diff --git a/src/Faker/Provider/pl_PL/Text.php b/src/Faker/Provider/pl_PL/Text.php new file mode 100644 index 00000000..81454fda --- /dev/null +++ b/src/Faker/Provider/pl_PL/Text.php @@ -0,0 +1,2871 @@ +<?php + +namespace Faker\Provider\pl_PL; + +class Text extends \Faker\Provider\Text +{ + /** + * The Project Gutenberg EBook of Sklepy cynamonowe, by Bruno Schulz + * + * Copyright laws are changing all over the world. Be sure to check the + * copyright laws for your country before downloading or redistributing + * this or any other Project Gutenberg eBook. + * + * This header should be the first thing seen when viewing this Project + * Gutenberg file. Please do not remove it. Do not change or edit the + * header without written permission. + * + * Please read the "legal small print," and other information about the + * eBook and Project Gutenberg at the bottom of this file. Included is + * important information about your specific rights and restrictions in + * how the file may be used. You can also find out about how to make a + * donation to Project Gutenberg, and how to get involved. + * + * + * **Welcome To The World of Free Plain Vanilla Electronic Texts** + * + * **eBooks Readable By Both Humans and By Computers, Since 1971** + * + * *****These eBooks Were Prepared By Thousands of Volunteers!***** + * + * + * Title: Sklepy cynamonowe + * + * Author: Bruno Schulz + * + * Release Date: May, 2005 [EBook #8119] + * [Yes, we are more than one year ahead of schedule] + * [This file was first posted on June 16, 2003] + * + * Edition: 10 + * + * Language: Polish + * + * Character set encoding: Codepage 1250 + * + * *** START OF THE PROJECT GUTENBERG EBOOK SKLEPY CYNAMONOWE *** + * + * + * + * + * Produced by Pawel Sobkowiak--Scanned and proofread by + * Polska Biblioteka Internetowa + * + * + * + * + * BRUNO SCHULZ SKLEPY CYNAMONOWE + * + * + * Spis tresci: + * + * SIERPIEŃ NAWIEDZENIE PTAKI MANEKINY TRAKTAT O MANEKINACH ALBO WTÓRA + * KSIĘGA RODZAJU TRAKTAT O MANEKINACH Ciąg dalszy TRAKTAT O MANEKINACH + * Dokończenie NEMROD PAN PAN KAROL SKLEPY CYNAMONOWE ULICA KROKODYLI + * KARAKONY WICHURA NOC WIELKIEGO SEZONU + * + * @see http://www.gutenberg.org/cache/epub/8119/pg8119.txt + * @var string + */ + protected static $baseText = <<<'EOT' +SIERPIEŃ + +1 W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką i +starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszołamiających dni letnich. +Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której +wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia +miąższ złotych gruszek. Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z +ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca-- +lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne +wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w +których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej +poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z +klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i +meduzy--surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i +jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim +i polnym. Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku +przechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgających +słojów powietrznych, kwadraty blasku śniące żarliwy swój sen na +podłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłębszej złotej żyły dnia; dwa, +trzy takty refrenu, granego gdzieś na fortepianie, wciąż na nowo, +mdlejące w słońcu na białych trotuarach, zagubione w ogniu dnia +głębokiego. Po sprzątaniu Adela zapuszczała cień na pokoje, zasuwając +płócienne story. Wtedy barwy schodziły o oktawę głębiej, pokój napełniał +się cieniem, jakby pogrążony w światło głębi morskiej, jeszcze mętniej +odbity w zielonych zwierciadłach, a cały upał dnia oddychał na storach, +lekko falujących od marzeń południowej godziny. W sobotnie popołudnia +wychodziłem z matką na spacer. Z półmroku sieni wstępowało się od razu w +słoneczną kąpiel dnia. Przechodnie, brodząc w złocie, mieli oczy +zmrużone od żaru, jakby zalepione miodem, a podciągnięta górna warga +odsłaniała im dziąsła i zęby. I wszyscy brodzący w tym dniu złocistym +mieli ów grymas skwaru, jak gdyby słońce nałożyło swym wyznawcom jedną i +tę samą maskę--złotą maskę bractwa słonecznego; i wszyscy, którzy szli +dziś ulicami, spotykali się, mijali, starcy i młodzi, dzieci i kobiety, +pozdrawiali się w przejściu tą maską, namalowaną grubą, złotą farbą na +twarzy, szczerzyli do siebie ten grymas bakchiczny--barbarzyńską maskę +kultu pogańskiego. Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu +gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z +pustki żółtego placu, kipiały nad nim jasnym listowiem, bukietami +szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych +gobelinach. Zdawało się, że te drzewa afektują wicher, wzburzając +teatralnie swe korony, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać +wytwomość wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak futra +szlachetnych lisic. Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabawiały +się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, +rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. Zdawało się, że całe generacje +dni letnich (jak cierpliwi sztukatorzy, obijający stare fasady z pleśni +tynku) obtłukiwały kłamliwą glazurę, wydobywając z dnia na dzień +wyraźniej prawdziwe oblicze domów, fizjonomię losu i życia, które +formowało je od wewnątrz. Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu, +spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały +chłodem i winem. Kupka obdartusów, ocalała w kącie rynku przed płomienną +miotłą upału, oblegała kawałek muru, doświadczając go wciąż na nowo +rzutami guzików i monet, jak gdyby z horoskopu tych metalowych krążków +odczytać można było prawdziwą tajemnicę muru, porysowanego hieroglifami +rys i pęknięć. Zresztą rynek był pusty. Oczekiwało się, że przed tę sień +sklepioną z beczkami winiarza podjedzie w cieniu chwiejących się akacyj +osiołek Samarytanina, prowadzony za uzdę, a dwóch pachołków zwlecze +troskliwie chorego męża z rozpalonego siodła, ażeby go po chłodnych +schodach wnieść ostrożnie na pachnące szabasem piętro. Tak wędrowaliśmy +z matką przez dwie słoneczne strony rynku, wodząc nasze załamane cienie +po wszystkich domach, jak po klawiszach. Kwadraty bruku mijały powoli +pod naszymi miękkimi i płaskimi krokami--jedne bladoróżowe jak skóra +ludzka, inne złote i sine, wszystkie płaskie, ciepłe, aksamitne na +słońcu, jak jakieś twarze słoneczne, zadeptane stopami aż do niepoznaki, +do błogiej nicości. Aż wreszcie na rogu ulicy Stryjskiej weszliśmy w +cień apteki. Wielka bania z sokiem malinowym w szerokim oknie aptecznym +symbolizowała chłód balsamów, którym każde cierpienie mogło się tam +ukoić. I po paru jeszcze domach ulica nie mogła już utrzymać nadal +decorum miasta, jak chłop, który wracając do wsi rodzimej, rozdziewa się +po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniając się powoli, w miarę +zbliżania do wsi, w obdartusa wiejskiego. Przedmiejskie domki tonęły +wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i zagmatwanym kwitnieniu małych +ogródków. Zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho +wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, którą prześnić mogły +za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia. Ogromny +słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elephantiasis, +czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając się pod +przerostem potwornej korpulencji. Ale naiwne przedmiejskie dzwonki i +perkalikowe, niewybredne kwiatuszki stały bezradne w swych +nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach, bez zrozumienia dla +wielkiej tragedii słonecznika. + +2 Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu +popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote +ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu +ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki +polne. A ku parkanowi kożuch traw podnosi się wypukłym garbem-pagórem, +jak gdyby ogród obrócił się we śnie na drugą stronę i grube jego, +chłopskie bary oddychają ciszą ziemi. Na tych barach ogrodu niechlujna, +babska bujność sierpnia wyolbrzymiała w głuche zapadliska ogromnych +łopuchów, rozpanoszyła się płatami włochatych blach listnych, wybujałymi +ozorami mięsistej zieleni. Tam te wyłupiaste pałuby łopuchów wybałuszyły +się jak babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe +spódnice. Tam sprzedawał ogród za darmo najtańsze krupy dzikiego bzu, +śmierdzącą mydłem, grubą kaszę babek, dziką okowitę mięty i wszelką +najgorszą tandetę sierpniową. Ale po drugiej stronie parkanu, za tym +matecznikiem lata, w którym rozrosła się głupota zidiociałych chwastów, +było śmietnisko zarosło dziko bodiakiem. Nikt nie wiedział, że tam +właśnie odprawiał sierpień tego lata swoją wielką pogańską orgię. Na tym +śmietnisku, oparte o parkan i zarośnięte dzikim bzem, stało łóżko +skretyniałej dziewczyny Tłui. Tak nazywaliśmy ją wszyscy. Na kupie +śmieci i odpadków, starych garnków, pantofli, rumowiska i gruzu stało +zielono pomalowane łóżko, podparte zamiast brakującej nogi dwiema +starymi cegłami. Powietrze nad tym rumowiskiem, zdziczałe od żaru, cięte +błyskawicami lśniących much końskich, rozwścieczonych słońcem, +trzeszczało jak od nie widzianych grzechotek, podniecając do szału. +Tłuja siedzi przykucnięta wśród żółtej pościeli i szmat. Wielka jej +głowa jeży się wiechciem czarnych włosów. Twarz jej jest kurczliwa jak +miech harmonii. Co chwila grymas płaczu składa tę harmonię w tysiąc +poprzecznych fałd, a zdziwienie rozciąga ją z powrotem, wygładza fałdy, +odsłania szparki drobnych oczu i wilgotne dziąsła z żółtymi zębami pod +ryjowatą, mięsistą wargą. Mijają godziny pełne żaru i nudy, podczas +których Tłuja gaworzy półgłosem, drzemie, zrzędzi z cicha i chrząka. +Muchy obsiadają nieruchomą gęstym rojem. Ale z nagła ta cała kupa +brudnych gałganów, szmat i strzępów zaczyna poruszać się, jakby ożywiona +chrobotem lęgnących się w niej szczurów. Muchy budzą się spłoszone i +podnoszą wielkim, huczącym rojem, pełnym wściekłego bzykania, błysków i +migotań. I podczas gdy gałgany zsypują się na ziemię i rozbiegają po +śmietnisku jak spłoszone szczury, wygrzebuje się z nich, odwija zwolna +jądro, wyłuszcza się rdzeń śmietniska: na wpół naga i ciemna kretynka +dźwiga się powoli i staje, podobna do bożka pogańskiego, na krótkich +dziecinnych nóżkach, a z napęczniałej napływem złości szyi, z +poczerwieniałej, ciemniejącej od gniewu twarzy, na której jak malowidła +barbarzyńskie wykwitają arabeski nabrzmiałych żył, wyrywa się wrzask +zwierzęcy, wrzask chrapliwy, dobyty ze wszystkich bronchij i piszczałek +tej półzwierzęcej-półboskiej piersi. Bodiaki, spalone słońcem, krzyczą, +łopuchy puchną i pysznią się bezwstydnym mięsem, chwasty ślinią się +błyszczącym jadem, a kretynka, ochrypła od krzyku, w konwulsji dzikiej +uderza mięsistym łonem z wściekłą zapalczywością w pień bzu dzikiego, +który skrzypi cicho pod natarczywością tej rozpustnej chuci, zaklinany +całym tym nędzarskim chórem do wynaturzonej, pogańskiej płodności. Matka +Tłui wynajmuje się gospodyniom do szorowania podłóg. Jest to mała, żółta +jak szafran kobieta i szafranem zaprawia też podłogi, jodłowe stoły, +ławy i szlabany, które w izbach ubogich ludzi zmywa. Raz zaprowadziła +mnie Adela do domu tej starej Maryśki. Była wczesna poranna godzina, +weszliśmy do małej izby niebiesko bielonej, z ubitą polepą glinianą na +podłodze, na której leżało wczesne słońce, jaskrawożółte w tej ciszy +porannej, odmierzanej przeraźliwym szczękiem chłopskiego zegara na +ścianie. W skrzyni na słomie leżała głupia Maryśka, blada jak opłatek i +cicha jak rękawiczka, z której wysunęła się dłoń. I jakby korzystając z +jej snu, gadała cisza, żółta, jaskrawa, zła cisza, monologowała, kłóciła +się, wygadywała głośno i ordynarnie swój maniacki monolog. Czas Maryśki +- czas więziony w jej duszy, wystąpił z niej straszliwie rzeczywisty i +szedł samopas przez izbę, hałaśliwy, huczący, piekielny, rosnący w +jaskrawym milczeniu poranka z głośnego młyna-zegara, jak zła mąka, sypka +mąka, głupia mąka wariatów. + +3 W jednym z tych domków, otoczonym sztachetami brązowej barwy, tonącym +w bujnej zieleni ogródka, mieszkała ciotka Agata. Wchodząc do niej, +mijaliśmy w ogrodzie kolorowe szklane kule, tkwiące na tyczkach, różowe, +zielone i fioletowe, w których zaklęte były całe świetlane i jasne +światy, jak te idealne i szczęśliwe obrazy zamknięte