uliczki, skąd go oczekiwano, niski jak wąż,
+miniaturowy, z małą, sapiącą, krępą lokomotywą. Wjechał w ten czarny
+szpaler i ulica staje się ciemna od tego ciągu wozów, siejących pył
+węglowy. Ciemne sapanie parowozu i powiew dziwnej powagi, pełnej smutku,
+tłumiony pośpiech i zdenerwowanie zamieniają ulicę na chwilę w halę
+dworca kolejowego w szybko zapadającym zmierzchu zimowym. Plagą naszego
+miasta jest ażiotaż biletów kolejowych i przekupstwo. W ostatniej
+chwili, gdy pociąg już stoi na stacji, toczą się w nerwowym pośpiechu
+pertraktacje z przekupnymi urzędnikami linii żelaznej. Zanim te
+negocjacje się kończą, pociąg rusza, odprowadzany przez wolno sunący,
+rozczarowany tłum, który odprowadza go daleko, ażeby się wreszcie
+rozproszyć. Ulica, zacieśniona na chwilę do tego zaimprowizowanego
+dworca, pełnego zmierzchu i tchnienia dalekich dróg--rozwidnia się
+znowu, rozszerza i przepuszcza znów swym korytem beztroski monotonny
+tłum spacerowiczów, który wędruje wśród gwaru rozmów wzdłuż wystaw
+sklepowych, tych brudnych, szarych czworoboków, pełnych tandetnych
+towarów, wielkich woskowych manekinów i lalek fryzjerskich. Wyzywająco
+ubrane, w długich koronkowych sukniach przechodzą prostytutki. Mogą to
+być zresztą żony fryzjerów lub kapelmistrzów kawiarnianych. Idą
+drapieżnym, posuwistym krokiem i mają w niedobrych, zepsutych twarzach
+nieznaczną skazę, która je przekreśla: zezują czarnym, krzywym zezem lub
+mają usta rozdarte, lub brak im koniuszka nosa. Mieszkańcy miasta dumni
+są z tego odoru zepsucia, którym tchnie Ulica Krokodyli. Nie mamy
+potrzeby niczego sobie odmawiać--myślą z dumą--stać nas i na prawdziwą
+wielkomiejską rozpustę. Twierdzą oni, że każda kobieta w tej dzielnicy
+jest kokotą. W istocie wystarczy zwrócić uwagę na którąś--a natychmiast
+spotyka się to uporczywe, lepkie spojrzenie, które nas zmraża rozkoszną
+pewnością. Nawet dziewczęta szkolne noszą tu w pewien charakterystyczny
+sposób kokardy, stawiają swoistą manierą smukłe nogi i mają tę nieczystą
+skazę w spojrzeniu, w której leży preformowane przyszłe zepsucie. A
+jednak--a jednak czy mamy zdradzić ostatnią tajemnicę tej dzielnicy,
+troskliwie ukrywany sekret Ulicy Krokodyli? Kilkakrotnie w trakcie
+naszego sprawozdania stawialiśmy pewne znaki ostrzegawcze, dawaliśmy w
+delikatny sposób wyraz naszym zastrzeżeniom. Uważny czytelnik nie będzie
+nie przygotowany na ten ostateczny obrót sprawy. Mówiliśmy o
+imitatywnym, iluzorycznym charakterze tej dzielnicy, ale słowa te mają
+zbyt ostateczne i stanowcze znaczenie, by określić połowiczny i
+niezdecydowany charakter jej rzeczywistości. Język nasz nie posiada
+określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej
+giętkość. Powiedzmy bez ogródek: fatalnością tej dzielnicy jest, że nic
+w niej nie dochodzi do skutku, nic nie odbiega od swego definitivum,
+wszystkie ruchy rozpoczęte zawisają w powietrzu, wszystkie gesty
+wyczerpują się przedwcześnie i nie mogą przekroczyć pewnego martwego
+punktu. Mogliśmy już zauważyć wielką bujność i rozrzutność--w
+intencjach, w projektach i antycypacjach, która cechuje tę dzielnicę.
+Cała ona nie jest niczym innym jak fermentacją pragnień, przedwcześnie
+wybujałą i dlatego bezsilną i pustą. W atmosferze nadmiernej łatwości
+kiełkuje tutaj każda najlżejsza zachcianka, przelotne napięcie puchnie i
+rośnie w pustą, wydętą narośl, wystrzela szara i lekka wegetacja
+puszystych chwastów, bezbarwnych włochatych maków, zrobiona z nieważkiej
+tkanki majaku i haszyszu. Nad całą dzielnicą unosi się leniwy i
+rozwiązły fluid grzechu i domy, sklepy, ludzie wydają się niekiedy
+dreszczem na jej gorączkującym ciele, gęsią skórką na jej febrycznych
+marzeniach. Nigdzie, jak tu, nie czujemy się tak zagrożeni
+możliwościami, wstrząśnięci bliskością spełnienia, pobladli i bezwładni
+rozkosznym truchleniem ziszczenia. Lecz na tym się też kończy.
+Przekroczywszy pewien punkt napięcia, przypływ zatrzymuje się i cofa,
+atmosfera gaśnie i przekwita, możliwości więdną i rozpadają się w
+nicość, oszalałe szare maki ekscytacji rozsypują się w popiół. Będziemy
+wiecznie żałowali, żeśmy wtedy wyszli na chwilę z magazynu konfekcji
+podejrzanej konduity. Nigdy nie trafimy już doń z powrotem. Będziemy
+błądzili od szyldu do szyldu i mylili się setki razy. Zwiedzimy
+dziesiątki magazynów, trafimy do całkiem podobnych, będziemy wędrowali
+przez szpalery książek, wertowali czasopisma i druki, konferowali długo
+i zawile z panienkami o nadmiernym pigmencie i skażonej piękności, które
+nie potrafią zrozumieć naszych życzeń. Będziemy się wikłali w
+nieporozumieniach, aż cała nasza gorączka i podniecenie ulotni się w
+niepotrzebnym wysiłku, w straconej na próżno gonitwie. Nasze nadzieje
+były nieporozumieniem, dwuznaczny wygląd lokalu i służby- pozorem,
+konfekcja była prawdziwą konfekcją, a subiekt nie miał żadnych ukrytych
+intencyj. Świat kobiecy Ulicy Krokodylej odznacza się całkiem miernym
+zepsuciem, zagłuszonym grubymi warstwami przesądów moralnych i banalnej
+pospolitości. W tym mieście taniego materiału ludzkiego brak także
+wybujałości instynktu, brak niezwykłych i ciemnych namiętności. Ulica
+Krokodyli była koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia
+wielkomiejskiego. Widocznie nie stać nas było na nic innego jak na
+papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych,
+zeszłorocznych gazet.
+
+KARAKONY Było to w okresie szarych dni, które nastąpiły po świetnej
+kolorowości genialnej epoki mego ojca. Były to długie tygodnie depresji,
+ciężkie tygodnie bez niedziel i świąt, przy zamkniętym niebie i w
+zubożałym krajobrazie. Ojca już wówczas nie było. Górne pokoje
+wysprzątano i wynajęto pewnej telefonistce. Z całego ptasiego
+gospodarstwa pozostał nam jedyny egzemplarz, wypchany kondor, stojący na
+półce w salonie. W chłodnym półmroku zamkniętych firanek stał on tam,
+jak za życia, na jednej nodze, w pozie buddyjskiego mędrca, a gorzka
+jego, wyschła twarz ascety skamieniała w wyraz ostatecznej obojętności i
+abnegacji. Oczy wypadły, a przez wypłakane, łzawe orbity sypały się
+trociny. Tylko rogowate egipskie narośle na nagim potężnym dziobie i na
+łysej szyi, narośle i gruzły spłowiałobłękitnej barwy nadawały tej
+starczej głowie coś dostojnie hieratycznego. Pierzasty habit jego był
+już w wielu miejscach przeżarty przez mole i gubił miękkie, szare
+pierze, które Adela raz w tygodniu wymiatała wraz z bezimiennym kurzem
+pokoju. W wyłysiałych miejscach widać było workowe, grube płótno, z
+którego wyłaziły kłaki konopne. Miałem ukryty żal do matki za łatwość, z
+jaką przeszła do porządku dziennego nad stratą ojca. Nigdy go nie
+kochała--myślałem--a ponieważ ojciec nie był zakorzeniony w sercu
+żadnej kobiety, przeto nie mógł też wróść w żadną realność i unosił się
+wiecznie na peryferii życia, w półrealnych regionach, na krawędziach
+rzeczywistosci. Nawet na uczciwą obywatelską śmierć nie zasłużył sobie--
+myślałem--wszystko u niego musiało, być dziwaczne i wątpliwe.