w niedościgłej +doskonałości baniek mydlanych. W półciemnej sieni ze starymi +oleodrukami, pożartymi przez pleśń i oślepłymi od starości, +odnajdowaliśmy znany nam zapach. W tej zaufanej starej woni mieściło się +w dziwnie prostej syntezie życie tych ludzi, alembik rasy, gatunek krwi +i sekret ich losu, zawarty niedostrzegalnie w codziennym mijaniu ich +własnego, odrębnego czasu. Stare, mądre drzwi, których ciemne +westchnienia wpuszczały i wypuszczały tych ludzi, milczący świadkowie +wchodzenia i wychodzenia matki, córek i synów--otworzyły się bezgłośnie +jak odrzwia szafy i weszliśmy w ich życie. Siedzieli jakby w cieniu +swego losu i nie bronili się--w pierwszych niezręcznych gestach +wydalinam swoją tajemnicę. Czyż nie byliśmy krwią i losem spokrewnieni z +nimi? Pokój był ciemny i aksamitny od granatowych obić ze złotym +deseniem, lecz echo dnia płomiennego drgało i tutaj jeszcze mosiądzem na +ramach obrazów, na klamkach i listwach złotych, choć przepuszczone przez +gęstą zieleń ogrodu. Spod ściany podniosła się ciotka Agata, wielka i +bujna, o mięsie okrągłym i białym, centkowanym rudą rdzą piegów. +Przysiedliśmy się do nich, jakby na brzeg ich losu, zawstydzeni trochę +tą bezbronnością, z jaką wydali się nam bez zastrzeżeń, i piliśmy wodę z +sokiem różanym, napój przedziwny, w którym znalazłem jakby najgłębszą +esencję tej upalnej soboty. Ciotka narzekała. Był to zasadniczy ton jej +rozmów, głos tego mięsa białego i płodnego, bujającego już jakby poza +granicami osoby, zaledwie luźnie utrzymywanej w skupieniu, w więzach +formy indywidualnej, i nawet w tym skupieniu już zwielokrotnionej, +gotowej rozpaść się, rozgałęzić, rozsypać w rodzinę. Była to płodność +niemal samoródcza, kobiecość pozbawiona hamulców i chorobliwie wybujała. +Zdawało się, że sam aromat męskości, zapach dymu tytoniowego, dowcip +kawalerski mógł dać impuls tej zaognionej kobiecości do rozpustnego +dzieworództwa. I właściwie wszystkie jej skargi na męża, na służbę, jej +troski o dzieci były tylko kapryszeniem i dąsaniem się nie zaspokojonej +płodności, dalszym ciągiem tej opryskliwej, gniewnej i płaczliwej +kokieterii, którą nadaremnie doświadczała męża. Wuj Marek, mały, +zgarbiony, o twarzy wyjałowionej z płci, siedział w swym szarym +bankructwie, pogodzony z losem, w cieniu bezgranicznej pogardy, w którym +zdawał się wypoczywać. W jego szarych oczach tlił się daleki żar ogrodu, +rozpięty w oknie. Czasem próbował słabym ruchem robić jakieś +zastrzeżenia, stawiać opór, ale fala samowystarczalnej kobiecości +odrzucała na bok ten gest bez znaczenia, przechodziła triumfalnie mimo +niego, zalewała szerokim swym strumieniem słabe podrygi męskości. Było +coś tragicznego w tej płodności niechlujnej i nieumiarkowanej, była +nędza kreatury walczącej na granicy nicości i śmierci, był jakiś heroizm +kobiecości triumfującej urodzajnością nawet nad kalectwem natury, nad +insuficjencją mężczyzny. Ale potomstwo ukazywało rację tej paniki +macierzyńskiej, tego szału rodzenia, który wyczerpywał się w płodach +nieudanych, w efemerycznej generacji fantomów bez krwi i twarzy. Weszła +Łucja, średnia, z głową nazbyt rozkwitłą i dojrzałą na dziecięcym i +pulchnym ciele o mięsie białym i delikatnym. Podała mi rączkę lalkowatą, +jakby dopiero pączkującą, i zakwitła od razu całą twarzą, jak piwonia +przelewająca się pełnią różową. Nieszczęśliwa z powodu swych rumieńców, +które bezwstydnie mówiły o sekretach menstruacji, przymykała oczy i +płoniła się jeszcze bardziej pod dotknięciem najobojętniejszego pytania, +gdyż każde zawierało tajną aluzję do jej nadwrażliwego panieństwa. Emil, +najstarszy z kuzynów, z jasnoblond wąsem, z twarzą, z której życie zmyło +jakby wszelki wyraz, spacerował tam i z powrotem po pokoju, z rękami w +kieszeniach fałdzistych spodni. Jego strój elegancki i drogocenny nosił +piętno egzotycznych krajów, z których powrócił. Jego twarz, zwiędła i +zmętniała, zdawała się z dnia na dzień zapominać o sobie, stawać się +białą pustą ścianą z bladą siecią żyłek, w których jak linie na zatartej +mapie plątały się gasnące wspomnienia tego burzliwego i zmarnowanego +życia. Był mistrzem sztuk karcianych, palił długie, szlachetne fajki i +pachniał dziwnie zapachem dalekich krajów. Z wzrokiem wędrującym po +dawnych wspomnieniach opowiadał dziwne anegdoty, które w pewnym punkcie +urywały się nagle, rozprzęgały i rozwiewały w nicość. Wodziłem za nim +tęsknym wzrokiem, pragnąc, by zwrócił na mnie uwagę i wybawił mnie z +udręki nudów. I w samej rzeczy zdawało mi się, że mrugnął na mnie +oczyma, wychodząc do drugiego pokoju. Podążyłem za nim. Siedział nisko +na małej kozetce, z kolanami krzyżującymi się niemal na wysokości głowy, +łysej jak kula bilardowa. Zdawało się, że to ubranie samo leży, +fałdziste, zmięte, przerzucone przez fotel. Twarz jego była jak +tchnienie twarzy--smuga, którą nieznany przechodzień zostawił w +powietrzu. Trzymał w bladych, emaliowanych błękitnie dłoniach portfel, w +którym coś oglądał. Z mgły twarzy wyłoniło się z trudem wypukłe bielmo +bladego oka, wabiąc mnie figlarnym mruganiem. Czułem doń nieprzepartą +sympatię. Wziął mnie między kolana i tasując przed mymi oczyma wprawnymi +dłońmi fotografie, pokazywał wizerunki nagich kobiet i chłopców w +dziwnych pozycjach. Stałem oparty o niego bokiem i patrzyłem na te +delikatne ciała ludzkie dalekimi, niewidzącymi oczyma, gdy fluid +niejasnego wzburzenia, którym nagle zmętniało powietrze, doszedł do mnie +i zbiegł mię dreszczem niepokoju, falą nagłego zrozumienia. Ale +tymczasem ta mgiełka uśmiechu, która się zarysowała pod miękkim i +pięknym jego wąsem, zawiązek pożądania, który napiął się na jego +skroniach pulsującą żyłą, natężenie trzymające przez chwilę jego rysy w +skupieniu--upadły z powrotem w nicość i twarz odeszła w nieobecność, +zapomniała o sobie, rozwiała się, + +NAWIEDZENIE 1 Już wówczas miasto nasze popadało coraz bardziej w +chroniczną szarość zmierzchu, porastało na krawędziach liszajem cienia, +puszystą pleśnią i mchem koloru żelaza. Ledwo rozpowity z brunatnych +dymów i mgieł poranka--przechylał się dzień od razu w niskie +bursztynowe popołudnie, stawał się przez chwilę przezroczysty i złoty +jak ciemne piwo, ażeby potem zejść pod wielokrotnie rozczłonkowane, +fantastyczne sklepienia kolorowych i rozległych nocy. Mieszkaliśmy w +rynku, w jednym z tych ciemnych domów o pustych i ślepych fasadach, +które tak trudno od siebie odróżnić. Daje to powód do ciągłych omyłek. +Gdyż wszedłszy raz w niewłaściwą sień na niewłaściwe schody, dostawało +się zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych mieszkań, ganków, +niespodzianych wyjść na obce podwórza i zapominało się o początkowym +celu wyprawy, ażeby po wielu dniach, wracając z manowców dziwnych i +splątanych przygód, o jakimś szarym świcie przypomnieć sobie wśród +wyrzutów sumienia dom rodzinny. Pełne wielkich szaf, głębokich kanap, +bladych luster i tandetnych palm sztucznych mieszkanie nasze coraz +bardziej popadało w stan zaniedbania wskutek opieszałości matki, +przesiadującej w sklepie, i niedbalstwa smukłonogiej Adeli, która nie +nadzorowana przez nikogo, spędzała dnie przed lustrami na rozwlekłej +toalecie, zostawiając wszędzie ślady w postaci wyczesanych włosów, +grzebieni, porzuconych pantofelków i gorsetów. Mieszkanie to nie +posiadało określonej liczby pokojów, gdyż nie pamiętano, ile z nich +wynajęte było obcym lokatorom. Nieraz otwierano przypadkiem którąś z +tych izb zapomnianych i znajdowano ją pustą; lokator dawno się +wyprowadził, a w nietkniętych od miesięcy szufladach dokonywano +niespodzianych odkryć. W dolnych pokojach mieszkali subiekci i nieraz w +nocy budziły nas ich jęki, wydawane pod wpływem zmory sennej. W zimie +była jeszcze na dworze głucha noc, gdy ojciec schodził do tych zimnych i +ciemnych pokojów, płosząc przed sobą świecą stada cieni, ulatujących +bokami po podłodze i ścianach; szedł budzić ciężko chrapiących z +twardego jak kamień snu. W świetle pozostawionej przezeń świecy wywijali +się leniwie z brudnej pościeli, wystawiali, siadając na łóżkach, bose i +brzydkie nogi i z skarpetką w ręce oddawali się jeszcze przez chwilę +rozkoszy ziewania--ziewania przeciągniętego aż do lubieżności, do +bolesnego skurczu podniebienia, jak przy tęgich wymiotach. W kątach +siedziały nieruchomo wielkie karakony, wyogromnione własnym cieniem, +którym obarczała każdego płonąca świeca i który nie odłączał się od nich +i wówczas, gdy któryś z tych płaskich, bezgłowych kadłubów z nagła +zaczynał biec niesamowitym, pajęczym biegiem. W tym czasie ojciec mój +zaczął zapadać na zdrowiu. Bywało już w pierwszych tygodniach tej +wczesnej zimy, że spędzał dnie całe w łóżku, otoczony flaszkami, +pigułkami i księgami handlowymi, które mu przynoszono z kontuaru. Gorzki +zapach choroby osiadał na dnie pokoju, którego tapety gęstwiały +ciemniejszym splotem arabesek. Wieczorami, gdy matka przychodziła ze +sklepu, bywał podniecony i skłonny do sprzeczek, zarzucał jej +niedokładności w prowadzeniu rachunków, dostawał wypieków i zapalał się +do niepoczytalności. Pamiętam, iż raz, obudziwszy się ze snu późno w +nocy, ujrzałem go, jak w koszuli i boso biegał tam i z powrotem po +skórzanej kanapie, dokumentując w ten sposób swą irytację przed bezradną +matką. W inne dni bywał spokojny i skupiony i pogrążał się zupełnie w +swych księgach, zabłąkany głęboko w labiryntach zawiłych obliczeń. Widzę +go w świetle kopcącej lampy, przykucniętego wśród poduszek, pod wielkim +rzeźbionym nadgłowiem łóżka, z ogromnym cieniem od głowy na ścianie, +kiwającego się w bezgłośnej medytacji. Chwilami wynurzał głowę z tych +rachunków, jakby dla zaczerpnięcia tchu, otwierał usta, mlaskał z +niesmakiem językiem, który był suchy i gorzki, i rozglądał się +bezradnie, jakby czegoś szukając. Wówczas bywało, że zbiegał po cichu z +łóżka w kąt pokoju, pod ścianę, na której wisiał zaufany instrument. Był +to rodzaj klepsydry wodnej albo wielkiej fioli szklanej, podzielonej na +uncje i napełnionej ciemnym fluidem. Mój ojciec łączył się z tym +instrumentem długą kiszką gumową, jakby krętą, bolesną pępowiną, i tak +połączony z żałosnym przyrządem--nieruchomiał w skupieniu, a oczy jego +ciemniały, zaś na twarz przybladłą występował wyraz cierpienia czy +jakiejś występnej rozkoszy. Potem znów przychodziły dni cichej skupionej +pracy, przeplatanej samotnymi monologami. Gdy tak siedział w świetle +lampy stołowej, wśród poduszek wielkiego łoża, a pokój ogromniał górą w +cieniu umbry, który go łączył z wielkim żywiołem nocy miejskiej za oknem +- czuł, nie patrząc, że przestrzeń obrasta go pulsującą gęstwiną tapet, +pełną szeptów, syków i seplenień. Słyszał, nie patrząc, tę zmowę pełną +porozumiewawczych mrugnięć perskich oczu, rozwijających się wśród +kwiatów małżowin usznych, które słuchały, i ciemnych ust, które się +uśmiechały. Wówczas pogrążał się pozornie jeszcze bardziej w pracę, +liczył i sumował, bojąc się zdradzić ten gniew, który w nim wzbierał, i +walcząc z pokusą, żeby z nagłym krzykiem nie rzucić się na oślep za +siebie i nie pochwycić pełnych garści tych kędzierzawych arabesek, tych +pęków oczu i uszu, które noc wyroiła ze siebie i które rosły i +zwielokrotniały się, wymajaczając coraz nowe pędy i odnogi z +macierzystego pępka ciemności. I uspokajał się dopiero, gdy z odpływem +nocy tapety więdły, zwijały się, gubiły liście i kwiaty i przerzedzały +się jesiennie, przepuszczając dalekie świtanie. Wtedy wśród świergotu +tapetowych ptaków, w żółtym zimowym świcie zasypiał na parę godzin +gęstym, czarnym snem. Od dni, od tygodni, gdy zdawał się być pogrążonym +w zawiłych konto-korrentach--myśl jego zapuszczała się tajnie w +labirynty własnych wnętrzności. Wstrzymywał oddech i nasłuchiwał. I gdy +wzrok jego wracał zbielały i mętny z tamtych głębin, uspokajał go +uśmiechem. Nie wierzył jeszcze i odrzucał jak absurd te uroszczenia, te +propozycje, które nań napierały. Za dnia były to jakby rozumowania i +perswazje, długie, monotonne rozważania prowadzone półgłosem i pełne +humorystycznych interiudiów, filuternych przekomarzań. Ale nocą +podnosiły się te głosy namiętniej. Żądanie wracało coraz wyraźniej i +doniosłej i słyszeliśmy, jak rozmawiał z Bogiem, prosząc się jak gdyby i +wzbraniając przed czymś, co natarczywie żądało i domagało się. Aż pewnej +nocy podniósł się ten głos groźnie i nieodparcie, żądając, aby mu dał +świadectwo usty i wnętrznościami swymi. I usłyszeliśmy, jak duch weń +wstąpił, jak podnosi się z łóżka, długi i rosnący gniewem proroczym, +dławiąc się hałaśliwymi słowy, które wyrzucał jak mitralieza. +Słyszeliśmy łomot walki i jęk ojca, jęk tytana ze złamanym biodrem, +który jeszcze urąga. Nie widziałem nigdy proroków Starego Testamentu, +ale na widok tego męża, którego gniew boży obalił, rozkraczonego szeroko +na ogromnym porcelanowym urynale, zakrytego wichrem ramion, chmurą +rozpaczliwych łamańców, nad którymi wyżej jeszcze unosił się głos jego, +obcy i twardy--zrozumiałem gniew boży świętych mężów. Był to dialog +groźny jak mowa piorunów. Łamańce rak jego rozrywały niebo na sztuki, a +w szczelinach ukazywała się twarz Jehowy, wzdęta gniewem i plująca +przekleństwa. Nie patrząc widziałem go, groźnego Demiurga, jak leżąc na +ciemnościach jak na Synaju, wsparłszy potężne dłonie na karniszu +firanek, przykładał ogromną twarz do górnych szyb okna, na których +płaszczył się potwornie mięsisty nos jego. Słyszałem jego głos w +przerwach proroczej tyrady mego ojca, słyszałem te potężne warknięcia +wzdętych warg, od których szyby brzęczały, mieszające się z wybuchami +zaklęć, lamentów, gróźb mego ojca. Czasami głosy przycichały i zżymały +się z cicha jak gaworzenie wiatru w nocnym kominie, to znowu wybuchały +wielkim zgiełkliwym hałasem, burzą zmieszanych szlochów i przekleństw. Z +nagła otworzyło się okno ciemnym ziewnięciem i płachta ciemności wionęła +przez pokój. W świetle błyskawicy ujrzałem ojca mego w rozwianej +bieliźnie, jak ze straszliwym przekleństwem wylewał potężnym chlustem w +okno zawartość nocnika w noc szumiącą jak muszla. 2 Mój ojciec powoli +zanikał, wiądł w oczach. Przykucnięty pod wielkimi poduszkami, dziko +nastroszony kępami siwych włosów, rozmawiał z sobą półgłosem, pogrążony +cały w jakieś zawiłe wewnętrzne afery. Zdawać się mogło, że osobowość +jego rozpadła się na wiele pokłóconych i rozbieżnych jaźni, gdyż kłócił +się ze sobą głośno, pertraktował usilnie i namiętnie, przekonywał i +prosił, to znowu zdawał się przewodniczyć zgromadzeniu wielu +interesantów, których usiłował z całym nakładem żarliwości i swady +pogodzić. Ale za każdym razem te hałaśliwe zebrania, pełne gorących +temperamentów, rozpryskiwały się przy końcu, wśród klątw, złorzeczeń i +obelg. Potem przyszedł okres jakiegoś uciszenia, ukojenia wewnętrznego, +błogiej pogody ducha. Znowu wielkie folianty rozłożone były na łóżku, na +stole, na podłodze i jakiś benedyktyński spokój pracy zalegał w świetle +lampy nad białą pościelą łóżka, nad pochyloną siwą głową mego ojca. Ale +gdy matka późnym wieczorem wracała ze sklepu, ojciec ożywiał się, +przywoływał ją do siebie i z dumą pokazywał jej świetne, kolorowe +odbijanki, którymi skrzętnie wylepił stronice księgi głównej. +Zauważyliśmy wówczas wszyscy, że ojciec zaczął z dnia na dzień maleć jak +orzech, który zsycha się wewnątrz łupiny. Zanikowi temu nie towarzyszył +bynajmniej upadek sił. Przeciwnie, stan jego zdrowia, humor, ruchliwość +zdawały się poprawiać. Często śmiał się teraz głośno i szczebiotliwie, +zanosił się wprost od śmiechu, albo też pukał w łóżko i odpowiadał sobie +„proszę” w różnych tonacjach, całymi godzinami. Od czasu do czasu złaził +z łóżka, wspinał się na szafę i przykucnięty pod sufitem porządkował coś +w starych gratach, pełnych rdzy i kurzu. Niekiedy ustawiał sobie dwa +krzesła naprzeciw siebie i wspierając się rękami o poręcze, bujał się +nogami wstecz i naprzód, szukając rozpromienionymi oczyma w naszych +twarzach wyrazów podziwu i zachęty. Z Bogiem, zdaje się, pogodził się +zupełnie. Niekiedy w nocy ukazywała się twarz brodatego Demiurga w oknie +sypialni, oblana ciemną purpurą bengalskiego światła, i patrzyła przez +chwilę dobrotliwie na uśpionego głęboko, którego śpiewne chrapanie +zdawało się wędrować daleko po nieznanych obszarach światów sennych. +Podczas długich, półciemnych popołudni tej późnej zimy ojciec mój +zapadał od czasu do czasu na całe godziny w gęsto zastawione gratami +zakamarki, szukając czegoś zawzięcie. I nieraz bywało podczas obiadu, +gdy zasiadaliśmy wszyscy do stołu, brakło ojca. Wówczas matka musiała +długo wołać „Jakubie!” i stukać łyżką w stół, zanim wylazł z jakiejś +szafy, oblepiony szmatami pajęczyny i kurzu, z wzrokiem nieprzytomnym i +pogrążonym w zawiłych, a jemu tylko wiadomych sprawach, które go +zaprzątały. Czasem wdrapywał się na karnisz i przybierał nieruchomą pozę +symetrycznie do wielkiego wypchanego sępa, który po drugiej stronie okna +zawieszony był na ścianie. W tej nieruchomej, przykucniętej pozie, z +wzrokiem zamglonym i z miną chytrze uśmiechniętą trwał godzinami, ażeby +z nagła przy czyimś wejściu zatrzepotać rękoma jak skrzydłami i zapiać +jak kogut. Przestaliśmy zwracać uwagę na te dziwactwa, w które się z +dnia na dzień głębiej wplątywał. Wyzbyty jakby zupełnie cielesnych +potrzeb, nie przyjmując tygodniami pokarmu, pogrążał się z dniem każdym +głębiej w zawiłe i dziwaczne afery, dla których nie mieliśmy +zrozumienia. Niedosięgły dla naszych perswazji i próśb, odpowiadał +urywkami swego wewnętrznego monologu, którego przebiegu nic z zewnątrz +zmącić nie mogło. Wiecznie zaaferowany, chorobliwie ożywiony, z +wypiekami na suchych policzkach nie zauważał nas i przeoczał. +Przywykliśmy do jego nieszkodliwej obecności, do jego cichego +gaworzenia, do tego dziecinnego, w sobie zatopionego świegotu, którego +trele przebiegały niejako na marginesie naszego czasu. Wtedy już znikał +niekiedy na wiele dni, podziewał się gdzieś w zapadłych zakamarkach +mieszkania i nie można go było znaleźć. Stopniowo te zniknięcia +przestały sprawiać na nas wrażenie, przywykliśmy do nich i kiedy po +wielu dniach znów się pojawiał, o parę cali mniejszy i chudszy, nie +zatrzymywało to na dłużej naszej uwagi. Przestaliśmy po prostu brać go w +rachubę, tak bardzo oddalił się od wszystkiego, co ludzkie i co +rzeczywiste. Węzeł po węźle odluźniał się od nas, punkt po punkcie gubił +związki łączące go ze wspólnotą ludzką. To, co jeszcze z niego +pozostało, to trochę cielesnej powłoki i ta garść bezsensownych dziwactw +- mogły zniknąć pewnego dnia, tak samo nie zauważone jak szara kupka +śmieci, gromadząca się w kącie, którą Adela co dzień wynosiła na +śmietnik. + +PTAKI Nadeszły żółte, pełne nudy dni zimowe. Zrudziałą ziemię pokrywał +dziurawy, przetarty, za krótki obrus śniegu. Na wiele dachów nie +starczyło go i stały czarne lub rdzawe, gontowe strzechy i arki kryjące +w sobie zakopcone przestrzenie strychów--czarne, zwęglone katedry, +najeżone żebrami krokwi, płatwi i bantów--ciemne płuca wichrów +zimowych. Każdy świt odkrywał nowe kominy i dymniki, wyrosłe w nocy, +wydęte przez wicher nocny, czarne piszczałki organów diabelskich. +Kominiarze nie mogli opędzić się od wron, które na kształt żywych +czarnych liści obsiadały wieczorem gałęzie drzew pod kościołem, odrywały +się znów, trzepocąc, by wreszcie przylgnąć, każda do właściwego miejsca +na właściwej gałęzi, a o świcie ulatywały wielkimi stadami--tumany +sadzy, płatki kopciu, falujące i fantastyczne, plamiąc migotliwym +krakaniem mętnożółte smugi świtu. Dni stwardniały od zimna i nudy, jak +zeszłoroczne bochenki chleba. Napoczynano je tępymi nożami, bez apetytu, +z leniwą sennością. Ojciec nie wychodził już z domu. Palił w piecach, +studiował nigdy niezgłębioną istotę ognia, wyczuwał słony, metaliczny +posmak i wędzony zapach zimowych płomieni, chłodną pieszczotę +salamander, liżących błyszczącą sadzę w gardzieli komina. Z zamiłowaniem +wykonywał w owych dniach wszystkie reparatury w górnych regionach +pokoju. O każdej porze dnia można go było widzieć, jak--przykucnięty na +szczycie drabiny--majstrował coś przy suficie, przy kamiszach wysokich +okien, przy kulach i łańcuchach lamp wiszących. Zwyczajem malarzy +posługiwał się drabiną jak ogromnymi szczudłami i czuł się dobrze w tej +ptasiej perspektywie, w pobliżu malowanego nieba, arabesek i ptaków +sufitu. Od spraw praktycznego życia oddalał się coraz bardziej. Gdy +matka, pełna troski i zmartwienia z powodu jego stanu, starała się go +wciągnąć w rozmowę o interesach, o płatnościach najbliższego „ultimo”, +słuchał jej z roztargnieniem, pełen niepokoju, z drgawkami w nieobecnej +twarzy. I bywało, że przerywał jej nagle zaklinającym gestem ręki, ażeby +pobiec w kąt pokoju, przylgnąć uchem do szpary w podłodze i z +podniesionymi palcami wskazującymi obu rąk, wyrażającymi najwyższą +ważność badania--nasłuchiwać. Nie rozumieliśmy wówczas jeszcze smutnego +tła tych ekstrawagancji, opłakanego kompleksu, który dojrzewał w głębi. +Matka nie miała nań żadnego wpływu, natomiast wielką czcią i uwagą +darzył Adelę. Sprzątanie pokoju było dlań wielką i ważną ceremonią, +której nie zaniedbywał nigdy być świadkiem, śledząc z mieszaniną strachu +i rozkosznego dreszczu wszystkie manipulacje Adeli. Wszystkim jej +czynnościom przypisywał głębsze, symboliczne znaczenie. Gdy dziewczyna +młodymi i śmiałymi ruchami posuwała szczotkę na długim drążku po +podłodze, było to niemal ponad jego siły. Z oczu jego lały się wówczas +łzy, twarz zanosiła się od cichego śmiechu, a ciałem wstrząsał rozkoszny +spazm orgazmu. Jego wrażliwość na łaskotki dochodziła do szaleństwa. +Wystarczyło, by Adela skierowała doń palec ruchem oznaczającym +łaskotanie, a już w dzikim popłochu uciekał przez wszystkie pokoje, +zatrzaskując za sobą drzwi, by wreszcie w ostatnim paść brzuchem na +łóżko i wić się w konwulsjach śmiechu pod wpływem samego obrazu +wewnętrznego, któremu nie mógł się oprzeć. Dzięki temu miała Adela nad +ojcem władzę niemal nieograniczoną. W tym to czasie zauważyliśmy u ojca +po raz pierwszy namiętne zainteresowanie dla zwierząt. Była to +początkowo namiętność myśliwego i artysty zarazem, była może także +głębsza, zoologiczna sympatia kreatury dla pokrewnych, a tak odmiennych +form życia, eksperymentowanie w nie wypróbowanych rejestrach bytu. +Dopiero w późniejszej fazie wzięła sprawa ten niesamowity, zaplątany, +głęboko grzeszny i przeciwny naturze obrót, którego lepiej nie wywlekać +na światło dzienne. Zaczęło się to od wylęgania jaj ptasich. Z wielkim +nakładem trudu i pieniędzy sprowadzał ojciec z Hamburga, z Holandii, z +afrykańskich stacji zoologicznych zapłodnione jaja ptasie, które dawał +do wylęgania ogromnym kurom belgijskim. Był to proceder nader zajmujący +i dla mnie--to wykluwanie się piskląt, prawdziwych dziwotworów w +kształcie i ubarwieniu. Nie podobna było dopatrzyć się w tych monstrach +o ogromnych, fantastycznych dziobach, które natychmiast po urodzeniu +rozdzierały się szeroko, sycząc żarłocznie czeluściami gardła, w tych +jaszczurach o wątłym, nagim ciele garbusów--przyszłych pawi, bażantów, +głuszców i kondorów. Umieszczony w koszykach, w wacie, smoczy ten pomiot +podnosił na cienkich szyjach ślepe, bielmem zarosle głowy, kwacząc +bezgłośnie z niemych gardzieli. Mój ojciec chodził wzdłuż półek w +zielonym fartuchu, jak ogrodnik wzdłuż inspektów z kaktusami, i wywabiał +z nicości te pęcherze ślepe, pulsujące życiem, te niedołężne brzuchy, +przyjmujące świat zewnętrzny tylko w formie jedzenia, te narośle życia, +pnące się omackiem ku światłu. W parę tygodni później, gdy te ślepe +pączki życia pękły do światła, napełniły się pokoje kolorowym pogwarem, +migotliwym świergotem swych nowych mieszkańców. Obsiadały one karnisze +firanek, gzymsy szaf, gnieździły się w gęstwinie cynowych gałęzi i +arabesek wieloramiennych lamp wiszących. Gdy ojciec studiował wielkie +ornitologiczne kompendia i wertował kolorowe tablice, zdawały się +ulatywać z nich te pierzaste fantazmaty i napełniać pokój kolorowym +trzepotem, płatami purpury, strzępami szafiru, grynszpanu i srebra. +Podczas karmienia tworzyły one na podłodze barwną, falującą grządkę, +dywan żywy, który za czyimś niebacznym wejściem rozpadał się, rozlatywał +w ruchome kwiaty, trzepocące w powietrzu, aby w końcu rozmieścić się w +górnych regionach pokoju. W pamięci pozostał mi szczególnie jeden +kondor, ogromny ptak o szyi nagiej, twarzy pomarszczonej i wybujałej +naroślami. Był to chudy asceta, lama buddyjski, pełen niewzruszonej +godności w całym zachowaniu, kierujący się żelaznym ceremoniałem swego +wielkiego rodu. Gdy siedział naprzeciw ojca, nieruchomy w swej +monumentalnej pozycji odwiecznych bóstw egipskich, z okiem zawleczonym +białawym bielmem, które zasuwał z boku na źrenice, ażeby zamknąć się +zupełnie w kontemplacji swej dostojnej samotności--wydawał się ze swym +kamiennym profilem starszym bratem mego ojca. Ta sama materia ciała, +ścięgien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wyschła i +koścista, te same zrogowaciałe, głębokie oczodoły. Nawet ręce, silne w +węzłach, długie, chude dłonie ojca, z wypukłymi paznokciami, miały swój +analogon w szponach kondora. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, widząc go +tak uśpionego, że mam przed sobą mumię--wyschłą i dlatego pomniejszoną +mumię mego ojca. Sądzę, że i uwagi matki nie uszło to przedziwne +podobieństwo, chociaż nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. +Charakterystyczne jest, że kondor używał wspólnego z moim ojcem naczynia +nocnego. Nie poprzestając na wylęganiu coraz nowych egzemplarzy, ojciec +mój urządzał na strychu wesela ptasie, wysyłał swatów, uwiązywał w +lukach i dziurach strychu ponętne, stęsknione narzeczone i osiągnął w +samej rzeczy to, że dach naszego domu, ogromny, dwuspadowy dach gontowy, +stał się prawdziwą gospodą ptasią, arką Noego, do której zlatywały się +wszelkiego rodzaju skrzydlacze z dalekich stron. Nawet długo po +zlikwidowaniu ptasiego gospodarstwa utrzymywała się w świecie ptasim ta +tradycja naszego domu i w okresie wiosennych wędrówek spadały nieraz na +nasz dach całe chmary żurawi, pelikanów, pawi i wszelkiego ptactwa. +Impreza ta wzięła jednak niebawem--po krótkiej świetności--smutny +obrót. Wkrótce okazała się bowiem konieczna translokacja ojca do dwóch +pokojów na poddaszu, które służyły za rupieciarnie. Stamtąd dochodził +już o wczesnym świcie zmieszany klangor głosów ptasich. Drewniane pudła +pokojów na strychu, wspomagane rezonansem przestrzeni dachowej, +dźwięczały całe od szumu, trzepotu, piania, tokowania i gulgotu. Tak +straciliśmy ojca z widoku na przeciąg kilku tygodni. Rzadko tylko +schodził do mieszkania i wtedy mogliśmy zauważyć, że zmniejszył się +jakoby, schudł i skurczył. Niekiedy przez zapomnienie zrywał się z +krzesła przy stole i trzepiąc rękoma jak skrzydłami, wydawał pianie +przeciągłe, a oczy zachodziły mu mgłą bielma. Potem, zawstydzony, śmiał +się razem z nami i starał się ten incydent obrócić w żart. Pewnego razu +w okresie generalnych porządków zjawiła się niespodzianie Adela w +państwie ptasim ojca. Stanąwszy we drzwiach, załamała ręce nad fetorem, +który się unosił w powietrzu, oraz nad kupami kału, zalegającego +podłogi, stoły i meble. Szybko zdecydowana otworzyła okno, po czym przy +pomocy długiej szczotki wprawiła całą masę ptasią w wirowanie. Wzbił się +piekielny tuman piór, skrzydeł i krzyku, w którym Adela, podobna do +szalejącej Menady, zakrytej młyńcem swego tyrsu, tańczyła taniec +zniszczenia. Razem z ptasią gromadą ojciec mój, trzepiąc rękoma, w +przerażeniu próbował wznieść się w powietrze. Zwolna przerzedzał się +tuman skrzydlaty, aż w końcu na pobojowisku została sama Adela, +wyczerpana, dysząca, oraz mój ojciec z miną zafrasowaną i zawstydzoną, +gotów do przyjęcia każdej kapitulacji. W chwilę później schodził mój +ojciec ze schodów swojego dominium--człowiek złamany, król-banita, +który stracił tron i królowanie. + +MANEKINY Ta ptasia impreza mego ojca była ostatnim wybuchem kolorowości, +ostatnim i świetnym kontrmarszem fantazji, który ten niepoprawny +improwizator, ten fechtmistrz wyobraźni poprowadził na szańce i okopy +jałowej i pustej zimy. Dziś dopiero rozumiem samotne bohaterstwo, z +jakim sam jeden wydał on wojnę bezbrzeżnemu żywiołowi nudy drętwiącej +miasto. Pozbawiony wszelkiego poparcia, bez uznania z naszej strony +bronił ten mąż przedziwny straconej sprawy poezji. Był on cudownym +młynem, w którego leje sypały się otręby pustych godzin, ażeby w jego +trybach zakwitnąć wszystkimi kolorami i zapachami korzeni Wschodu. Ale +przywykli do świetnego kuglarstwa tego metafizycznego prestidigitatora, +byliśmy skłonni zapoznawać wartość jego suwerennej magii, która nas +ratowała od letargu pustych dni i nocy. Adeli nie spotkał żaden wyrzut +za jej bezmyślny i tępy wandalizm. Przeciwnie, czuliśmy jakieś niskie +zadowolenie, haniebną satysfakcję z ukrócenia tych wybujałości, których +kosztowaliśmy łakomie do syta, ażeby potem uchylić się perfidnie od +odpowiedzialności za nie. A może był w tej zdradzie i tajny pokłon w +stronę zwycięskiej Adeli, której przypisywaliśmy niejasno jakąś misje i +posłannictwo sił wyższego rzędu. Zdradzony przez wszystkich, wycofał się +ojciec bez walki z miejsc swej niedawnej chwały. Bez skrzyżowania szpad +oddał w ręce wroga domenę swej byłej świetności. Dobrowolny banita +usunął się do pustego pokoju na końcu sieni i oszańcował się tam +samotnością. Zapomnieliśmy o nim. Obiegła nas znowu ze wszech stron +żałobna szarość miasta, zakwitając w oknach ciemnym liszajem świtów, +pasożytniczym grzybem zmierzchów, rozrastającym się w puszyste futro +długich nocy zimowych. Tapety pokojów, rozluźnione błogo za tamtych dni +i otwarte dla kolorowych lotów owej skrzydlatej czeredy, zamknęły się +znów w sobie, zgęstniały plącząc się w monotonii gorzkich monologów. +Lampy poczerniały i zwiędły jak stare osty i bodiaki. Wisiały teraz +osowiałe i zgryźliwe, dzwoniąc cicho kryształkami szkiełek, gdy ktoś +przeprawiał się omackiem przez zmierzch pokoju. Na próżno wetknęła Adela +we wszystkie ramiona tych lamp kolorowe świece, nieudolny surogat, blade +wspomnienie świetnych iluminacji, którymi kwitły niedawno wiszące ich +ogrody. Ach! gdzie było to świegotliwe pączkowanie, to owocowanie +pośpieszne i fantastyczne w bukietach tych lamp, z których jak z +pękających czarodziejskich tortów ulatywały skrzydlate fantazmaty, +rozbijające powietrze na talie kart magicznych, rozsypując je w kolorowe +oklaski, sypiące się gęstymi łuskami lazuru, pawiej, papuziej zieleni, +metalicznych połysków, rysując w powietrzu linie i arabeski, migotliwe +ślady lotów i kołowań, rozwijając kolorowe wachlarze trzepotów, +utrzymujące się długo po przelocie w bogatej i błyskotliwej atmosferze, +Jeszcze teraz kryły się w głębi zszarzałej aury echa i możliwości +barwnych rozbłysków, lecz nikt nie nawiercał fletem, nie doświadczał +świdrem zmętniałych słojów powietrznych. Tygodnie te stały pod znakiem +dziwnej senności. Łóżka cały dzień nie zaścielone, zawalone pościelą +zmiętą i wytarzaną od ciężkich snów, stały jak głębokie łodzie gotowe do +odpływu w mokre i zawiłe labirynty jakiejś czarnej, bezgwiezdnej +Wenecji. O głuchym świcie Adela przynosiła nam kawę. Ubieraliśmy się +leniwie w zimnych pokojach, przy świetle świecy odbitej wielokrotnie w +czar-nych szybach okien. Poranki te były pełne bezładnego krzątania się, +rozwlekłego szukania w różnych szufladach i szafach. Po całym mieszkaniu +słychać było kłapanie pantofelków Adeli. Subiekci zapalali latarnie, +brali z rąk matki wielkie klucze sklepowe i wychodzili w gęstą, wirującą +ciemność. Matka nie mogła dojść do ładu z toaletą. Świece dogasały w +lichtarzu. Adela przepadała gdzieś w odległych pokojach lub na strychu, +gdzie rozwieszała bieliznę. Nie można jej się było dowołać. Młody +jeszcze, mętny i brudny ogień w piecu lizał zimne, błyszczące narośle +sadzy w gardzieli komina. Świeca gasła, pokój pogrążał się w ciemności. +Z głowami na obrusie stołu, wśród resztek śniadania zasypialiśmy na wpół +ubrani. Leżąc twarzami na futrzanym brzuchu ciemności, odpływaliśmy na +jego falistym oddechu w bezgwiezdną nicość. Budziło nas głośne +sprzątanie Adeli. Matka nie mogła uporać się z toaletą. Nim skończyła +czesanie, subiekci wracali na obiad. Mrok na rynku przybierał kolor +złotawego dymu. Przez chwilę z tych dymnych miodów, z tych mętnych +bursztynów mogły się rozpowić kolory najpiękniejszego popołudnia. Ale +szczęśliwy moment mijał, amalgamat świtu przekwitał, wezbrany ferment +dnia, już niemal dościgły, opadał z powrotem w bezsilną szarość. +Zasiadaliśmy do stołu, subiekci zacierali czerwone z zimna ręce i nagle +proza ich rozmów sprowadzała od razu pełny dzień, szary i pusty wtorek, +dzień bez tradycji i bez twarzy. Ale gdy pojawiał się na stole półmisek +z rybą w szklistej galarecie, dwie duże ryby leżące bok przy boku, głową +do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawaliśmy w nich herb owego dnia, +emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku, i rozbieraliśmy go +pospiesznie między siebie, pełni ulgi, że dzień odzyskał w nim swą +fizjonomię. Subiekci spożywali go z namaszczeniem, z powagą +kalendarzowej ceremonii. Zapach pieprzu rozchodził się po pokoju. A gdy +wytarli bułką ostatek galarety ze swych talerzy, rozważając w myśli +heraldykę następnych dni tygodnia, i na półmisku zostawały tylko głowy z +wygotowanymi oczyma--czuliśmy wszyscy, że dzień został wspólnymi siłami +pokonany i że reszta nie wchodziła już w rachubę. W samej rzeczy z +resztą tą, wydaną na jej łaskę, Adela nie robiła sobie długich +ceregieli. Wśród brzęku garnków i chlustów zimnej wody likwidowała z +energią tych parę godzin do zmierzchu, które matka przesypiała na +otomanie. Tymczasem w jadalni przygotowywano już scenerię wieczoru. +Polda i Paulina, dziewczęta do szycia, rozgospodarowywały się w niej z +rekwizytami swego fachu. Na ich ramionach wniesiona wchodziła do pokoju +milcząca, nieruchoma pani, dama z kłaków i płótna, z czarną drewnianą +gałką zamiast głowy. Ale ustawiona w kącie, między drzwiami a piecem, ta +cicha dama stawała się panią sytuacji. Ze swego kąta, stojąc nieruchomo, +nadzorowała w milczeniu pracę dziewcząt. Pełna krytycyzmu i niełaski +przyjmowała ich starania i umizgi, z jakimi przyklękały przed nią, +przymierzając fragmenty sukni, znaczone białą fastrygą. Obsługiwały z +uwagą i cierpliwością milczący idol, którego nic zadowolić nie mogło. +Ten moloch był nieubłagany, jak tylko kobiece molochy być potrafią, i +odsyłał je wciąż na nowo do pracy, a one, wrzecionowate i smukłe, +podobne do szpuli drewnianych, z których odwijały się nici, i tak +ruchliwe jak one, manipulowały zgrabnymi ruchami nad tą kupą jedwabiu i +sukna, wcinały się szczękającymi nożycami w jej kolorową masę, furkotały +maszyną, depcąc pedał lakierkową, tanią nóżką, a dookoła nich rosła kupa +odpadków, różnokolorowych strzępów i szmatek, jak wyplute łuski i plewy +dookoła dwóch wybrednych i marnotrawnych papug. Krzywe szczęki nożyc +otwierały się ze skrzypieniem, jak dzioby tych kolorowych ptaków. +Dziewczęta deptały nieuważnie po barwnych obrzynkach, brodząc +nieświadomie niby w śmietniku możliwego jakiegoś karnawału, w rupieciami +jakiejś wielkiej nieurzeczywistnionej maskarady. Otrzepywały się ze +szmatek z nerwowym śmiechem, łaskotały oczyma zwierciadła. Ich dusze, +szybkie czarodziejstwo ich rąk było nie w nudnych sukniach, które +zostawały na stole, ale w tych setkach odstrzygnięć, w tych wiórach +lekkomyślnych i płochych, którymi zasypać mogły cale miasto, jak +kolorową fantastyczną śnieżycą. Nagle było im gorąco i otwierały okno, +ażeby w niecierpliwości swej samotni, w głodzie obcych twarzy, +przynajmniej bezimienną twarz zobaczyć, do okna przyciśniętą. Wachlowały +rozpalone swe policzki przed wzbierającą firankami nocą zimową-- +odsłaniały płonące dekolty, pełne nienawiści do siebie i rywalizacji, +gotowe stanąć do walki o tego pierrota, którego by ciemny powiew nocy +przywiał na okno. Ach! jak mało wymagały one od rzeczywistości. Miały +wszystko w sobie, miały nadmiar wszystkiego w sobie. Ach! byłby im +wystarczył pierrot wypchany trocinami, jedno-dwa słowa, na które od +dawna czekały, by móc wpaść w swą rolę dawno przygotowaną, z dawna +tłoczącą się na usta, pełną słodkiej i strasznej goryczy, ponoszącą +dziko, jak stronice romansu połykane nocą wraz ze łzami ronionymi na +wypieki lic. Podczas jednej ze swych wędrówek wieczornych po mieszkaniu, +przedsiębranych pod nieobecność Adeli, natknął się mój ojciec na ten +cichy seans wieczorny. Przez chwilę stał w ciemnych drzwiach przyległego +pokoju, z lampą w ręku, oczarowany sceną pełną gorączki i wypieków, tą +idyllą z pudru, kolorowej bibułki i atropiny, której jako tło pełne +znaczenia podłożona była noc zimowa, oddychająca wśród wzdętych firanek +okna. Nakładając okulary, zbliżył się w paru krokach i obszedł dookoła +dziewczęta, oświecając je podniesioną w ręku lampą. Przeciąg z otwartych +drzwi podniósł firanki u okna, panienki dawały się oglądać, kręcąc się w +biodrach, polśniewając emalią oczu, lakiem skrzypiących pantofelków, +sprzączkami podwiązek pod wzdętą od wiatru sukienką; szmatki jęły umykać +po podłodze, jak szczury, ku uchylonym drzwiom ciemnego pokoju, a ojciec +mój przyglądał się uważnie prychającym osóbkom, szepcąc półgłosem:-- +Genus avium... jeśli się nie mylę, scansores albo pistacci... w +najwyższym stopniu godne uwagi. Przypadkowe to spotkanie stało się +początkiem całej serii seansów, podczas których ojciec mój zdołał rychło +oczarować obie panienki urokiem swej przedziwnej osobistości. Odpłacając +się za pełną galanterii i dowcipu konwersację, którą zapełniał im pustkę +wieczorów--dziewczęta pozwalały zapalonemu badaczowi studiować +strukturę swych szczupłych i tandetnych ciałek. Działo się to w toku +konwersacji, z powagą i wytwornością, która najryzykowniejszym punktom +tych badań odbierała dwuznaczny ich pozór. Odsuwając pończoszkę z kolana +Pauliny i studiując rozmiłowanymi oczyma zwięzłą i szlachetną +konstrukcję przegubu, ojciec mój mówił:--Jakże pełna uroku i jak +szczęśliwa jest forma bytu, którą panie obrały. Jakże piękna i prosta +jest teza, którą dano wam swym życiem ujawnić. Lecz za to z jakim +mistrzostwem, z jaką finezją wywiązują się panie z tego zadania. Gdybym +odrzucając respekt przed Stwórcą, chciał się zabawić w krytykę +stworzenia, wołałbym:--mniej treści, więcej formy! Ach, jakby ulżył +światu ten ubytek treści. Więcej skromności w zamierzeniach, więcej +wstrzemięźliwości w pretensjach--panowie demiurdzy--a świat byłby +doskonalszy!