+Postanowiłem w stosownej chwili zaskoczyć matkę otwartą rozmową. Owego
+dnia (był ciężki dzień zimowy i od rana już sypał się miękki puch
+zmierzchu) matka miała migrenę i leżała na sofie samotnie w salonie. W
+tym rzadko odwiedzanym, paradnym pokoju panował od czasu zniknięcia ojca
+wzorowy porządek, pielęgnowany woskiem i szczotkami przez Adelę. Meble
+przykryte były pokrowcami; wszystkie sprzęty poddały się żelaznej
+dyscyplinie, jaką Adela roztoczyła nad tym pokojem. Tylko pęk piór
+pawich, stojących w wazie na komodzie, nie dał się utrzymać w ryzach.
+Był to element swawolny, niebezpieczny, o nieuchwytnej rewolucyjności,
+jak rozhukana klasa gimnazjastek, pełna dewocji w oczy, a rozpustnej
+swawoli poza oczyma. Świdrowały te oczy dzień cały i wierciły dziury w
+ścianach, mrugały, tłoczyły się, trzepocąc rzęsami, z palcem przy
+ustach, jedne przez drugie, pełne chichotu i psoty. Napełniały pokój
+świergotem i szeptem, rozsypywały się, jak motyle, dookoła
+wieloramiennej lampy, uderzały tłumem barwnym w matowe, starcze dziurki
+od kluczy. Nawet w obecności matki, leżącej z zawiązaną głową na sofie,
+nie mogły się powstrzymać, robiły perskie oczko, dawały sobie znaki,
+mówiły niemym, kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń. Irytowało
+mnie to szydercze porozumienie, ta migotliwa zmowa poza mymi plecami. Z
+kolanami przyciśniętymi do sofy matki, badając dwoma palcami, jakby w
+zamyśleniu, delikatną materię jej szlafroka, rzekłem niby mimochodem:--
+Chciałem cię już od dawna zapytać: prawda, że to jest on?--I chociaż
+nie wskazałem nawet spojrzeniem na kondora, matka odgadła od razu,
+zmieszała się bardzo i spuściła oczy. Dałem umyślnie upłynąć chwili,
+żeby wykosztować jej zmieszanie, po czym z całym spokojem, opanowując
+wzbierający gniew, spytałem:--Jaki sens mają w takim razie te wszystkie
+plotki i kłamstwa, które rozsiewasz o ojcu? Lecz jej rysy, które w
+pierwszej chwili rozpadły się były w panice, zaczęły się znowu
+porządkować.--Jakie kłamstwa?--spytała mrugając oczyma, które były
+puste, nalane ciemnym błękitem, bez białka.--Znam je od Adeli--rzekłem
+- ale wiem, że pochodzą od ciebie; chcę wiedzieć prawdę. Usta jej drżały
+lekko, źrenice, unikając mego wzroku, powędrowały w kąt oka.--Nie
+kłamałam--rzekła, a usta- jej napęczniały i stały się małe zarazem.
+Uczułem, że mnie kokietuje jak kobieta mężczyznę.--Z tymi karakonami to
+prawda--sam przecież pamiętasz...--Zmieszałem się. Pamiętałem w
+istocie tę inwazję karakonów, ten zalew czarnego rojowiska, które
+napełniało ciemność nocną, pajęczą bieganiną. Wszystkie szpary pełne
+były drgających wąsów, każda szczelina mogła wystrzelić z nagła
+karakonem, z każdego pęknięcia podłogi mogła zlęgnąć się ta czarna
+błyskawica, lecąca oszalałym zygzakiem po podłodze. Ach, ten dziki obłęd
+popłochu, pisany błyszczącą, czarną linią na tablicy podłogi. Ach, te
+krzyki grozy ojca, skaczącego z krzesła na krzesło z dzirytem w ręku.
+Nie przyjmując jadła ani napoju, z wypiekami gorączki na twarzy, z
+konwulsją wstrętu wrytą dookoła ust, ojciec mój zdziczał zupełnie. Jasne
+było, że tego napięcia nienawiści żaden organizm długo wytrzymać nie
+może. Straszliwa odraza zamieniała jego twarz w stężałą maskę tragiczną,
+w której tylko źrenice, ukryte za dolną powieką, leżały na czatach,
+napięte jak cięciwy, w wiecznej podejrzliwości. Z dzikim wrzaskiem
+zrywał się nagle z siedzenia, leciał na oślep w kąt pokoju i już
+podnosił dziryt, na którym utkwiony ogromny karakon przebierał
+rozpaczliwie gmatwaniną swych nóg. Adela przychodziła wówczas blademu ze
+zgrozy z pomocą i odbierała lancę wraz z utkwionym trofeum, ażeby ją
+utopić w cebrzyku. Już wówczas jednak nie umiałbym był powiedzieć, czy
+obrazy te zaszczepiły mi opowiadania Adeli, czy też sam byłem ich
+świadkiem. Ojciec mój nie posiadał już wtedy tej siły odpornej, która
+zdrowych ludzi broni od fascynacji wstrętu. Zamiast odgraniczyć się do
+straszliwej siły atrakcyjnej tej fascynacji, ojciec mój, wydany na łup
+szału, wplątywał się w nią coraz bardziej. Smutne skutki nie dały długo
+na siebie czekać. Wnet pojawiły się pierwsze podejrzane znaki, które
+napełniły nas przerażeniem i smutkiem. Zachowanie ojca zmieniło się.
+Szał jego, euforia jego podniecenia przygasła. W ruchach i mimice jęły
+się zdradzać znaki złego sumienia. Zaczął nas unikać. Krył się dzień
+cały po kątach, w szafach, pod pierzyną. .Widziałem go nieraz, jak w
+zamyśleniu oglądał własne ręce, badał konsystencję skóry, paznokci, na
+których występować zaczęły czarne plamy, jak łuski karakona. W dzień
+opierał się jeszcze ostatkami sił, walczył, ale w nocy fascynacja
+uderzała nań potężnymi arakami. Widziałem go późną nocą, w świetle
+świecy stojącej na podłodze. Mój ojciec leżał na ziemi nagi, popstrzony
+czarnymi plamami totemu, pokreślony liniami żeber, fantastycznym
+rysunkiem przeświecającej na zewnątrz anatomii, leżał na czworakach,
+opętany fascynacją awersji, która go wciągała w głąb swych zawiłych
+dróg. Mój ojciec poruszał się wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem
+dziwnego rytuału, w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremoniału
+karakoniego. Od tego czasu wyrzekliśmy się ojca. Podobieństwo do
+karakona występowało z dniem każdym wyraźniej--mój ojciec zamieniał się
+w karakona. Zaczęliśmy się przyzwyczajać do tego. Widywaliśmy go coraz
+rzadziej, całymi tygodniami znikał gdzieś na swych karakonich drogach--
+przestaliśmy go odróżniać, zlał się w zupełności z tym czarnym
+niesamowitym plemieniem. Kto mógł powiedzieć, czy żył gdzieś jeszcze w
+jakiejś szparze podłogi, czy przebiegał nocami pokoje, zaplątany w afery
+karakonie, czy też był może między tymi martwymi owadami, które Adela co
+rana znaj-dowała brzuchem do góry leżące i najeżone nogami i które ze
+wstrętem brała na śmietniczkę i wyrzucała?--A jednak--powiedziałem
+zdetonowany--jestem pewny, że ten kondor to on.--Matka spojrzała na
+mnie spod rzęs:--Nie dręcz mnie, drogi--mówiłam ci już przecież, że
+ojciec podróżuje jako komiwojażer po kraju--przecież wiesz, że czasem w
+nocy przyjeżdża do domu, ażeby przed świtem jeszcze dalej odjechać.
+
+WICHURA Tej długiej i pustej zimy obrodziła ciemność w naszym mieście
+ogromnym, stokrotnym urodzajem. Zbyt długo snadź nie sprzątano na
+strychach i w rupieciarniach, stłaczano garnki na garnkach i flaszki na
+flaszkach, pozwalano narastać bez końca pustym bateriom butelek. Tam, w
+tych spalonych, wielkobelkowych lasach strychów i dachów ciemność
+zaczęła się wyradzać i dziko fermentować. Tam zaczęły się te czarne
+sejmy garnków, te wiecowania gadatliwe i puste, te bełkotliwe
+flaszkowania, bulgoty butli i baniek. Aż pewnej nocy wezbrały pod
+gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek i popłynęły wielkim
+stłoczonym ludem na miasto. Strychy, wystrychnięte ze strychów,
+rozprzestrzeniały się jedne z drugich i wystrzelały czarnymi szpalerami,
+a przez przestronne ich echa przebiegały kawalkady tramów i belek,
+lansady drewnianych kozłów, klękających na jodłowe kolana, ażeby
+wypadłszy na wolność, napełnić przestwory nocy galopem krokwi i
+zgiełkiem płatwi i bantów. Wtedy to wylały się te czarne rzeki, wędrówki
+beczek i konwi, i płynęły przez noce. Czarne ich, połyskliwe, gwarne
+zbiegowiska oblegały miasto. Nocami mrowił się ten ciemny zgiełk naczyń
+i napierał jak armie rozgadanych ryb, niepowstrzymany najazd pyskujących
+skopców i bredzących cebrów. Dudniąc dnami, piętrzyły się wiadra, beczki
+i konwie, dyndały się gliniane stągwie zdunów, stare kapeluchy i
+cylindry dandysów gramoliły się jedna na drugie, rosnąc w niebo
+kolumnami, które się rozpadały. I wszystkie kołatały niezgrabnie kołkami
+drewnianych języków, mełły nieudolnie w drewnianych gębach bełkot klątw
+i obelg, bluźniąc błotem na całej przestrzeni nocy. Aż dobluźniły się,
+doklęły swego. Przywołane rechotem naczyń, rozplotkowanym od brzegu do
+brzegu, nadeszły wreszcie karawany, nadciągnęły potężne tabory wichru i
+stanęły nad nocą. Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr zstępować
+zaczął w potężnych kręgach ku miastu. I wybuchła ciemność ogromną
+wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzy noce...--Nie
+pójdziesz dziś do szkoły--rzekła rano matka--jest straszna wichura na
+dworze.--W pokoju unosił się delikatny welon dymu, pachnący żywicą. Piec
+wył i gwizdał, jak gdyby uwiązana w nim była cała sfora psów czy
+demonów. Wielki bohomaz, wymalowany na jego pękatym brzuchu, wykrzywiał
+się kolorowym grymasem i fantastyczniał wzdętymi policzkami. Pobiegłem
+boso do okna. Niebo wydmuchane było wzdłuż i wszerz wiatrami.