--wołał mój ojciec akurat w momencie, gdy dłoń jego +wyłuskiwała białą łydkę Pauliny z uwięzi pończoszki. W tej chwili Adela +stanęła w otwartych drzwiach jadalni, niosąc tacę z podwieczorkiem. Było +to pierwsze spotkanie dwu tych wrogich potęg od czasu wielkiej rozprawy. +My wszyscy, którzy asystowaliśmy przy tym spotkaniu, przeżyliśmy chwilę +wielkiej trwogi. Było nam nadwyraz przykro być świadkami nowego +upokorzenia i tak już ciężko doświadczonego męża. Mój ojciec powstał z +klęczek bardzo zmieszany, falą po fali zabarwiała się jego twarz coraz +ciemniej napływem wstydu. Ale Adela znalazła się niespodzianie na +wysokości sytuacji. Podeszła z uśmiechem do ojca i dała mu prztyczka w +nos. Na to hasło Polda i Paulina klasnęły rado-śnie w dłonie, zatupotały +nóżkami i uwiesiwszy się z obu stron u ramion ojca, obtańczyły z nim +stół dookoła. W ten sposób, dzięki dobremu sercu dziewcząt, rozwiał się +zarodek przykrego konfliktu w ogólnej wesołości. Oto jest początek +wielce ciekawych i dziwnych prelekcji, które mój ojciec, natchniony +urokiem tego małego i niewinnego audytorium, odbywał w następnych +tygodniach owej wczesnej zimy. Jest godne uwagi, jak w zetknięciu z +niezwykłym tym człowiekiem rzeczy wszystkie cofały się niejako do +korzenia swego bytu, odbudowywały swe zjawisko aż do metafizycznego +jądra, wracały niejako do pierwotnej idei, ażeby w tym punkcie +sprzeniewierzyć się jej i przechylić w te wątpliwe, ryzykowne i +dwuznaczne regiony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji. +Nasz herezjarcha szedł wśród rzeczy jak magnetyzer, zarażając je i +uwodząc swym niebezpiecznym czarem. Czy mam nazwać i Paulinę jego +ofiarą? Stała się ona w owych dniach jego uczennicą, adeptką jego +teoryj, modelem jego eksperymentów. Tutaj postaram się wyłożyć z +należytą ostrożnością, i unikając zgorszenia, tę nader kacerską +doktrynę, która opętała wówczas na długie miesiące mego ojca i opanowała +wszystkie jego poczynania. + +TRAKTAT O MANEKINACH ALBO WTÓRA KSIĘGA RODZAJU Demiurgos--mówił mój +ojciec--nie posiadł monopolu na tworzenie--tworzenie jest przywilejem +wszystkich duchów. Materii dana jest nieskończona płodność, +niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci +do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, +zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia +faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi +dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w +sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z +siebie w ślepych rojeniach wymajacza. Pozbawiona własnej inicjatywy, +lubieżnie podatna, po kobiecemu plastyczna, uległa wobec wszystkich +impulsów--stanowi ona teren wyjęty spod prawa, otwarty dla wszelkiego +rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów, domenę wszelkich nadużyć i +wątpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejszą i +najbezbronniejszą istotą w kosmosie. Każdy może ją ugniatać, formować, +każdemu jest posłuszna. Wszystkie organizacje materii są nietrwałe i +luźne, łatwe do uwstecznienia i rozwiązania. Nie ma żadnego zła w +redukcji życia do form innych i nowych. Zabójstwo nie jest grzechem. +Jest ono nieraz koniecznym gwałtem wobec opornych i skostniałych form +bytu, które przestały być zajmujące. W interesie ciekawego i ważnego +eksperymentu może ono nawet stanowić zasługę. Tu jest punkt wyjścia dla +nowej apologii sadyzmu. Mój ojciec był niewyczerpany w gloryfikacji tego +przedziwnego elementu, jakim była materia.--Nie ma materii martwej-- +nauczał--martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane +formy życia. Skala tych form jest nieskończona, a odcienie i niuanse +niewyczerpane. Demiurgos był w posiadaniu ważnych i ciekawych recept +twórczych. Dzięki nim stworzył on mnogość rodzajów, odnawiających się +własną siłą. Nie wiadomo, czy recepty te kiedykolwiek zostaną +zrekonstruowane. Ale jest to niepotrzebne, gdyż jeśliby nawet te +klasyczne metody kreacji okazały się raz na zawsze niedostępne, +pozostają pewne metody illegalne, cały bezmiar metod heretyckich i +występnych. W miarę jak ojciec od tych ogólnych zasad kosmogonii zbliżał +się do terenu swych ciaśniejszych zainteresowań, głos jego zniżał się do +wnikliwego szeptu, wykład stawał się coraz trudniejszy i zawilszy, a +wyniki, do których dochodził, gubiły się w coraz bardziej wątpliwych i +ryzykownych regionach. Gestykulacja jego nabierała ezoterycznej +solenności. Przymykał jedno oko, przykładał dwa palce do czoła, chytrość +jego spojrzenia stawała się wprost niesamowita. Wwiercał się tą +chytrością w swe interlokutorki, gwałcił cynizmem tego spojrzenia +najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy i dosięgał wymykające się +w najgłębszym zakamarku, przypierał do ściany i łaskotał, drapał +ironicznym palcem, póki nie dołaskotał się błysku zrozumienia i śmiechu, +śmiechu przyznania i porozumienia się, którym w końcu musiało się +kapitulować. Dziewczęta siedziały nieruchomo, lampa kopciła, sukno pod +igłą maszyny dawno się zsunęło, a maszyna stukotała pusto, stębnując +czarne, bezgwiezdne sukno, odwijające się z postawu nocy zimowej za +oknem.--Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości +Demiurga--mówił mój ojciec--zbyt długo doskonałość jego tworu +paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować. Nie +mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej +sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, +pragniemy--jednym słowem--demiurgii.--Nie wiem, w czyim imieniu +proklamował mój ojciec te postulaty, jaka zbiorowość, jaka korporacja, +sekta czy zakon, nadawała swą solidarnością patos jego słowom. Co do +nas, to byliśmy dalecy od wszelkich zakusów demłurgicznych. Lecz ojciec +mój rozwinął tymczasem program tej wtórej demiurgii, obraz tej drugiej +generacji stworzeń, która stanąć miała w otwartej opozycji do panującej +epoki.--Nie zależy nam--mówił on--na tworach o długim oddechu, na +istotach na daleką metę. Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w +wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery--bez +dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmiemy +się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy +otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność +wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz +zrobione. Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną +stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w +ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą, nie +wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub +pobielone. Naszą ambicję pokładać będziemy w tej dumnej dewizie: dla +każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu +powołamy do życia innego człowieka. Taki jest nasz smak, to będzie świat +według naszego gustu. Demiurgos kochał się w wytrawnych, doskonałych i +skomplikowanych materiałach, my dajemy pierwszeństwo tandecie. Po prostu +porywa nas, zachwyca taniość, lichota, tandetność materiału. Czy +rozumiecie--pytał mój ojciec--głęboki sens tej słabości, tej pasji do +pstrej bibułki, do papier mâ ché , do lakowej farby, do kłaków i +trociny? To jest--mówił z bolesnym uśmiechem--nasza miłość do materii +jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej jedynej, +mistycznej konsystencji. Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni +ją niewidzialną, każe jej zniknąć pod grą życia. My, przeciwnie, kochamy +jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastą niezgrabność. Lubimy pod każdym +gestem, pod każdym ruchem widzieć jej ociężały wysiłek, jej bezwład, jej +słodką niedźwiedziowatość. Dziewczęta siedziały nieruchomo z szklanymi +oczyma. Twarze ich były wyciągnięte i zgłupiałe zasłuchaniem, policzki +podmalowane wypiekami, trudno było w tej chwili ocenić, czy należą do +pierwszej, czy do drugiej generacji stworzenia.--Słowem--konkludował +mój ojciec--chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i +podobieństwo manekinu. Tu musimy dla wierności sprawozdawczej opisać +pewien drobny i błahy incydent, który zaszedł w tym punkcie prelekcji i +do którego nie przywiązujemy żadnej wagi. Incydent ten, całkowicie +niezrozumiały i bezsensowny w tym danym szeregu zdarzeń, da się chyba +wytłumaczyć jako pewnego rodzaju automatyzm szczątkowy, bez antecedensów +i bez ciągłości, jako pewnego rodzaju złośliwość obiektu, przeniesiona w +dziedzinę psychiczną. Radzimy czytelnikowi zignorować go z równą +lekkomyślnością, jak my to czynimy. Oto jego przebieg: W chwili gdy mój +ojciec wymawiał słowo „manekin”, Adela spojrzała na zegarek na +bransoletce, po czym porozumiała się spojrzeniem z Poldą. Teraz wysunęła +się wraz z krzesłem o piędź naprzód, podniosła brzeg sukni, wystawiła +powoli stopę, opiętą w czarny jedwab, i wyprężyła ją jak pyszczek węża. +Tak siedziała przez cały czas tej sceny, całkiem sztywno, z wielkimi, +trzepoczącymi oczyma, pogłębionymi lazurem atropiny, z Poldą i Paulina +po obu bokach. Wszystkie trzy patrzyły rozszerzonymi oczami na ojca. Mój +ojciec chrząknął, zamilkł, pochylił się i stał się nagle bardzo +czerwony. W jednej chwili lineatura jego twarzy, dopiero co tak +rozwichrzona i pełna wibracji, zamknęła się na spokorniałych rysach. On +- herezjarcha natchniony, ledwo wypuszczony z wichru uniesienia--złożył +się nagle w sobie, zapadł i zwinął. A może wymieniono go na innego. Ten +inny siedział sztywny, bardzo czerwony, ze spuszczonymi oczyma. Panna +Polda podeszła i pochyliła się nad nim. Klepiąc go lekko po plecach, +mówiła tonem łagodnej zachęty:--Jakub będzie rozsądny, Jakub posłucha, +Jakub nie będzie uparty. No, proszę... Jakub, Jakub... Wypięty +pantofelek Adeli drżał lekko i błyszczał jak języczek węża. Mój ojciec +podniósł się powoli ze spuszczonymi oczyma, postąpił krok naprzód, jak +automat, i osunął się na kolana. Lampa syczała w ciszy, w gęstwinie +tapet biegły tam i z powrotem wymowne spojrzenia, leciały szepty +jadowitych języków, gzygzaki myśli... + +TRAKTAT O MANEKINACH Ciąg dalszy Następnego wieczora ojciec podjął z +odnowioną swadą ciemny i zawiły swój temat. Lineatura jego zmarszczek +rozwijała się i zawijała z wyrafinowaną chytrością. W każdej spirali +ukryty był pocisk ironii. Ale czasami inspiracja rozszerzała kręgi jego +zmarszczek, które rosły jakąś ogromną wirującą grozą, uchodząc w +milczących wolutach w głąb nocy zimowej.