+Srebrzystobiałe i przestronne, porysowane było w linie sił, natężone do
+pęknięcia, w srogie bruzdy, jakby zastygłe żyły cyny i ołowiu.
+Podzielone na pola energetyczne i drżące od napięć, pełne było utajonej
+dynamiki. Rysowały się w nim diagramy wichury, która sama niewidoczna i
+nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą. Nie widziało się jej. Poznawało
+się ją po domach, po dachach, w które wjeżdżała jej furia. Jeden po
+drugim strychy zdawały się rosnąć i wybuchać szaleństwem, gdy wstępowała
+w nie jej siła. Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą
+pustkę, zamiatała całe połacie rynku do czysta. Ledwie tu i ówdzie giął
+się pod nią i trzepotał, uczepiony węgła domu, samotny człowiek. Cały
+plac rynkowy zdawał się wybrzuszać i lśnić pustą łysiną pod jej
+potężnymi przelotami. Na niebie wydmuchał wiatr zimne i martwe kolory,
+grynszpanowe, żółte i liliowe smugi, dalekie sklepienia i arkady swego
+labiryntu. Dachy stały pod tymi niebami czarne i krzywe, pełne
+niecierpliwości i oczekiwania. Te, w które wstąpił wicher, wstawały w
+natchnieniu, przerastały sąsiednie domy i prorokowały pod rozwichrzonym
+niebem. Potem opadały i gasły nie mogąc dłużej zatrzymać potężnego tchu,
+który leciał dalej i napełniał cały przestwór zgiełkiem i przerażeniem.
+I znów inne domy wstawały z krzykiem, w paroksyzmie jasnowidzenia, i
+zwiastowały. Ogromne buki koło kościoła stały z wniesionymi rękami, jak
+świadkowie wstrząsających objawień, i krzyczały, krzyczały. Dalej, za
+dachami rynku, widziałem dalekie mury ogniowe, nagie ściany szczytowe
+przedmieścia. Wspinały się jeden nad drugi i rosły, zesztywniałe z
+przerażenia i osłupiałe. Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwiał je
+późnymi kolorami. Nie jedliśmy tego dnia obiadu, bo ogień w kuchni
+wracał kłębami dymu do izby. W pokojach było zimno i pachniało wiatrem.
+Około drugiej po południu wybuchł na przedmieściu pożar i rozszerzał się
+gwałtownie. Matka z Adelą zaczęły pakować pościel, futra i kosztowności.
+Nadeszła noc. Wicher wzmógł się na sile i gwałtowności, rozrósł się
+niepomiernie i objął cały przestwór. Już teraz nie nawiedzał domów i
+dachów, ale wybudował nad miastem wielopiętrowy, wielokrotny przestwór,
+czarny labirynt, rosnący w nieskończonych kondygnacjach. Z tego
+labiryntu wystrzelał całymi galeriami pokojów, wyprowadzał piorunem
+skrzydła i trakty, toczył z hukiem długie amfilady, a potem dawał się
+zapadać tym wyimaginowanym piętrom, sklepieniom i kazamatom i wzbijał
+się jeszcze wyżej, kształtując sam bezforemny bezmiar swym natchnieniem.
+Pokój drżał z lekka, obrazy na ścianach brzęczały. Szyby lśniły się
+tłustym odblaskiem lampy. Firanki na oknie wisiały wzdęte i pełne
+tchnienia tej burzliwej nocy. Przypomnieliśmy sobie, że ojca od rana nie
+widziano. Wczesnym rankiem, domyślaliśmy się, musiał udać się do sklepu,
+gdzie go zaskóczyła wichura, odcinając mu powrót.--Cały dzień nic nie
+jadł--biadała matka. Starszy subiekt Teodor podjął się wyprawić w noc i
+wichurę, żeby zanieść mu posiłek. Brat mój przyłączył się do wyprawy.
+Okutani w wielkie niedźwiedzie futra, obciążyli kieszenie żelazkami i
+moździerzami, balastem, który miał zapobiec porwaniu ich przez wichurę.
+Ostrożnie otworzono drzwi prowadzące w noc. Zaledwie subiekt i brat mój
+z wzdętymi płaszczami wkroczyli jedną nogą w ciemność, noc ich połknęła
+zaraz na progu domu. Wicher zmył momentalnie ślad ich wyjścia. Nie widać
+było przez okno nawet latarki, którą ze sobą zabrali. Pochłonąwszy ich,
+wicher na chwilę przycichł. Adela z matką próbowały na nowo rozpalić
+ogień pod kuchnią. Zapałki gasły, przez drzwiczki dmuchało popiołem i
+sadzą. Staliśmy pod drzwiami i nasłuchiwali. W lamentach wichru dawały
+się słyszeć wszelkie głosy, perswazje, nawoływania i gawędy. Zdawało się
+nam, że słyszymy wołanie o pomoc ojca zabłąkanego w wichurze, to znowu,
+że brat z Teodorem gwarzą beztrosko pod drzwiami. Wrażenie było tak
+łudzące, że Adela otworzyła drzwi i w samej rzeczy ujrzała Teodora i
+brata mego, wynurzających się z trudem z wichury, w której tkwili po
+pachy. Weszli zdyszani do sieni, zaciskając z wysiłkiem drzwi za sobą.
+Przez chwilę musieli wesprzeć się o odrzwia, tak silnie szturmował
+wicher do bramy. Wreszcie zasunęli rygiel i wiatr pognał dalej.
+Opowiadali bezładnie o nocy, o wichurze. Ich futra, nasiąkłe wiatrem,
+pachniały teraz powietrzem. Trzepotali powiekami w świetle; ich oczy,
+pełne jeszcze nocy, broczyły ciemnością za każdym uderzeniem powiek. Nie
+mogli dojść do sklepu, zgubili drogę i ledwo trafili z powrotem. Nie
+poznawali miasta, wszystkie ulice były jak przestawione. Matka
+podejrzewała, że kłamali. W istocie cała ta scena sprawiała wrażenie,
+jakby przez ten kwadrans stali w ciemności pod oknem, nie oddalając się
+wcale. A może naprawdę nie było już miasta i rynku, a wicher i noc
+otaczały nasz dom tylko ciemnymi kulisami, pełnymi wycia, świstu i
+jęków. Może nie było wcale tych ogromnych i żałosnych przestrzeni, które
+nam wicher sugerował, może nie było wcale tych opłakanych labiryntów,
+tych wielookiennych traktów i korytarzy, na których grał wicher, jak na
+długich czarnych fletach. Coraz bardziej umacniało się w nas
+przekonanie, że cała ta burza była tylko donkiszoterią nocną, imitującą
+na wąskiej przestrzeni kulis tragiczne bezmiary, kosmiczną bezdomność i
+sieroctwo wichury. Coraz częściej otwierały się teraz drzwi sieni i
+wpuszczały okutanego w opończe i szale gościa. Zziajany sąsiad lub
+znajomy wywijał się powoli z chustek, płaszczy i wyrzucał z siebie
+zdyszanym głosem opowiadania, urywane bezładne słowa, które
+fantastycznie powiększały, kłamliwie przesadzały bezmiar nocy.
+Siedzieliśmy wszyscy w jasno oświetlonej kuchni. Za ogniskiem kuchennym
+i czarnym, szerokim okapem komina prowadziło parę stopni do drzwi
+strychu. Na tych schodkach siedział starszy subiekt Teodor i
+nasłuchiwał, jak strych grał od wichru. Słyszał, jak w pauzach wichury
+miechy żeber strychowych składały się w fałdy i dach wiotczał i zwisał
+jak ogromne płuca, z których uciekł oddech, to znowu nabierał tchu,
+nastawiał się palisadami krokwi, rósł jak sklepienia gotyckie,
+rozprzestrzeniał się lasem belek, pełnym stokrotnego echa, i huczał jak
+pudło ogromnych basów. Ale potem zapominaliśmy o wichurze, Adela tłukła
+cynamon w dźwięcznym moździerzu. Ciotka Perazja przyszła w odwiedziny.
+Drobna, ruchliwa i pełna zabiegliwości, z koronką czarnego szala na
+głowie, zaczęła krzątać się po kuchni, pomagając Adeli. Adela oskubała
+koguta. Ciotka Perazja zapaliła pod okapem komina garść papierów i
+szerokie płaty płomienia wzlatywały z nich w czarną czeluść. Adela,
+trzymając koguta za szyję, uniosła go nad płomień, ażeby opalić na nim
+resztę pierza. Kogut zatrzepotał nagle w ogniu skrzydłami, zapiał i
+spłonął. Wtedy ciotka Perazja zaczęła się kłócić, kląć i złorzeczyć.
+Trzęsąc się ze złości, wygrażała rękami Adeli i matce. Nie rozumiałem, o
+co jej chodzi, a ona zacietrzewiała się coraz bardziej w gniewie i stała
+się jednym pękiem gestykulacji i złorzeczeń. Zdawało się, że w
+paroksyzmie złości rozgestykuluje się na części, że rozpadnie się,
+podzieli, rozbiegnie w sto pająków, rozgałęzi się po podłodze czarnym,
+migotliwym pękiem oszalałych karakonach biegów. Zamiast tego zaczęła
+raptownie maleć, kurczyć się, wciąż roztrzęsiona i rozsypująca się
+przekleństwami. Z nagła podreptała, zgarbiona i mała, w kąt kuchni,
+gdzie leżały drwa na opał i, klnąc i kaszląc, zaczęła gorączkowo
+przebierać wśród dźwięcznych drewien, aż znalazła dwie cienkie, żółte
+drzazgi. Pochwyciła je latającymi ze wzburzenia rękami, przymierzyła do
+nóg, po czym wspięła się na nie, jak na szczudła, i zaczęła na tych
+żółtych kulach chodzić, stukocąc po deskach, biegać tam i z powrotem
+wzdłuż skośnej linii podłogi, coraz szybciej i szybciej, potem wbiegła
+na ławkę jodłową, kuśtykając na dudniących deskach, a stamtąd na półkę z
+talerzami, dźwięczną, drewnianą półkę obiegającą ściany kuchni, i biegła
+po niej, kolankując na szczudłowych kulach, by wreszcie gdzieś w kącie,
+malejąc coraz bardziej, sczernieć, zwinąć się jak zwiędły, spalony
+papier, zetlić się w płatek popiołu, skruszyć w proch i w nicość.
+Staliśmy wszyscy bezradni wobec tej szalejącej furii złości, która sama
+siebie trawiła i pożerała. Z ubolewaniem patrzyliśmy na smutny przebieg
+tego paroksyzmu i z pewną ulgą wróciliśmy do naszych zajęć, gdy żałosny
+ten proces dobiegł swego naturalnego końca. Adela zadzwoniła znowu
+moździerzem, tłukąc cynamon, matka ciągnęła dalej przerwaną rozmowę, a
+subiekt Teodor, nasłuchując proroctw strychowych, stroił śmieszne
+grymasy, podnosił wysoko brwi i śmiał się do siebie.
+
+NOC WIELKIEGO SEZONU Każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat
+rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe,
+lata wyrodne, którym--jak szósty, mały palec u ręki--wyrasta kędyś
+trzynasty, fałszywy miesiąc. Mówimy fałszywy, gdyż rzadko dochodzi on do
+pełnego rozwoju. Jak dzieci późno spłodzone, pozostaje on w tyle ze
+wzrostem, miesiąc garbusek, odrośl w połowie uwiędła i raczej domyślna
+niż rzeczywista. Winna jest temu starcza niepowściągliwość lata, jego
+rozpustna i późna żywotność. Bywa czasem, że sierpień minie, a stary
+gruby pień lata rodzi z przyzwyczajenia jeszcze dalej, pędzi ze swego
+próchna te dni-dziczki, dni-chwasty, jałowe i idiotyczne, dorzuca na
+dokładkę, za darmo, dni-kaczany, puste i niejadalne--dni białe,
+zdziwione i niepotrzebne. Wyrastają one, nieregularne i nierówne, nie
+wykształcone i zrośnięte z sobą, jak palce potworkowatej ręki,
+pączkujące i zwinięte w figę. Inni porównywają te dni do apokryfów,
+wsuniętych potajemnie między rozdziały wielkiej księgi roku, do
+palimpsestów, skrycie włączonych pomiędzy jej stronice, albo do tych
+białych nie zadrukowanych kartek, na których oczy, naczytane do syta i
+pełne treści, broczyć mogą obrazami i gubić kolory na tych pustych
+stronicach, coraz bladziej i bladziej, ażeby wypocząć na ich nicości,
+zanim wciągnięte zostaną w labirynty nowych przygód i rozdziałów. Ach,
+ten stary, pożółkły romans roku, ta wielka, rozpadająca się księga
+kalendarza! Leży ona sobie zapomniana gdzieś w archiwach czasu, a treść
+jej rośnie dalej między okładkami, pęcznieje bez ustanku od gadulstwa
+miesięcy, od szybkiego samorództwa blagi, od bajania i marzeń, które się
+w niej mnożą. Ach, i spisując te nasze opowiadania, szeregując te
+historie o moim ojcu na zużytym marginesie jej tekstu, czy nie oddaję
+się tajnej nadziei, że wrosną one kiedyś niepostrzeżenie między zżółkłe
+kartki tej najwspanialszej, rozsypującej się księgi, że wejdą w wielki
+szelest jej stronic, który je pochłonie? To, o czym tu mówić będziemy,
+działo się tedy w owym trzynastym, nadliczbowym i niejako fałszywym
+miesiącu tego roku, na tych kilkunastu pustych kartkach wielkiej kroniki
+kalendarza. Ranki były podówczas dziwnie cierpkie i orzeźwiające. Po
+uspokojonym i chłodniejszym tempie czasu, po nowym całkiem zapachu
+powietrza, po odmiennej konsystencji światła poznać było, że weszło się
+w inną serię dni, w nową okolicę Bożego Roku. Głos drżał pod tymi nowymi
+niebami dźwięcznie i świeżo jak w nowym jeszcze i pustym mieszkaniu,
+pełnym zapachu lakieru, farb, rzeczy zaczętych i nie wypróbowanych. Z
+dziwnym wzruszeniem próbowało się nowego echa, napoczynało się je z
+ciekawością, jak w chłodny i trzeźwy poranek babkę do kawy w przeddzień
+podróży. Ojciec mój siedział znowu w tylnym kontuarze sklepu, w małej,
+sklepionej izbie, pokratkowanej jak ul w wielokomórkowe registratury i
+łuszczącej się bez końca warstwami papieru, listów i faktur. Z szelestu
+arkuszy, z nieskończonego kartkowania papierów wyrastała kratkowana i
+pusta egzystencja tego pokoju, z nieustannego przekładania plików
+odnawiała się w powietrzu z niezliczonych nagłówków firmowych apoteoza w
+formie miasta fabrycznego, widzianego z lotu ptaka, najeżonego dymiącymi
+kominami, otoczonego rzędami medali i ujętego w wywijasy i zakręty
+pompatycznych et i Comp. Tam siedział ojciec, jak w ptaszarni, na
+wysokim stołku, a gołębniki registratur szeleściły plikami papierów i
+wszystkie gniazda i dziuple pełne były świergotu cyfr. Głąb wielkiego
+sklepu ciemniała i wzbogacała się z dnia na dzień zapasami sukna,
+szewiotów, aksamitów i kortów. W ciemnych półkach, tych spichrzach i
+lamusach chłodnej, pilśniowej barwności, procentowała stokrotnie ciemna,
+odstała korowość rzeczy, mnożył się i sycił potężny kapitał jesieni. Tam
+rósł i ciemniał ten kapitał i rozsiadał się coraz szerzej na półkach,
+jak na galeriach jakiegoś wielkiego teatru, uzupełniając się jeszcze i
+pomnażając każdego rana nowymi ładunkami towaru, który w skrzyniach i
+pakach wraz z rannym chłodem wnosili na niedźwiedzich barach stękający,
+brodaci tragarze w oparach świeżości jesiennej i wódki. Subiekci
+wyładowywali te nowe zapasy sycących bławatnych kolorów i wypełniali
+nimi, kitowali starannie wszystkie szpary i luki wysokich szaf. Był to
+rejestr olbrzymi wszelakich kolorów jesieni, ułożony warstwami,
+usortowany odcieniami, idący w dół i w górę, jak po dźwięcznych
+schodach, po gamach wszystkich oktaw barwnych. Zaczynał się u dołu i
+próbował jękliwie i nieśmiało altowych spełzłości i półtonów,
+przechodził potem do spłowiałych popiołów dali, do gobelinowych błękitów
+i rosnąc ku górze coraz szerszymi akordami, dochodził do ciemnych
+granatów, do indyga lasów dalekich i do pluszu parków szumiących, ażeby
+potem poprzez wszystkie ochry, sangwiny, rudości i sepie wejść w
+szelestny cień więdnących ogrodów i dojść do ciemnego zapachu grzybów,
+do tchnienia próchna w głębiach nocy jesiennej i do głuchego
+akompaniamentu najciemniejszych basów. Ojciec mój szedł wzdłuż tych
+arsenałów sukiennej jesieni i uspokajał i uciszał te masy, ich
+wzbierającą moc, spokojną potęgę Pory. Chciał jak najdłużej utrzymać w
+całości te rezerwy zamagazynowanej barwności. Bał się łamać, wymieniać
+na gotówkę ten fundusz żelazny jesieni. Ale wiedział, czuł, że przyjdzie
+czas i wicher jesienny, pustoszący i ciepły wicher, powieje nad tymi
+szafami i wtedy puszczą one i nic nie zdoła powstrzymać ich wylewu, tych
+strumieni kolorowości, którymi wybuchną na miasto całe. Przychodziła
+pora Wielkiego Sezonu. Ożywiały się ulice. O szóstej godzinie po
+południu miasto zakwitało gorączką, domy dostawały wypieków, a ludzie
+wędrowali ożywieni jakimś wewnętrznym ogniem, naszminkowani i ubarwieni
+jaskrawo, z oczyma błyszczącymi jakąś odświętną, piękną i złą febrą. Na
+bocznych uliczkach, w cichych zaułkach, uchodzących już w wieczorną
+dzielnicę, miasto było puste. Tylko dzieci bawiły się na placykach pod
+balkonami, bawiły się bez tchu, hałaśliwie i niedorzecznie. Przykładały
+małe pęcherzyki do ust, ażeby wydmuchać je i naindyczyć się nagle
+jaskrawo w wielkie, gulgocące, rozpluskane narośle albo wykogucić się w
+głupią kogucią maskę, czerwoną i piejącą, w kolorowe jesienne maszkary
+fantastyczne i absurdalne. Zdawało się, że tak nadęte i piejące wzniosą
+się w powietrze długimi kolorowymi łańcuchami i jak jesienne klucze
+ptaków przeciągać będą nad miastem--fantastyczne flotylle z bibułki i
+pogody jesiennej. Albo woziły się wśród krzyków na małych zgiełkliwych
+wózkach, grających kolorowym turkotem kółek, szprych i dyszli. Wózki
+zjeżdżały naładowane ich krzykiem i staczały się w dół ulicy aż do nisko
+rozlanej, żółtej rzeczki wieczornej, gdzie rozpadały się na gruz
+krążków, kołków i patyczków. I podczas gdy zabawy dzieci stawały się
+coraz bardziej hałaśliwe i splątane, wypieki miasta ciemniały i
+zakwitały purpurą, nagle świat cały zaczynał więdnąć i czernieć i szybko
+wydzielał się zeń majaczliwy zmierzch, którym zarażały się wszystkie
+rzeczy. Zdradliwie i jadowicie szerzyła się ta zaraza zmierzchu wokoło,
+szła od rzeczy do rzeczy, a czego dotknęła, to wnet butwiało, czerniało,
+rozpadało się w próchno. Ludzie uciekali przed zmierzchem w cichym
+popłochu i naraz dosięgał ich ten trąd, i wysypywał się ciemną wysypką
+na czole, i tracili twarze, które odpadały wielkimi, bezkształtnymi
+plamami, i szli dalej, już bez rysów, bez oczu, gubiąc po drodze maskę
+po masce, tak że zmierzch roił się od tych larw porzuconych, sypiących
+się za ich ucieczką. Potem zaczynało wszystko zarastać czarną,
+próchniejącą korą, łuszczącą się wielkimi płatami, chorymi strupami
+ciemności. A gdy w dole wszystko rozprzęgło się i szło wniwecz w tej
+cichej zamieszce, w panice prędkiego rozkładu, w górze utrzymywał się i
+rósł coraz wyżej milczący alarm zorzy, drgający świergotem miliona
+cichych dzwonków, wzbierających wzlotem miliona cichych skowronków
+lecących razem w jedną wielką, srebrną nieskończoność. Potem była już
+nagle noc--wielka noc, rosnąca jeszcze podmuchami wiatru, które ją
+rozszerzały. W jej wielokrotnym labiryncie wyłupane były gniazda jasne:
+sklepy--wielkie, kolorowe latarnie, pełne spiętrzonego towaru i zgiełku
+kupujących. Przez jasne szyby tych latani można było śledzić zgiełkliwy
+i pełen dziwacznego ceremoniału obrzęd zakupów jesiennych. Ta wielka,
+fałdzista noc jesienna, rosnąca cieniami, roszerzona wiatrami, kryła w
+swych ciemnych fałdach jasne kieszenie, woreczki z kolorowym
+drobiazgiem, z pstrym towarem czekoladek, keksów, kolonialnej
+pstrokacizny. Te budki i kramiki, sklecone z pudełek po cukrach,
+wytapetowane jaskrawo reklamami czekolad, pełne mydełek, wesołej
+tandety, złoconych błahostek, cynfolii, trąbek, andrutów i kolorowych
+miętówek, były stacjami lekkomyślności, grzechotkami beztroski,
+rozsianymi na wiszarach ogromnej, labiryntowej, rozłopotanej wiatrami
+nocy. Wielkie i ciemne tłumy płynęły w ciemności, w hałaśliwym
+zmieszaniu, w szurgocie tysięcy nóg, w gwarze tysięcy ust--rojna,
+splątana wędrówka, ciągnąca arteriami jesiennego miasta. Tak płynęła ta
+rzeka, pełna gwaru, ciemnych spojrzeń, chytrych łypnięć, pokawałkowana
+rozmową, posiekana gawędą, wielka miazga plotek, śmiechów i zgiełku.
+Zdawało się, że to ruszyły tłumami jesienne, suche makówki sypiące
+makiem--głowygrzechotki, ludzie-kołatki. Mój ojciec chodził
+zdenerwowany i kolorowy od wypieków, z błyszczącymi oczyma, w jasno
+oświetlonym sklepie, i nasłuchiwał. Przez szyby wystawy i portalu
+dochodził tu z daleka szum miasta, stłumiony gwar płynącej ciżby. Nad
+ciszą sklepu płonęła jasno lampa naftowa, zwisająca z wielkiego
+sklepienia, i wypierała najmniejszy ślad cienia z wszystkich szpar i
+zakamarków. Pusta, wielka podłoga trzaskała w ciszy i liczyła w tym
+świetle wzdłuż i wszerz swe błyszczące kwadraty, szachownicę wielkich
+tafli, które rozmawiały ze sobą w ciszy trzaskami, odpowiadały sobie to
+tu, to tam głośnym pęknięciem. Za to sukna leżały ciche, bez głosu, w
+swej pilśniowej puszystości i podawały sobie wzdłuż ścian spojrzenia za
+plecami ojca, wymieniały od szafy do szafy ciche znaki porozumiewawcze.
+Ojciec nasłuchiwał. Jego ucho zdawało się w tej ciszy nocnej wydłużać i
+rozgałęziać poza okno: fantastyczny koralowiec, czerwony polip falujący
+w mętach nocy. Nasłuchiwał i słyszał. Słyszał z rosnącym niepokojem
+daleki przypływ tłumów, które nadciągały. Rozglądał się z przerażeniem
+po pustym sklepie. Szukał subiektów. Ale ci ciemni i rudzi aniołowie
+dokądś odlecieli. Pozostał on sam tylko, w trwodze przed tłuma-mi, które
+wnet miały zalać ciszę sklepu plądrującą hałaśliwą rzeszą i rozebrać
+między siebie, rozlicytować całą tę bogatą jesień, od lat zbieraną w
+wielkim zacisznym spichlerzu. Gdzie byli subiekci? Gdzie były te
+urodziwe cheruby, mające bronić ciemnych, sukiennych szańców? Ojciec
+podejrzewał bolesną myślą, że oto grzeszą gdzieś w głębi domu z córami
+ludzi. Stojąc nieruchomy i pełen troski, z błyszczącymi oczyma w jasnej
+ciszy sklepu, czuł wewnętrznym słuchem, co działo się w głębi domu, w
+tylnych komorach wielkiej kolorowej tej latarni. Dom otwierał się przed
+nim, izba za izbą, komora za komorą, jak dom z kart, i widział gonitwę
+subiektów za Adelą przez wszystkie puste i jasno oświetlone pokoje,
+schodami na dół, schodami do góry, aż wymknęła się im i wpadła do jasnej
+kuchni, gdzie zabarykadowała się kuchennym kredensem. Tam stała
+zdyszana, błyszcząca i rozbawiona, trzepocąca z uśmiechem wielkimi
+rzęsami. Subiekci chichotali, przykucnięci pode drzwiami. Okno kuchni
+otwarte było na wielką, czarną noc, pełną rojeń i splątania. Czarne,
+uchylone szyby płonęły refleksem dalekiej iluminacji. Błyszczące garnki
+i butle stały nieruchomo dokoła i lśniły w ciszy tłustą polewą. Adela
+wychylała ostrożnie przez okno swą kolorową, uszminkowaną twarz z
+trzepoczącymi oczyma. Szukała subiektów na ciemnym podwórzu, pewna ich
+zasadzki. I oto ujrzała ich, jak wędrowali ostrożnie, gęsiego, po wąskim
+gzymsie podokiennym wzdłuż ściany piętra, czerwonej odblaskiem dalekiej
+iluminacji, i skradali się do okna. Ojciec krzyknął z gniewu i rozpaczy,
+ale w tej chwili gwar głosów stał się całkiem bliski i nagle jasne okna
+sklepu zaludniły się bliskimi twarzami, wykrzywionymi śmiechem,
+rozgadanymi twarzami, które płaszczyły nosy na lśniących szybach. Ojciec
+stał się purpurowy ze wzburzenia i wskoczył na ladę. I kiedy tłum
+szturmem zdobywał tę twierdzę i wkraczał hałaśliwą ciżbą do sklepu,
+ojciec mój jednym skokiem wspiął się na półki z suknem i, uwisły wysoko
+nad tłumem, dął z całej siły w wielki puzon z rogu i trąbił na alarm.
+Ale sklepienie nie napełniło się szumem aniołów, śpieszących na pomoc, a
+zamiast tego każdemu jękowi trąby odpowiadał wielki, roześmiany chór
+tłumu.--Jakubie, handlować! Jakubie, sprzedawać!--wołali wszyscy, a
+wołanie to, wciąż powtarzane, rytmizowało się w chórze i przechodziło
+powoli w melodię refrenu, śpiewaną przez wszystkie gardła. Wtedy mój
+ojciec dał za wygraną, zeskoczył z wysokiego gzymsu i ruszył z krzykiem
+ku barykadom sukna. Wyolbrzymiony gniewem, z głową spęczniałą w pięść
+purpurową, wbiegł, jak walczący prorok, na szańce sukienne i jął
+przeciwko nim szaleć. Wpierał się całym ciałem w potężne bale wełny i
+wyważał je z osady, podsuwał się pod ogromne postawy sukna i unosił je
+na ladę z głuchym łomotem. Bale leciały rozwijając się z łopotem w
+powietrzu w ogromne chorągwie, półki wybuchały zewsząd wybuchami
+draperii, wodospadami sukna, jak pod uderzeniem Mojżeszowej laski. Tak
+wylewały się zapasy szaf, wymiotowały gwałtownie, płynęły szerokimi
+rzekami. Wypływała barwna treść półek, rosła, mnożyła się i zalewała
+wszystkie lady i stoły. Ściany sklepu znikły pod potężnymi formacjami
+tej sukiennej kosmogonii, pod tymi pasmami górskimi, piętrzącymi się w
+potężnych masywach. Otwierały się szerokie doliny wśród zboczy górskich
+i wśród szerokiego patosu wyżyn grzmiały linie kontynentów. Przestrzeń
+sklepu rozszerzyła się w panoramę jesiennego krajobrazu, pełną jezior i
+dali, a na tle tej scenerii ojciec wędrował wśród fałd i dolin
+fantastycznego Kanaanu, wędrował wielkimi krokami, z rękoma
+rozkrzyżowanymi proroczo w chmurach, i kształtował kraj uderzeniami
+natchnienia. A u dołu, u stóp tego Synaju, wyrosłego z gniewu ojca,
+gestykulował lud, złorzeczył i czcił Baala, i handlował. Nabierali pełne
+ręce miękkich fałd, drapowali się w kolorowe sukna, owijali się w
+zaimprowizowane domina i płaszcze i gadali bezładnie a obficie. Mój
+ojciec wyrastał nagle nad tymi grupami kupczących wydłużonych gniewem, i
+gromił z wysoka bałwochwalców potężnym słowem. Potem, ponoszony
+rozpaczą, wspinał się na wysokie galerie szaf, biegł obłędnie po bantach
+półek, po dudniących deskach ogołoconych rusztowań, ścigany przez obrazy
+bezwstydnej rozpusty, którą przeczuwał za plecami w głębi domu. Subiekci
+dosięgli właśnie żelaznego balkonu na wysokości okna i wczepieni w
+balustradę, pochwycili wpół Adelę i wyciągnęli ją przez okno,
+trzepocącą. oczyma i wlokącą za sobą smukłe nogi w jedwabnych
+pończochach. Gdy ojciec mój, przerażony ohydą grzechu, wrastał gniewem
+swych gestów w grozę krajobrazu, w dole beztroski lud Baala oddawał się
+wyuzdanej wesołości. Jakaś parodystyczna pasja, jakaś zaraza śmiechu
+opanowała tę gawiedź. Jakże można było żądać powagi od nich, od tego
+ludu kołatek i dziadków do orzechów! Jak można było żądać zrozumienia
+dla wielkich trosk ojca od tych młynków, mielących bezustannie kolorową
+miazgę słów! Głusi na gromy proroczego gniewu, przykucali ci handlarze w
+jedwabnych bekieszach małymi kupkami dookoła sfałdowanych gór materii,
+rozstrząsając gadatliwie wśród śmiechu zalety towaru. Ta czarna giełda
+roznosiła na swych prędkich językach szlachetną substancję krajobrazu,
+rozdrabniała ją siekaniną gadania i połykała niemal. Gdzie indziej stały
+grupy Żydów w kolorowych chałatach, w wielkich futrzanych kołpakach
+przed wysokimi wodospadami jasnych materii. Byli to mężowie Wielkiego
+Zgromadzenia, dostojni i pełni namaszczenia panowie, gładzący długie,
+pielęgnowane brody i prowadzący wstrzemięźliwe i dyplomatyczne rozmowy.
+Ale i w tej ceremonialnej konwersacji, w spojrzeniach, które wymieniali
+był błysk uśmiechniętej ironii. Wśród tych grup przewijał się pospolity
+lud, bezpostaciowy tłum, gawiedź bez twarzy i indywidualności. Wypełniał
+on niejako luki w krajobrazie, wyścielał tło dzwonkami i grzechotkami
+bezmyślnego gadania. Był to element błazeński, roztańczony tłum
+poliszynelów i arlekinów, który--sam bez poważnych intencyj handlowych
+- doprowadzał do absurdu gdzieniegdzie nawiązujące się tansakcje swymi
+błazeńskimi figlami. Stopniowo jednak, znudzony błaznowaniem, wesoły ten
+ludek rozpraszał się w dalszych okolicach krajobrazu i tam powoli gubił
+się wśród skalnych załomów i dolin. Prawdopodobnie jeden po drugim
+zapadały się te wesołki gdzieś w szczeliny i fałdy terenu, jak dzieci
+zmęczone zabawą po kątach i zakamarkach mieszkania w noc balową.
+Tymczasem ojcowie miasta, mężowie Wielkiego Synhedrionu, przechadzali
+się w grupach pełnych powagi i godności i prowadzili ciche, głębokie
+dysputy. Rozszedłszy się po całym, owym wielkim górzystym kraju,
+wędrowali po dwóch, po trzech na dalekich i krętych drogach. Małe i
+ciemne ich sylwety zaludniały całą tę pustynną wyżynę, nad którą zwisło
+ciężkie i ciemne niebo, sfałdowane i chmurne, poorane w długie
+równoległe bruzdy, w srebrne i białe skiby, ukazujące w głębi coraz
+dalsze pokłady swego uwarstwienia. Światło lampy stwarzało sztuczny
+dzień w owej krainie--dzień dziwny, dzień bez świtu i wieczoru. Ojciec
+mój uspokajał się powoli. Gniew jego układał się i zastygał w pokładach
+i warstwach krajobrazu. Siedział teraz na galeriach wysokich półek i
+patrzył w jesienniejący, rozległy kraj. Widział, jak na dalekich
+jeziorach odbywał się połów ryb. W maleńkich łupinkach łódek siedziało
+po dwóch rybaków, zapuszczając sieci w wodę. Na brzegach chłopcy
+dźwigali na głowach kosze, pełne trzepocącego się, srebrnego połowu.
+Wówczas to dostrzegł, jak grupy wędrowców w oddali zadzierały głowy ku
+niebu, wskazując coś wzniesionymi rękami. I wnet zaroiło się niebo jakąś
+kolorową wysypką, osypało się falującymi plamami, które rosły,
+dojrzewały i wnet napełniły przestworze dziwnym ludem ptaków, krążących
+i kołujących w wielkich, krzyżujących się spiralach. Całe niebo
+wypełniło się ich wzniosłym lotem, łopotem skrzydeł, majestatycznymi
+liniami cichych bujań. Niektóre z nich jak ogromne bociany płynęły
+nieruchomo na spokojnie rozpostartych skrzydłach, inne, podobne do
+kolorowych pióropuszów, do barbarzyńskich trofeów, trzepotały ciężko i
+niezgrabnie, ażeby utrzymać się na falach ciepłej aury; inne wreszcie,
+nieudolne konglomeraty skrzydeł, potężnych nóg i oskubanych szyj,
+przypominały źle wypchane sępy i kondory, z których wysypują się
+trociny. Były między nimi ptaki dwugłowe, ptaki wieloskrzydłe, były też
+i kaleki, kulejące w powietrzu jednoskrzydłym, niedołężnym lotem. Niebo
+stało się podobne do starego fresku, pełnego dziwolągów i fantastycznych
+zwierząt, które krążyły, wymijały się i znów wracały w kolorowych
+elipsach. Mój ojciec podniósł się na bantach, oblany nagłym blaskiem,
+wyciągnął ręce, przyzywając ptaki starym zaklęciem. Poznał je, pełen
+wzruszenia. Było to dalekie, zapomniane potomstwo tej ptasiej generacji,
+którą ongi Adela rozpędziła na wszystkie strony nieba. Wracało teraz,
+zwyrodniałe i wybujałe, to sztuczne potomstwo, to zdegenerowane plemię
+ptasie, zmarniałe wewnętrznie. Wystrzelone głupio wzrostem, wyogromnione
+niedorzecznie, było wewnątrz puste i bez życia. Cała żywotność tych
+ptaków przeszła w upierzenie, wybujała w fantastyczność. Było to jakby
+muzeum wycofanych rodzajów, rupieciarnia Raju ptasiego. Niektóre latały
+na wznak, miały ciężkie, niezgrabne dzioby, podobne do kłódek i zamków,
+obciążone kolorowymi naroślami, i były ślepe. Jakże wzruszył ojca ten
+powrót niespodziany, jakże zdumiewał się nad instynktem ptasim, nad tym
+przywiązaniem do Mistrza, które wygnany ów ród piastował jak legendę w
+duszy, ażeby wreszcie po wielu generacjach, w ostatnim dniu przed
+wygaśnięciem plemienia pociągnąć z powrotem w pradawną ojczyznę. Ale te
+papierowe, ślepe ptaki nie mogły już poznać ojca. Na darmo wołał na nie
+dawnym zaklęciem, zapomnianą mową ptasią, nie słyszały go i nie
+widziały. Nagle zagwizdały kamienie w powietrzu. To wesołki, głupie i
+bezmyślne plemię, jęły celować pociskami w fantastyczne niebo ptasie. Na
+darmo ojciec ostrzegał, na darmo groził zaklinającymi gestami, nie
+dosłyszano go, nie dostrzeżono. I ptaki spadały. Ugodzone pociskiem,
+obwisały ciężko i więdły już w powietrzu. Nim doleciały do ziemi, były
+już bezforemną kupą pierza. W mgnieniu oka pokryła się wyżyna tą dziwną,
+fantastyczną padliną. Zanim ojciec dobiegł do miejsca rzezi, cały ten
+świetny ród ptasi już leżał martwy, rozciągnięty na skałach. Teraz
+dopiero, z bliska, mógł ojciec obserwować całą lichotę tej zubożałej
+generacji, całą śmieszność jej tandetnej anatomii. Były to ogromne
+wiechcie piór, wypchane byle jak starym ścierwem. U wielu nie można było
+wyróżnić głowy, gdyż pałkowata ta część ciała nie nosiła żadnych znamion
+duszy. Niektóre pokryte były kudłatą, zlepioną sierścią, jak żubry, i
+śmierdziały wstrętnie. Inne przypominały garbate, łyse, zdechłe
+wielbłądy. Inne wreszcie były najwidoczniej z pewnego rodzaju papieru,
+puste w środku, a świetnie kolorowe na zewnątrz. Niektóre okazywały się
+z bliska niczym innym jak wielkimi pawimi ogonami, kolorowymi
+wachlarzami, w które niepojętym sposobem tchnięto jakiś pozór życia.
+Widziałem smutny powrót mego ojca. Sztuczny dzień zabarwiał się już
+powoli kolorami zwyczajnego poranka. W spustoszałym sklepie najwyższe
+półki syciły się barwami rannego nieba. Wśród fragmentów zgasłego
+pejzażu, wśród zburzonych kulis nocnej scenerii--ojciec widział
+wstających ze snu subiektów. Podnosili się spomiędzy bali sukna i
+ziewali do słońca. W kuchni, na piętrze, Adela, ciepła od snu i ze
+zmierzwionymi włosami, mełła kawę na młynku, przyciskając go do białej
+piersi, od której ziarna nabierały blasku i gorąca. Kot mył się w
+EOT;
+
+    /*
+    End of the Project Gutenberg EBook of Sklepy cynamonowe, by Bruno Schulz
+
+    *** END OF THE PROJECT GUTENBERG EBOOK SKLEPY CYNAMONOWE ***
+
+    This file should be named sklep10.txt or sklep10.zip
+    Corrected EDITIONS of our eBooks get a new NUMBER, sklep11.txt
+    VERSIONS based on separate sources get new LETTER, sklep10a.txt
+
+    Produced by Pawel Sobkowiak--Scanned and proofread by
+    Polska Biblioteka Internetowa
+
+    Project Gutenberg eBooks are often created from several printed
+    editions, all of which are confirmed as Public Domain in the US
+    unless a copyright notice is included.  Thus, we usually do not
+    keep eBooks in compliance with any particular paper edition.
+
+    We are now trying to release all our eBooks one year in advance
+    of the official release dates, leaving time for better editing.
+    Please be encouraged to tell us about any error or corrections,
+    even years after the official publication date.
+
+    Please note neither this listing nor its contents are final til
+    midnight of the last day of the month of any such announcement.
+    The official release date of all Project Gutenberg eBooks is at
+    Midnight, Central Time, of the last day of the stated month.  A
+    preliminary version may often be posted for suggestion, comment
+    and editing by those who wish to do so.
+
+    Most people start at our Web sites at:
+    http://gutenberg.net or
+    http://promo.net/pg
+
+    These Web sites include award-winning information about Project
+    Gutenberg, including how to donate, how to help produce our new
+    eBooks, and how to subscribe to our email newsletter (free!).
+
+
+    Those of you who want to download any eBook before announcement
+    can get to them as follows, and just download by date.  This is
+    also a good way to get them instantly upon announcement, as the
+    indexes our cataloguers produce obviously take a while after an
+    announcement goes out in the Project Gutenberg Newsletter.
+
+    http://www.ibiblio.org/gutenberg/etext03 or
+    ftp://ftp.ibiblio.org/pub/docs/books/gutenberg/etext03
+
+    Or /etext02, 01, 00, 99, 98, 97, 96, 95, 94, 93, 92, 92, 91 or 90
+
+    Just search by the first five letters of the filename you want,
+    as it appears in our Newsletters.
+
+
+    Information about Project Gutenberg (one page)
+
+    We produce about two million dollars for each hour we work.  The
+    time it takes us, a rather conservative estimate, is fifty hours
+    to get any eBook selected, entered, proofread, edited, copyright
+    searched and analyzed, the copyright letters written, etc.   Our
+    projected audience is one hundred million readers.  If the value
+    per text is nominally estimated at one dollar then we produce $2
+    million dollars per hour in 2002 as we release over 100 new text
+    files per month:  1240 more eBooks in 2001 for a total of 4000+
+    We are already on our way to trying for 2000 more eBooks in 2002
+    If they reach just 1-2% of the world's population then the total
+    will reach over half a trillion eBooks given away by year's end.
+
+    The Goal of Project Gutenberg is to Give Away 1 Trillion eBooks!
+    This is ten thousand titles each to one hundred million readers,
+    which is only about 4% of the present number of computer users.
+
+    Here is the briefest record of our progress (* means estimated):
+
+    eBooks Year Month
+
+        1  1971 July
+       10  1991 January
+      100  1994 January
+     1000  1997 August
+     1500  1998 October
+     2000  1999 December
+     2500  2000 December
+     3000  2001 November
+     4000  2001 October/November
+     6000  2002 December*
+     9000  2003 November*
+    10000  2004 January*
+
+
+    The Project Gutenberg Literary Archive Foundation has been created
+    to secure a future for Project Gutenberg into the next millennium.
+
+    We need your donations more than ever!
+
+    As of February, 2002, contributions are being solicited from people
+    and organizations in: Alabama, Alaska, Arkansas, Connecticut,
+    Delaware, District of Columbia, Florida, Georgia, Hawaii, Illinois,
+    Indiana, Iowa, Kansas, Kentucky, Louisiana, Maine, Massachusetts,
+    Michigan, Mississippi, Missouri, Montana, Nebraska, Nevada, New
+    Hampshire, New Jersey, New Mexico, New York, North Carolina, Ohio,
+    Oklahoma, Oregon, Pennsylvania, Rhode Island, South Carolina, South
+    Dakota, Tennessee, Texas, Utah, Vermont, Virginia, Washington, West
+    Virginia, Wisconsin, and Wyoming.
+
+    We have filed in all 50 states now, but these are the only ones
+    that have responded.
+
+    As the requirements for other states are met, additions to this list
+    will be made and fund raising will begin in the additional states.
+    Please feel free to ask to check the status of your state.
+
+    In answer to various questions we have received on this:
+
+    We are constantly working on finishing the paperwork to legally
+    request donations in all 50 states.  If your state is not listed and
+    you would like to know if we have added it since the list you have,
+    just ask.
+
+    While we cannot solicit donations from people in states where we are
+    not yet registered, we know of no prohibition against accepting
+    donations from donors in these states who approach us with an offer to
+    donate.
+
+    International donations are accepted, but we don't know ANYTHING about
+    how to make them tax-deductible, or even if they CAN be made
+    deductible, and don't have the staff to handle it even if there are
+    ways.
+
+    Donations by check or money order may be sent to:
+
+    Project Gutenberg Literary Archive Foundation
+    PMB 113
+    1739 University Ave.
+    Oxford, MS 38655-4109
+
+    Contact us if you want to arrange for a wire transfer or payment
+    method other than by check or money order.
+
+    The Project Gutenberg Literary Archive Foundation has been approved by
+    the US Internal Revenue Service as a 501(c)(3) organization with EIN
+    [Employee Identification Number] 64-622154.  Donations are
+    tax-deductible to the maximum extent permitted by law.  As fund-raising
+    requirements for other states are met, additions to this list will be
+    made and fund-raising will begin in the additional states.
+
+    We need your donations more than ever!
+
+    You can get up to date donation information online at:
+
+    http://www.gutenberg.net/donation.html
+
+
+    ***
+
+    If you can't reach Project Gutenberg,
+    you can always email directly to:
+
+    Michael S. Hart <hart@pobox.com>
+
+    Prof. Hart will answer or forward your message.
+
+    We would prefer to send you information by email.
+
+
+    **The Legal Small Print**
+
+
+    (Three Pages)
+
+    ***START**THE SMALL PRINT!**FOR PUBLIC DOMAIN EBOOKS**START***
+    Why is this "Small Print!" statement here? You know: lawyers.
+    They tell us you might sue us if there is something wrong with
+    your copy of this eBook, even if you got it for free from
+    someone other than us, and even if what's wrong is not our
+    fault. So, among other things, this "Small Print!" statement
+    disclaims most of our liability to you. It also tells you how
+    you may distribute copies of this eBook if you want to.
+
+    *BEFORE!* YOU USE OR READ THIS EBOOK
+    By using or reading any part of this PROJECT GUTENBERG-tm
+    eBook, you indicate that you understand, agree to and accept
+    this "Small Print!" statement. If you do not, you can receive
+    a refund of the money (if any) you paid for this eBook by
+    sending a request within 30 days of receiving it to the person
+    you got it from. If you received this eBook on a physical
+    medium (such as a disk), you must return it with your request.
+
+    ABOUT PROJECT GUTENBERG-TM EBOOKS
+    This PROJECT GUTENBERG-tm eBook, like most PROJECT GUTENBERG-tm eBooks,
+    is a "public domain" work distributed by Professor Michael S. Hart
+    through the Project Gutenberg Association (the "Project").
+    Among other things, this means that no one owns a United States copyright
+    on or for this work, so the Project (and you!) can copy and
+    distribute it in the United States without permission and
+    without paying copyright royalties. Special rules, set forth
+    below, apply if you wish to copy and distribute this eBook
+    under the "PROJECT GUTENBERG" trademark.
+
+    Please do not use the "PROJECT GUTENBERG" trademark to market
+    any commercial products without permission.
+
+    To create these eBooks, the Project expends considerable
+    efforts to identify, transcribe and proofread public domain
+    works. Despite these efforts, the Project's eBooks and any
+    medium they may be on may contain "Defects". Among other
+    things, Defects may take the form of incomplete, inaccurate or
+    corrupt data, transcription errors, a copyright or other
+    intellectual property infringement, a defective or damaged
+    disk or other eBook medium, a computer virus, or computer
+    codes that damage or cannot be read by your equipment.
+
+    LIMITED WARRANTY; DISCLAIMER OF DAMAGES
+    But for the "Right of Replacement or Refund" described below,
+    [1] Michael Hart and the Foundation (and any other party you may
+    receive this eBook from as a PROJECT GUTENBERG-tm eBook) disclaims
+    all liability to you for damages, costs and expenses, including
+    legal fees, and [2] YOU HAVE NO REMEDIES FOR NEGLIGENCE OR
+    UNDER STRICT LIABILITY, OR FOR BREACH OF WARRANTY OR CONTRACT,
+    INCLUDING BUT NOT LIMITED TO INDIRECT, CONSEQUENTIAL, PUNITIVE
+    OR INCIDENTAL DAMAGES, EVEN IF YOU GIVE NOTICE OF THE
+    POSSIBILITY OF SUCH DAMAGES.
+
+    If you discover a Defect in this eBook within 90 days of
+    receiving it, you can receive a refund of the money (if any)
+    you paid for it by sending an explanatory note within that
+    time to the person you received it from. If you received it
+    on a physical medium, you must return it with your note, and
+    such person may choose to alternatively give you a replacement
+    copy. If you received it electronically, such person may
+    choose to alternatively give you a second opportunity to
+    receive it electronically.
+
+    THIS EBOOK IS OTHERWISE PROVIDED TO YOU "AS-IS". NO OTHER
+    WARRANTIES OF ANY KIND, EXPRESS OR IMPLIED, ARE MADE TO YOU AS
+    TO THE EBOOK OR ANY MEDIUM IT MAY BE ON, INCLUDING BUT NOT
+    LIMITED TO WARRANTIES OF MERCHANTABILITY OR FITNESS FOR A
+    PARTICULAR PURPOSE.
+
+    Some states do not allow disclaimers of implied warranties or
+    the exclusion or limitation of consequential damages, so the
+    above disclaimers and exclusions may not apply to you, and you
+    may have other legal rights.
+
+    INDEMNITY
+    You will indemnify and hold Michael Hart, the Foundation,
+    and its trustees and agents, and any volunteers associated
+    with the production and distribution of Project Gutenberg-tm
+    texts harmless, from all liability, cost and expense, including
+    legal fees, that arise directly or indirectly from any of the
+    following that you do or cause:  [1] distribution of this eBook,
+    [2] alteration, modification, or addition to the eBook,
+    or [3] any Defect.
+
+    DISTRIBUTION UNDER "PROJECT GUTENBERG-tm"
+    You may distribute copies of this eBook electronically, or by
+    disk, book or any other medium if you either delete this
+    "Small Print!" and all other references to Project Gutenberg,
+    or:
+
+    [1]  Only give exact copies of it.  Among other things, this
+         requires that you do not remove, alter or modify the
+         eBook or this "small print!" statement.  You may however,
+         if you wish, distribute this eBook in machine readable
+         binary, compressed, mark-up, or proprietary form,
+         including any form resulting from conversion by word
+         processing or hypertext software, but only so long as
+         *EITHER*:
+
+         [*]  The eBook, when displayed, is clearly readable, and
+              does *not* contain characters other than those
+              intended by the author of the work, although tilde
+              (~), asterisk (*) and underline (_) characters may
+              be used to convey punctuation intended by the
+              author, and additional characters may be used to
+              indicate hypertext links; OR
+
+         [*]  The eBook may be readily converted by the reader at
+              no expense into plain ASCII, EBCDIC or equivalent
+              form by the program that displays the eBook (as is
+              the case, for instance, with most word processors);
+              OR
+
+         [*]  You provide, or agree to also provide on request at
+              no additional cost, fee or expense, a copy of the
+              eBook in its original plain ASCII form (or in EBCDIC
+              or other equivalent proprietary form).
+
+    [2]  Honor the eBook refund and replacement provisions of this
+         "Small Print!" statement.
+
+    [3]  Pay a trademark license fee to the Foundation of 20% of the
+         gross profits you derive calculated using the method you
+         already use to calculate your applicable taxes.  If you
+         don't derive profits, no royalty is due.  Royalties are
+         payable to "Project Gutenberg Literary Archive Foundation"
+         the 60 days following each date you prepare (or were
+         legally required to prepare) your annual (or equivalent
+         periodic) tax return.  Please contact us beforehand to
+         let us know your plans and to work out the details.
+
+    WHAT IF YOU *WANT* TO SEND MONEY EVEN IF YOU DON'T HAVE TO?
+    Project Gutenberg is dedicated to increasing the number of
+    public domain and licensed works that can be freely distributed
+    in machine readable form.
+
+    The Project gratefully accepts contributions of money, time,
+    public domain materials, or royalty free copyright licenses.
+    Money should be paid to the:
+    "Project Gutenberg Literary Archive Foundation."
+
+    If you are interested in contributing scanning equipment or
+    software or other items, please contact Michael Hart at:
+    hart@pobox.com
+
+    [Portions of this eBook's header and trailer may be reprinted only
+    when distributed free of all fees.  Copyright (C) 2001, 2002 by
+    Michael S. Hart.  Project Gutenberg is a TradeMark and may not be
+    used in any sales of Project Gutenberg eBooks or other materials be
+    they hardware or software or any other related product without
+    express permission.]
+
+    *END THE SMALL PRINT! FOR PUBLIC DOMAIN EBOOKS*Ver.02/11/02*END*
+
+
+    */
+}