--Figury panopticum, moje panie +- zaczął on--kalwaryjskie parodie manekinów, ale nawet w tej postaci +strzeżcie się lekko je traktować. Materia nie zna żartów. Jest ona +zawsze pełna tragicznej powagi. Kto ośmiela się myśleć, że można igrać z +materią, że kształtować ją można dla żartu, że żart nie wrasta w nią, +nie wżera się natychmiast jak los, jak przeznaczenie? Czy przeczuwacie +ból, cierpienie głuche, nie wyzwolone, zakute w materię cierpienie tej +pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemu musi trwać w tej gwałtem +narzuconej formie, będącej parodią? Czy pojmujecie potęgę wyrazu, formy, +pozoru, tyrańską samowolę, z jaką rzuca się on na bezbronną kłodę i +opanowuje, jak własna, tyrańska, panosząca się dusza? Nadajecie jakiejś +głowie z kłaków i płótna wyraz gniewu i pozostawiacie ją z tym gniewem, +z tą konwulsją, z tym napięciem raz na zawsze, zamkniętą ze ślepą +złością, dla której nie ma odpływu. Tłum śmieje się z tej parodii. +Płaczcie, moje panie, nad losem własnym, widząc nędzę materii więzionej, +gnębionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dokąd prowadzi +ten gest, który jej raz na zawsze nadano. Tłum śmieje się. Czy +rozumiecie straszny sadyzm, upajające, demiurgiczne okrucieństwo tego +śmiechu? Bo przecież płakać nam, moje panie, trzeba nad losem własnym na +widok tej nędzy materii, gwałconej materii, na której dopuszczono się +strasznego bezprawia. Stąd płynie, moje panie, straszny smutek +wszystkich błazeńskich golemów, wszystkich pałub, zadumanych tragicznie +nad śmiesznym swym grymasem. Oto jest anarchista Luccheni, morderca +cesarzowej Elżbiety, oto Draga, demoniczna i nieszczęśliwa królowa +Serbii, oto genialny młodzieniec, nadzieja i duma rodu, którego zgubił +nieszczęsny nałóg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów! Czy jest w +tej pałubie naprawdę coś z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj +cień jej istoty? To podobieństwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie +pozwala nam pytać, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczęśliwy. A +jednak to musi być ktoś, moje panie, ktoś anonimowy, ktoś groźny, ktoś +nieszczęśliwy, ktoś, co nie słyszał nigdy w swym głuchym życiu o +królowej Dradze... Czy słyszeliście po nocach straszne wycie tych pałub +woskowych, zamkniętych w budach jarmarcznych, żałosny chór tych kadłubów +z drzewa i porcelany, walących pięściami w ściany swych więzień? W +twarzy mego ojca, rozwichrzonej grozą spraw, które wywołał z ciemności, +utworzył się wir zmarszczek, lej rosnący w głąb, na którego dnie gorzało +groźne oko prorocze. Broda jego zjeżyła się dziwnie, wiechcie i pędzle +włosów, strzelające z brodawek, z pieprzów, z dziurek od nosa, +nastroszyły się na swych korzonkach. Tak stał drętwy, z gorejącymi +oczyma, drżąc od wewnętrznego wzburzenia, jak automat, który zaciął się +i zatrzymał na martwym punkcie. Adela wstała z krzesła i poprosiła nas o +przymknięcie oczu na to, co się za chwilę stanie. Potem podeszła do ojca +i z rękoma na biodrach, przybierając pozór podkreślonej stanowczości, +zażądała bardzo dobitnie... Panienki siedziały sztywno, ze spuszczonymi +oczyma, w dziwnej drętwości... + +TRAKTAT O MANEKINACH Dokończenie Któregoś z następnych wieczorów ojciec +mój w te słowa ciągnął dalej swą prelekcję:--Nie o tych +nieporozumieniach ucieleśnionych, nie o tych smutnych parodiach, moje +panie, owocach prostackiej i wulgarnej niepowściągliwości--chciałem +mówić zapowiadając mą rzecz o manekinach. Miałem na myśli coś innego. Tu +ojciec mój zaczął budować przed naszymi oczyma obraz tej wymarzonej +przez niego „generaiio aequivoca”, jakiegoś pokolenia istot na wpół +tylko organicznych, jakiejś pseudowegetacji i pseudofauny, rezultatów +fantastycznej fermentacji materii. Były to twory podobne z pozoru do +istot żywych, do kręgowców, skorupiaków, członkonogów, lecz pozór ten +mylił. Były to w istocie istoty amorfne, bez wewnętrznej struktury, +płody imitatywnej tendencji materii, która obdarzona pamięcią, powtarza +z przyzwyczajenia raz przyjęte kształty. Skala morfologii, której +podlega materia, jest w ogóle ograniczona i pewien zasób form powtarza +się wciąż na różnych kondygnacjach bytu. Istoty te--ruchliwe, wrażliwe +na bodźce, a jednak dalekie od prawdziwego życia--można było otrzymać +zawieszając pewne skomplikowane koloidy w roztworach soli kuchennej. +Koloidy te po kilku dniach formowały się, organizowały w pewne +zagęszczenia substancji przypominającej niższe formy fauny. U istot tak +powstałych można było stwierdzić proces oddychania, przemianę materii, +ale analiza chemiczna nie wykazywała w nich nawet śladu połączeń +białkowych ani w ogóle związków węgla. Wszelako prymitywne te formy były +niczym w porównaniu z bogactwem kształtów i wspaniałości pseudofauny i +flory, która pojawia się niekiedy w pewnych ściśle określonych +środowiskach. Środowiskami tymi są stare mieszkania, przesycone +emanacjami wielu żywotów i zdarzeń--zużyte atmosfery, bogate w +specyficzne ingrediencje marzeń ludzkich--rumowiska, obfitujące w humus +wspomnień, tęsknot, jałowej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja +kiełkowała szybko i powierzchownie, pasożytowała obficie i efemerycznie, +pędziła krótkotrwałe generacje, które rozkwitały raptownie i świetnie, +ażeby wnet zgasnąć i zwiędnąć. Tapety muszą być w takich mieszkaniach +już bardzo zużyte i znudzone nieustanną wędrówką po wszystkich +kadencjach rytmów; nic dziwnego, że schodzą na manowce dalekich, +ryzykownych rojeń. Rdzeń mebli, ich substancja musi już być rozluźniona, +zdegenerowana i podległa występnym pokusom: wtedy na tej chorej, +zmęczonej i zdziczałej glebie wykwita, jak piękna wysypka, nalot +fantastyczny, kolorowa, bujająca pleśń.--Wiedzą panie--mówił ojciec +mój--że w starych mieszkaniach bywają pokoje, o których się zapomina. +Nie odwiedzane miesiącami, więdną w opuszczeniu między starymi murami i +zdarza się, że zasklepiają się w sobie, zarastają cegłą i, raz na zawsze +stracone dla naszej pamięci, powoli tracą też swą egzystencję. Drzwi, +prowadzące do nich z jakiegoś podestu tylnych schodów, mogą być tak +dhigo przeoczane przez domowników, aż wrastają, wchodzą w ścianę, która +zaciera ich ślad w fantastycznym rysunku pęknięć i rys.--Wszedłem raz-- +mówił ojciec mój--wczesnym rankiem na schyłku zimy, po wielu miesiącach +nieobecności, do takiego na wpół zapomnianego traktu i zdumiony byłem +wyglądem tych pokojów. Z wszystkich szpar w podłodze, z wszystkich +gzymsów i framug wystrzelały cienkie pędy i napełniały szare powietrze +migotliwą koronką filigranowego listowia, ażurową gęstwiną jakiejś +cieplarni, pełnej szeptów, lśnień, kołysań, jakiejś fałszywej i błogiej +wiosny. Dookoła łóżka, pod wieloramienną lampą, wzdłuż szaf chwiały się +kępy delikatnych drzew, rozpryskiwały w górze w świetliste korony, w +fontanny koronkowego listowia, bijące aż pod malowane niebo sufitu +rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kiełkowały +w tym listowiu ogromne, białe i różowe kwiaty, pączkowały w oczach, +bujały od środka różowym miąższem i przelewały się przez brzegi, gubiąc +płatki i rozpadając się w prędkim przekwitaniu.--Byłem szczęśliwy-- +mówił mój ojciec--z tego niespodzianego rozkwitu, który napełnił +powietrze migotliwym szelestem, łagodnym szumem, przesypującym się jak +kolorowe confetti przez cienkie rózgi gałązek. Widziałem, jak z drgania +powietrza, z fermentacji zbyt bogatej aury wydziela się i materializuje +to pospieszne kwitnienie, przelewanie się i rozpadanie fantastycznych +oleandrów, które napełniły pokój rzadką, leniwą śnieżycą wielkich, +różowych kiści kwietnych.--Nim zapadł wieczór--kończył ojciec--nie +było już śladu tego świetnego rozkwitu. Cała złudna ta fatamorgana była +tylko mistyfikacją, wypadkiem dziwnej symulacji materii, która podszywa +się pod pozór życia. Ojciec mój był dnia tego dziwnie ożywiony, +spojrzenia jego, chytre, ironiczne spojrzenia, tryskały werwą i humorem. +Potem, nagle poważniejąc, znów rozpatrywał nieskończoną skalę form i +odcieni, jakie przybierała wielokształtna materia. Fascynowały go formy +graniczne, wątpliwe i problematyczne, jak ektoplazma somnambulików, +pseudomateria, emanacja kataleptyczna mózgu, która w pewnych wypadkach +rozrastała się z ust uśpionego na cały stół, napełniała cały pokój, jako +bujająca, rzadka tkanka, astralne ciasto, na pograniczu ciała i ducha.-- +Kto wie--mówił--ile jest cierpiących, okaleczonych, fragmentarycznych +postaci życia, jak sztucznie sklecone, gwoździami na gwałt zbite życie +szaf i stołów, ukrzyżowanego drzewa, cichych męczenników okrutnej +pomysłowości ludzkiej. Straszliwe transplantacje obcych i nienawidzących +się ras drzewa, skucie ich w jedną nieszczęśliwą osobowość. Ile starej, +mądrej męki jest w bejcowanych słojach, żyłach i fladrach naszych +starych, zaufanych szaf. Kto rozpozna w nich stare, zheblowane, +wypolerowane do niepoznaki rysy, uśmiechy, spojrzenia! Twarz mego ojca, +gdy to mówił, rozeszła się zamyśloną lineaturą zmarszczek, stała się +podobna do sęków i słojów starej deski, z której zheblowano wszystkie +wspomnienia. Przez chwilę myśleliśmy, że ojciec popadnie w stan +drętwoty, który nawiedzał go czasem, ale ocknął się nagle, opamiętał i +tak ciągnął dalej:--Dawne, mistyczne plemiona balsamowały swych +umarłych. W ściany ich mieszkań były wprawione, wmurowane ciała, twarze: +w salonie stał ojciec--wypchany, wygarbowana żona-nieboszczka była +dywanem pod stołem. Znałem pewnego kapitana, który miał w swej kajucie +lampę-meluzynę, zrobioną przez malajskich balsamistów z jego +zamordowanej kochanki. Na głowie miała ogromne rogi jelenie. W ciszy +kajuty głowa ta, rozpięta między gałęziami rogów u stropu, powoli +otwierała rzęsy oczu; na rozchylonych ustach lśniła błonka śliny, +pękająca od cichego szeptu. Głowonogi, żółwie i ogromne kraby, +zawieszone na belkach sufitu jako kandelabry i pająki, przebierały w tej +ciszy bez końca nogami, szły i szły na miejscu... Twarz mojego ojca +przybrała naraz wyraz troski i smutku, gdy myśli jego na drogach nie +wiedzieć jakich asocjacji przeszły do nowych przykładów:--Czy mam +przemilczeć--mówił przyciszonym głosem--że brat mój na skutek długiej +i nieuleczalnej choroby zamienił się stopniowo w zwój kiszek gumowych, +że biedna moja kuzynka dniem i nocą nosiła go w poduszkach, nucąc +nieszczęśliwemu stworzeniu nieskończone kołysanki nocy zimowych? Czy +może być coś smutniejszego niż człowiek zamieniony w kiszkę hegarową? Co +za rozczarowanie dla rodziców, co za dezorientacja dla ich uczuć, co za +rozwianie wszystkich nadziei, wiązanych z obiecującym młodzieńcem! A +jednak wierna miłość biednej kuzynki towarzyszyła mu i w tej przemianie. +- Ach! nie mogę już dłużej, nie mogę tego słuchać!--jęknęła Polda +przechylając się na krześle.--Ucisz go, Adelo... Dziewczęta wstały, +Adela podeszła do ojca i wyciągniętym palcem uczyniła ruch zaznaczający +łaskotanie. Ojciec stropił się, zamilkł i zaczął, pełen przerażenia, +cofać się tyłem przed kiwającym się palcem Adeli. Ta szła za nim ciągle, +grożąc mu jadowicie palcem, i wypierała go krok za krokiem z pokoju. +Paulina ziewnęła przeciągając się. Obie z Poldą, wsparte o siebie +ramionami, spojrzały sobie w oczy z uśmiechem. + +NEMROD Cały sierpień owego roku przebawiłem się z małym, kapitalnym +pieskiem, który pewnego dnia znalazł się na podłodze naszej kuchni, +niedołężny i piszczący, pachnący jeszcze mlekiem i niemowlęctwem, z nie +uformowanym, okrągławym, drżącym łebkiem, z łapkami jak u kreta +rozkraczonymi na boki i z najdelikatniejszą, mięciutką sierścią. Od +pierwszego wejrzenia zdobyła sobie ta kruszynka życia cały zachwyt, cały +entuzjazm chłopięcej duszy. Z jakiego nieba spadł tak niespodzianie ten +ulubieniec bogów, milszy sercu od najpiękniejszych zabawek? Że też +stare, zgoła nieinteresujące pomywaczki wpadają niekiedy na tak świetne +pomysły i przynoszą z przedmieścia--o całkiem wczesnej, +transcendentalnej porannej godzinie--takiego oto pieska do naszej +kuchni! Ach! było się jeszcze--niestety--nieobecnym, nieurodzonym z +ciemnego łona snu, a już to szczęście ziściło się, już czekało na nas, +niedołężnie leżące na chłodnej podłodze kuchni, nie docenione przez +Adelę i domowników. Dlaczego nie obudzono mnie wcześniej! Talerzyk mleka +na podłodze świadczył o macierzyńskich impulsach Adeli, świadczył +niestety także i o chwilach przeszłości, dla mnie na zawsze straconej, o +rozkoszach przybranego macierzyństwa, w których nie brałem udziału. Ale +przede mną leżała jeszcze cała przyszłość. Jakiż bezmiar doświadczeń, +eksperymentów, odkryć otwierał się teraz! Sekret życia, jego +najistotniejsza tajemnica sprowadzona do tej prostszej, poręczniejszej i +zabawkowej formy odsłaniała się tu nienasyconej ciekawości. Było to +nadwyraz interesujące, mieć na własność taką odrobinkę życia, taką +cząsteczkę wieczystej tajemnicy, w postaci tak zabawnej i nowej, +budzącej nieskończoną ciekawość i respekt sekretny swą obcością, +niespodzianą transpozycją tego samego wątku życia, który i w nas był, na +formę od naszej odmienną, zwierzęcą. Zwierzęta! cel nienasyconej +ciekawości, egzemplifikacje zagadki życia, jakby stworzone po to, by +człowiekowi pokazać człowieka, rozkładając jego bogactwo i komplikację +na tysiąc kalejdoskopowych możliwości, każdą doprowadzoną do jakiegoś +paradoksalnego krańca, do jakiejś wybujałości pełnej charakteru. +Nieobciążone splotem egzotycznych interesów, mącących stosunki +międzyludzkie, otwierało się serce pełne sympatii dla obcych emanacji +wiecznego życia, pełne miłosnej współpracującej ciekawości, która była +zamaskowanym głosem samopoznania. Piesek był aksamitny, ciepły i +pulsujący małym, pospiesznym sercem. Miał dwa miękkie płatki uszu, +niebieskawe, mętne oczka, różowy pyszczek, do którego można było włożyć +palec bez żadnego niebezpieczeństwa, łapki delikatne i niewinne, z +wzruszającą, różową brodaweczką z tyłu, nad stopami przednich nóg. +Właził nimi do miski z mlekiem, żarłoczny i niecierpliwy, chłepcący +napój różowym języczkiem, ażeby po nasyceniu się podnieść żałośnie małą +mordkę z kroplą mleka na brodzie i wycofać się niedołężnie z kąpieli +mlecznej. Chód jego był niezgrabnym toczeniem się, bokiem na ukos w +niezdecydowanym kierunku, po linii trochę pijanej i chwiejnej. Dominantą +jego nastroju była jakaś nieokreślona i zasadnicza żałość, sieroctwo i +bezradność--niezdolność do zapełnienia czymś pustki życia pomiędzy +sensacjami posiłków. Objawiało się to bezplanowością i niekonsekwencją +ruchów, irracjonalnymi napadami nostalgii z żałosnym skomleniem i +niemożnością znalezienia sobie miejsca. Nawet jeszcze w głębi snu, w +którym potrzebę oparcia się i przytulenia zaspokajać musiał używając do +tego własnej swej osoby, zwiniętej w kłębek drżący--towarzyszyło mu +poczucie osamotnienia i bezdomności. Ach, życie--młode i wątłe życie, +wypuszczone z zaufanej ciemności, z przytulnego ciepła łona +macierzystego w wielki i obcy, świetlany świat, jakże kurczy się ono i +cofa, jak wzdraga się zaakceptować tę imprezę, którą mu proponują-- +pełne awersji i zniechęcenia! Lecz zwolna mały Nemrod (otrzymał był to +dumne i wojownicze imię) zaczyna smakować w życiu. Wyłączne opanowanie +obrazem macierzystej prajedni ustępuje urokowi wielości. Świat zaczyna +nań nastawiać pułapki: nieznany a czarujący smak różnych pokarmów, +czworobok porannego słońca na podłodze, na którym tak dobrze jest +położyć się, ruchy własnych członków, własne łapki, ogonek, figlarnie +wyzywający do zabawy z samym sobą, pieszczoty ręki ludzkiej, pod którymi +zwolna dojrzewa pewna swawolność, wesołość rozpierająca ciało i rodząca +potrzebę zgoła nowych, gwałtownych i ryzykownych ruchów--wszystko to +przekupuje, przekonywa i zachęca do przyjęcia, do pogodzenia się z +eksperymentem życia. I jeszcze jedno. Nemrod zaczyna rozumieć, że to, co +mu się tu podsuwa, mimo pozorów nowości jest w gruncie rzeczy czymś, co +już było--było wiele razy--nieskończenie wiele razy. Jego ciało +poznaje sytuacje, wrażenia i przedmioty. W gruncie rzeczy to wszystko +nie dziwi go zbytnio. W obliczu każdej nowej sytuacji daje nura w swoją +pamięć, w głęboką pamięć ciała, i szuka omackiem, gorączkowo--i bywa, +że znajduje w sobie odpowiednią reakcję już gotową: mądrość pokoleń, +złożoną w jego plazmie, w jego nerwach. Znajduje jakieś czyny, decyzje, +o których sam nie wiedział, że już w nim dojrzały, że czekały na to, by +wyskoczyć. Sceneria jego młodego życia, kuchnia z wonnymi cebrami, ze +ścierkami o skomplikowanej i intrygującej woni, z kłapaniem pantofli +Adeli, z jej hałaśliwym krzątaniem się--nie straszy go więcej. Przywykł +uważać ją za swoją domenę, zadomowił się w niej i począł rozwijać w +stosunku do niej niejasne poczucie przynależności, ojczyzny. Chyba że +niespodzianie spadał nań kataklizm w postaci szorowania podłogi-- +obalenie praw natury, chlusty ciepłego ługu, podmywające wszystkie +meble, i groźny szurgot szczotek Adeli. Ale niebezpieczeństwo mija, +szczotka uspokojona i nieruchoma leży cicho w kącie, schnąca podłoga +pachnie miło mokrym drzewem. Nemrod, przywrócony znowu do swych +normalnych praw i do swobody na terenie własnym, czuje żywą ochotę +chwytać zębami stary koc na podłodze i targać nim z całej siły na prawo +i lewo. Pacyfikacja żywiołów napełnia go niewymowną radością. Wtem staje +jak wryty: przed nim, o jakie trzy kroki pieskie, posuwa się czarna +maszkara, potwór sunący szybko na pręcikach wielu pogmatwanych nóg. Do +głębi wstrząśnięty Nemrod posuwa wzrokiem za skośnym kursem błyszczącego +owada, śledząc w napięciu ten płaski, bezgłowy i ślepy kadłub, niesiony +niesamowitą ruchliwością pajęczych nóg. Coś w nim na ten widok wzbiera, +coś dojrzewa, pęcznieje, czego sam jeszcze nie rozumie, niby jakiś gniew +albo strach, lecz raczej przyjemny i połączony z dreszczem siły, +samopoczucia, agresywności. I nagle opada na przednie łapki i wyrzuca z +siebie głos, jeszcze jemu samemu nie znany, obcy, całkiem niepodobny do +zwykłego kwilenia. Wyrzuca go z siebie raz, i jeszcze raz, i jeszcze, +cienkim dyszkantem, który się co chwila wykoleja. Ale nadaremnie +apostrofuje owada w tym nowym, z nagłego natchnienia zrodzonym języku. W +kategoriach umysłu karakoniego nie ma miejsca na tę tyradę i owad odbywa +dalej swą skośną turę ku kątowi pokoju, wśród ruchów uświęconych +odwiecznym karakonim rytuałem. Wszelako uczucia nienawiści nie mają +jeszcze trwałości i mocy w duszy pieska. Nowoobudzona radość życia +przeistacza każde uczucie w wesołość. Nemrod szczeka jeszcze, lecz sens +tego szczekania zmienił się niepostrzeżenie, stało się ono swoją własną +parodią--pragnąc w gruncie rzeczy wysłowić niewymowną udatność tej +świetnej imprezy życia, pełnej pikanterii, niespodzianych dreszczyków i +point. + +PAN W kącie między tylnymi ścianami szop i przybudówek był zaułek +podwórza, najdalsza, ostatnia odnoga, zamknięta między komorę, wychodek +i tylną ścianę kurnika--głucha zatoka, poza którą nie było już wyjścia. +Był to najdalszy przylądek, Gibraltar tego podwórza, bijący rozpaczliwie +głową w ślepy parkan z poziomych desek, zamykającą i ostateczną ścianę +tego świata. Spod jego omszonych dyli wyciekała strużka czarnej, +śmierdzącej wody, żyła gnijącego, tłustego błota, nigdy nie wysychająca +- jedyna droga, która poprzez granice parkanu wyprowadzała w świat. Ale +rozpacz smrodliwego zaułka tak długo biła głową w tę zaporę, aż +rozluźniła jedną z poziomych, potężnych desek. My, chłopcy, dokonaliśmy +reszty i wyważyli, wysunęli ciężką omszałą deskę z osady. Tak zrobiliśmy +wyłom, otworzyliśmy okno na słońce. Stanąwszy nogą na desce, rzuconej +jak most przez kałużę, mógł więzień podwórza w poziomej pozycji +przecisnąć się przez szparę, która wypuszczała go w nowy, przewiewny i +rozległy świat. Był tam wielki, zdziczały stary ogród. Wysokie grusze, +rozłożyste jabłonie rosły tu z rzadka potężnymi grupami, obsypane +srebrnym szelestem, kipiącą siatką białawych połysków. Bujna, zmieszana, +nie koszona trawa pokrywała puszystym kożuchem falisty teren. Były tam +zwykłe, trawiaste źdźbła łąkowe z pierzastymi kitami kłosów; były +delikatne filigrany dzikich pietruszek i marchwi; pomarszczone i +szorstkie listki bluszczyków i ślepych pokrzyw, pachnące miętą; +łykowate, błyszczące babki, nakrapiane rdzą, wystrzelające kiśćmi +grubej, czerwonej kaszy. Wszystko to, splątane i puszyste, przepojone +było łagodnym powietrzem, podbite błękitnym wiatrem i napuszczone +niebem. Gdy się leżało w trawie, było się przykrytym całą błękitną +geografią obłoków i płynących kontynentów, oddychało się całą rozległą +mapą niebios. Od tego obcowania z powietrzem liście i pędy pokryły się +delikatnymi włoskami, miękkim nalotem puchu, szorstką szczeciną haczków, +jak gdyby dla chwytania i zatrzymywania przepływów tlenu. Ten nalot +delikatny i białawy spokrewniał liście z atmosferą, dawał im srebrzysty, +szary połysk fal powietrznych, cienistych zadumań między dwoma błyskami +słońca. A jedna z tych roślin, żółta i pełna mlecznego soku w bladych +łodygach, nadęta powietrzem, pędziła ze swych pustych pędów już samo +powietrze, sam puch w kształcie pierzastych kul mleczowych rozsypywanych +przez powiew i wsiąkających bezgłośnie w błękitną ciszę. Ogród był +rozległy i rozgałęziony kilku odnogami i miał różne strefy i klimaty. W +jednej stronie był otwarty, pełen mleka niebios i powietrza, i tam +podścielał niebu co najmiększą, najdelikatniejszą, najpuszystszą zieleń. +Ale w miarę jak opadał w głąb długiej odnogi i zanurzał się w cień +między tylną ścianę opuszczonej fabryki wody sodowej, wyraźnie +pochmurniał, stawał się opryskliwy i niedbały, zapuszczał się dziko i +niechlujnie, srożył się pokrzywami, zjeżał bodiakami, parszywiał +chwastem wszelkim, aż w samym końcu między ścianami, w szerokiej +prostokątnej zatoce tracił wszelką miarę i wpadał w szał. Tam to nie był +już sad, tylko paroksyzm szaleństwa, wybuch wściekłości, cyniczny +bezwstyd i rozpusta. Tam, rozbestwione, dając upust swej pasji, +panoszyły się puste, zdziczałe kapusty łopuchów--ogromne wiedźmy, +rozdziewające się w biały dzień ze swych szerokich spódnic, zrzucając je +z siebie, spódnica za spódnicą, aż ich wzdęte, szelestne, dziurawe +łachmany oszalałymi płatami grzebały pod sobą kłótliwe to plemię +bękarcie. A żarłoczne spódnice puchły i rozpychały się, piętrzyły się +jedne na drugich, rozpierały i nakrywały wzajem, rosnąc razem wzdętą +masą blach listnych, aż pod niski okap stodoły. Tam to było, gdziem go +ujrzał jedyny raz w życiu, o nieprzytomnej od żaru godzinie południa. +Była to chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratu +zdarzeń i jak zbiegły włóczęga pędzi z krzykiem na przełaj przez pola. +Wtedy lato, pozbawione kontroli, rośnie bez miary i rachuby na całej +przestrzeni, rośnie z dzikim impetem na wszystkich punktach, w +dwójnasób, w trójnasób, w inny jakiś, wyrodny czas, w nieznaną dymensję, +w obłęd. O tej godzinie opanowywał mnie szał łowienia motyli, pasja +ścigania tych migocących plamek, tych błędnych, białych płatków, +trzęsących się w rozognionym powietrzu niedołężnym gzygzakiem. I +zdarzyło się wówczas, że któraś z tych jaskrawych plamek rozpadła się w +locie na dwie, potem na trzy--i ten drgający, oślepiająco biały +trójpunkt wiódł mnie, jak błędny ognik, przez szał bodiaków, palących +się w słońcu. Dopiero na granicy łopuchów zatrzymałem się, nie śmiejąc +się pogrążyć w to głuche zapadlisko. Wtedy nagle ujrzałem go. Zanurzony +po pachy w łopuchach, kucał przede mną. Widziałem jego grube bary w +brudnej koszuli i niechlujny strzęp surduta. Przyczajony jak do skoku, +siedział tak--z barami jakby wielkim ciężarem zgarbionymi. Ciało jego +dyszało z natężenia, a z miedzianej, błyszczącej w słońcu twarzy lał się +pot. Nieruchomy, zdawał się ciężko pracować, mocować się bez ruchu z +jakimś ogromnym brzemieniem. Stałem, przygwożdżony jego wzrokiem, który +mnie ujął jakby w kleszcze. Była to twarz włóczęgi lub pijaka. Wiecheć +brudnych kłaków wichrzył się nad czołem wysokim i wypukłym jak buła +kamienna, utoczona przez rzekę. Ale czoło to było skręcone w głębokie +bruzdy. Nie wiadomo, czy ból, czy palący żar słońca, czy nadludzkie +natężenie wkręciło się tak w tę twarz i napięło rysy do pęknięcia. +Czarne oczy wbiły się we mnie z natężeniem najwyższej rozpaczy czy bólu. +Te oczy patrzyły na mnie i nie patrzyły, widziały mnie i nie widziały +wcale. Były to pękające gałki, wytężone najwyższym uniesieniem bólu albo +dziką rozkoszą natchnienia. I nagle z tych rysów, naciągniętych do +pęknięcia, wyboczył się jakiś straszny, załamany cierpieniem grymas i +ten grymas rósł, brał w siebie tamten obłęd i natchnienie, pęczniał nim, +wybaczał się coraz bardziej, aż wyłamał się ryczącym, charczącym kaszlem +śmiechu. Do głębi wstrząśnięty, widziałem, jak hucząc śmiechem z +potężnych piersi, dźwignął się powoli z kucek i zgarbiony jak goryl, z +rękoma w opadających łachmanach spodni, uciekał, człapiąc przez łopocące +blachy łopuchów, wielkimi skokami--Pan bez fletu, cofający się w +popłochu do swych ojczystych kniei. + +PAN KAROL Po południu w sobotę mój wuj, Karol, wdowiec słomiany, +wybierał się pieszo do letniska, oddalonego o godzinę drogi od miasta, +do żony i dzieci, które tam na wywczasach bawiły. Od czasu wyjazdu żony +mieszkanie było nie sprzątane, łóżko nie zaścielane nigdy. Pan Karol +przychodził do mieszkania późną nocą, sponiewierany, spustoszony przez +nocne pohulanki, przez które go wlokły te dni upalne i puste. Zmięta, +chłodna, dziko rozrzucona pościel była dlań wówczas jakąś błogą +przystanią, wyspą zbawczą, do której przypadał ostatkiem sił jak +rozbitek, miotany wiele dni i nocy przez wzburzone morze. Omackiem, w +ciemności zapadał się gdzieś między białawe chmury, pasma i zwały +chłodnego pierza i spał tak w niewiadomym kierunku, na wspak, głową na +dół, wbity ciemieniem w puszysty miąższ pościeli, jak gdyby chciał we +śnie przewiercić, przewędrować na wskroś te rosnące nocą, potężne masywy +pierzyn. Walczył we śnie z tą pościelą, jak pływak z wodą, ugniatał ją i +miesił ciałem, jak ogromną dzieżę ciasta, w którą się zapadał, i budził +się o szarym świcie zdyszany, oblany potem, wyrzucony na brzeg tego +stosu pościeli, którego zmóc nie mógł w ciężkich zapasach nocnych. Tak +na wpół wyrzucony z toni snu, wisiał przez chwilę nieprzytomny na +krawędzi nocy, chwytając piersiami powietrze, a pościel rosła dokoła +niego, puchła i nakisała--i zarastała go znowu zwałem ciężkiego, +białawego ciasta. Spał tak do późnego przedpołudnia, podczas gdy +poduszki układały się w wielką, białą, płaską równinę, po której +wędrował uspokojony sen jego. Tymi białymi gościńcami powracał powoli do +siebie, do dnia, do jawy--i wreszcie otwierał oczy, jak śpiący pasażer, +gdy pociąg zatrzymuje się na stacji. W pokoju panował odstały półmrok z +osadem wielu dni samotności i ciszy. Tylko okno kipiało od rannego +rojowiska much i story płonęły jaskrawo. Pan Karol wyziewał ze swego +ciała, z głębi jam cielesnych, resztki dnia wczorajszego. To ziewanie +chwytało go tak konwulsyjnie, jak gdyby chciało go odwrócić na nice. Tak +wyrzucał z siebie ten piasek, te ciężary--nie strawione restancje dnia +wczorajszego. Ulżywszy sobie w ten sposób, i swobodniejszy, wciągał do +notesu wydatki, kalkulował, obliczał i marzył. Potem leżał długo +nieruchomy, z szklanymi oczyma, które były koloru wody, wypukłe i +wilgotne. W wodnistym półmroku pokoju, rozjaśnionym refleksem dnia +upalnego za storami, oczy jego jak maleńkie lusterka odbijały wszystkie +błyszczące przedmioty: białe plamy słońca w szparach okna, złoty +prostokąt stor, i powtarzały, jak kropla wody, cały pokój z ciszą +dywanów i pustych krzeseł. Tymczasem dzień za storami huczał coraz +płomienniej bzykaniem much oszalałych od słońca. Okno nie mogło +pomieścić tego białego pożaru i story omdlewały od jasnych falowań. +Wtedy wywlekał się z pościeli i siedział jeszcze jakiś czas na łóżku, +stękając bezwiednie. Jego trzydziestokilkoletnie ciało zaczynało +skłaniać się do korpulencji. W tym organizmie, nabrzmiewającym +tłuszczem, znękanym od nadużyć płciowych, ale wciąż wzbierającym bujnymi +sokami, zdawał się teraz zwolna dojrzewać w tej ciszy jego przyszły los. +Gdy tak siedział w bezmyślnym, wegetatywnym osłupieniu, cały zamieniony +w krążenie, w respirację, w głębokie pulsowanie soków, rosła w głębi +jego ciała, spoconego i pokrytego włosem w rozlicznych miejscach, jakaś +niewiadoma, nie sformułowana przyszłość, niby potworna narośl, +wyrastająca fantastycznie w nieznaną dymensję. Nie przerażał się jej, +gdyż czuł już swoją tożsamość z tym niewiadomym a ogromnym, które miało +nadejść, i rósł razem z nim bez sprzeciwu, w dziwnej zgodzie, zdrętwiały +spokojną grozą, odpoznając przyszłego siebie w tych kolosalnych +wykwitach, w tych fantastycznych spiętrzeniach, które przed jego +wzrokiem wewnętrznym dojrzewały. Jedno jego oko lekko wtedy zbaczało na +zewnątrz, jak gdyby odchodziło w inny wymiar. Potem z tych bezmyślnych +otumanieni z tych zatraconych dali powracał znów do siebie i do chwili; +widział swe stopy na dywanie, tłuste i delikatne jak u kobiety, i powoli +wyjmował złote spinki z mankietów dziennej koszuli. Potem szedł do +kuchni i znajdował tam w cienistym kącie wiaderko z wodą, krążek +cichego, czujnego zwierciadła, które nań tam czekało--jedyna żywa i +wiedząca istota w tym pustym mieszkaniu. Nalewał do miednicy wody i +kosztował skórą jej młodej i odstałej, słodkawej mokrości. Długo i +starannie robił toaletę, nie spiesząc się i włączając pauzy między +poszczególne manipulacje. To mieszkanie, puste i zapuszczone, nie +uznawało go, te meble i ściany śledziły za nim z milczącą krytyką. Czuł +się, wchodząc w ich ciszę, jak intruz w tym podwodnym, zatopionym +królestwie, w którym płynął inny, odrębny czas. Otwierając własne +szuflady, miał uczucie złodzieja i chodził mimo woli na palcach, bojąc +się obudzić hałaśliwe i nadmierne echo, czekające drażliwie na +najlżejszą przyczynę, by wybuchnąć. A gdy wreszcie, idąc cicho od szafy +do szafy, znajdował kawałek po kawałku wszystko potrzebne i kończył +toaletę wśród tych mebli, które tolerowały go w milczeniu, z nieobecną +miną, i wreszcie był gotów, to stojąc na odejściu z kapeluszem w ręku, +czuł się zażenowany, że i w ostatniej chwili nie mógł znaleźć słowa, +które by rozwiązało to wrogie milczenie, i odchodził ku drzwiom +zrezygnowany, zwolna, ze spuszczoną głową--gdy w przeciwną stronę +oddalał się tymczasem bez pośpiechu--w głąb zwierciadła--ktoś +odwrócony na zawsze plecami--przez pustą amfiladę pokojów, które nie +istniały. + +SKLEPY CYNAMONOWE W okresie najkrótszych, sennych dni zimowych, ujętych +z obu stron, od poranku i od wieczora, w futrzane krawędzie zmierzchów, +gdy miasto rozgałęziało się coraz głębiej w labirynty zimowych nocy, z +trudem przywoływane przez krótki świt do opamiętania, do powrotu-- +ojciec mój był już zatracony, zaprzedany, zaprzysiężony tamtej sferze. +Twarz jego i głowa zarastały wówczas bujnie i dziko siwym włosem, +sterczącym nieregularnie wiechciami, szczecinami, długimi pędzlami, +strzelającymi z brodawek, z brwi, z dziurek od nosa--co nadawało jego +fizjonomii wygląd starego, nastroszonego lisa. Węch jego i słuch +zaostrzał się niepomiernie i znać było po grze jego milczącej i napiętej +twarzy, że za pośrednictwem tych zmysłów pozostaje on w ciągłym +kontakcie z niewidzialnym światem ciemnych zakamarków, dziur mysich, +zmurszałych przestrzeni pustych pod podłogą i kanałów kominowych. +Wszystkie chroboty, trzaski nocne, tajne, skrzypiące życie podłogi miały +w nim nieomylnego i czujnego dostrzegacza, szpiega i współspiskowca. +Absorbowało go to w tym stopniu, że pogrążał się zupełnie w tej +niedostępnej dla nas sferze, z której nie próbował zdawać nam sprawy. +Nieraz musiał strzepywać palcami i śmiać się cicho do siebie samego, gdy +te wybryki niewidzialnej sfery stawały się zbyt absurdalne; porozumiewał +się wówczas spojrzeniem z naszym kotem, który również wtajemniczony w +ten świat, podnosił swą cyniczną, zimną, porysowaną pręgami twarz, +mrużąc z nudów i obojętności skośne szparki oczu. Zdarzało się podczas +obiadu, że wśród jedzenia odkładał nagle nóż i widelec i z serwetą +zawiązaną pod szyją podnosił się kocim ruchem, skradał na brzuścach +palców do drzwi sąsiedniego, pustego pokoju i z największą ostrożnością +zaglądał przez dziurkę od klucza. Potem wracał do stołu, jakby +zawstydzony, z zakłopotanym uśmiechem, wśród mruknięć i niewyraźnych +mamrotań, odnoszących się do wewnętrznego monologu, w którym był +pogrążony. Ażeby mu sprawić pewną dystrakcję i oderwać go od +chorobliwych dociekań, wyciągała go matka na wieczorne spacery, na które +szedł, milcząc, bez oporu, ale i bez przekonania, roztargniony i +nieobecny duchem. Raz nawet poszliśmy do teatru. Znaleźliśmy się znowu w +tej wielkiej, źle oświetlonej i brudnej sali, pełnej sennego gwaru +ludzkiego i bezładnego zamętu. Ale gdy przebrnęliśmy przez ciżbę ludzką, +wynurzyła się przed nami olbrzymia bladomebieska kurtyna, jak niebo +jakiegoś innego firmamentu. Wielkie, malowane maski różowe, z wydętymi +policzkami, nurzały się w ogromnym płóciennym przestworzu. To sztuczne +niebo szerzyło się i płynęło wzdłuż i w poprzek, wzbierając ogromnym +tchem patosu i wielkich gestów, atmosferą tego świata sztucznego i +pełnego blasku, który budował się tam, na dudniących rusztowaniach +sceny. Dreszcz płynący przez wielkie oblicze tego nieba, oddech +ogromnego płótna, od którego rosły i ożywały maski, zdradzał +iluzoryczność tego firmamentu, sprawiał to drganie rzeczywistości, które +w chwilach metafizycznych odczuwamy jako migotanie tajemnicy. Maski +trzepotały czerwonymi powiekami, kolorowe wargi szeptały coś bezgłośnie +i wiedziałem, że przyjdzie chwila, kiedy napięcie tajemnicy dojdzie do +zenitu i wtedy wezbrane niebo kurtyny pęknie naprawdę, uniesie się i +ukaże rzeczy niesłychane i olśniewające. Lecz nie było mi dane doczekać +tej chwili, albowiem tymczasem ojciec zaczął zdradzać pewne oznaki +zaniepokojenia, chwytał się za kieszenie i wreszcie oświadczył, że +zapomniał portfelu z pieniędzmi i ważnymi dokumentami. Po krótkiej +naradzie z matką, w której uczciwość Adeli została poddana pospiesznej, +ryczałtowej ocenie, zaproponowano mi, żebym wyruszył do domu na +poszukiwanie portfelu. Zdaniem matki do rozpoczęcia widowiska było +jeszcze wiele czasu i przy mojej zwinności mogłem na czas powrócić. +Wyszedłem w noc zimową, kolorową od iluminacji nieba. Była to jedna z +tych jasnych nocy, w których firmament gwiezdny jest tak rozległy i +rozgałęziony, jakby rozpadł się, rozłamał i podzielił na labirynt +odrębnych niebios, wystarczających do obdzielenia całego miesiąca nocy +zimowych i do nakrycia swymi srebrnymi i malowanymi kloszami wszystkich +ich nocnych zjawisk, przygód, awantur i karnawałów. Jest lekkomyślnością +nie do darowania wysyłać w taką noc młodego chłopca z misją ważną i +pilną, albowiem w jej półświetle zwielokrotniają się, plączą i +wymieniają jedne z drugimi ulice. Otwierają się w głębi miasta, żeby tak +rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice kłamliwe i zwodne. +Oczarowana i zmylona wyobraźnia wytwarza złudne plany miasta, rzekomo +dawno znane i wiadome, w których te ulice mają swe miejsce i nazwę, a +noc w niewyczerpanej swej płodności nie ma nic lepszego do roboty, jak +dostarczać wciąż nowych i urojonych konfiguracji. Te kuszenia nocy +zimowych zaczynają się zazwyczaj niewinnie od chętki skrócenia sobie +drogi, użycia niezwykłego lub prędszego przejścia. Powstają ponętne +kombinacje przecięcia zawiłej wędrówki jakąś nie wypróbowaną przecznicą. +Ale tym razem zaczęło się inaczej. Uszedłszy parę kroków, spostrzegłem, +że jestem bez płaszcza. Chciałem zawrócić, lecz po chwili wydało mi się +to niepotrzebną stratą czasu, gdyż noc nie była wcale zimna, przeciwnie +- pożyłkowana strugami dziwnego ciepła, tchnieniami jakiejś fałszywej +wiosny. Śnieg skurczył się w baranki białe, w niewinne i słodkie runo, +które pachniało fiołkami. W takie same baranki rozpuściło się niebo, w +którym księżyc dwoił się i troił, demonstrując w tym zwielokrotnieniu +wszystkie swe fazy i pozycje. Niebo obnażało tego dnia wewnętrzną swą +konstrukcję w wielu jakby anatomicznych preparatach, pokazujących +spirale i słoje światła, przekroje seledynowych brył nocy, plazmę +przestworzy, tkankę rojeń nocnych. W taką noc nie podobna iść Podwalem +ani żadną inną z ciemnych ulic, które są odwrotną stroną, niejako +podszewką czterech linij rynku, i nie przypomnieć sobie, że o tej późnej +porze bywają czasem jeszcze otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle +nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne. Nazywam je +sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są +wyłożone. Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były +zawsze przedmiotem moich gorących marzeń. Słabo oświetlone, ciemne i +uroczyste ich wnętrza pachniały głębokim zapachem farb, laku, kadzidła, +aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów. Mogłeś tam znaleźć ognie +bengalskie, szkatułki czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, +chińskie odbijanki, indygo, kalafonium z Malabaru, jaja owadów +egzotycznych, papug, tukanów, żywe salamandry i bazyliszki, korzeń +Mandragory, norymberskie mechanizmy, homunculusy w doniczkach, +mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe książki, stare +folianty pełne przedziwnych rycin i oszołamiających historyj. Pamiętam +tych starych i pełnych godności kupców, którzy obsługiwali klientów ze +spuszczonymi oczyma, w dyskretnym milczeniu, i pełni byli mądrości i +wyrozumienia dla ich najtajniejszych życzeń. Ale nade wszystko była tam +jedna księgarnia, w której raz oglądałem rzadkie i zakazane druki, +publikacje tajnych klubów, zdejmując zasłonę z tajemnic dręczących i +upojnych. Tak rzadko zdarzała się sposobność odwiedzania tych sklepów-- +i w dodatku z małą, lecz wystarczającą sumą pieniędzy w kieszeni. Nie +można było pominąć tej okazji mimo ważności misji powierzonej naszej +gorliwości. Trzeba się było zapuścić według mego obliczenia w boczną +uliczkę, minąć dwie albo trzy przecznice, ażeby osiągnąć ulicę nocnych +sklepów. To oddalało mnie od celu, ale można było nadrobić spóźnienie, +wracając drogą na Żupy Solne. Uskrzydlony pragnieniem zwiedzenia sklepów +cynamonowych, skręciłem w wiadomą mi ulicę i leciałem więcej, aniżeli +szedłem, bacząc, by nie zmylić drogi. Tak minąłem już trzecią czy +czwartą przecznicę, a upragnionej ulicy wciąż nie było. W dodatku nawet +konfiguracja ulic nie odpowiadała oczekiwanemu obrazowi. Sklepów ani +śladu. Szedłem ulicą, której domy nie miały nigdzie bramy wchodowej, +tylko okna szczelnie zamknięte, ślepe odblaskiem księżyca. Po drugiej +stronie tych domów musi prowadzić właściwa ulica, od której te domy są +dostępne--myślałem sobie. Z niepokojem przyspieszałem kroku, rezygnując +w duchu z myśli zwiedzenia sklepów. Byle tylko wydostać się stąd prędko +w znane okolice miasta. Zbliżałem się do wylotu, pełen niepokoju, gdzie +też ona mnie wyprowadzi. Wyszedłem na szeroki, rzadko zabudowany +gościniec, bardzo długi i prosty. Owiał mnie od razu oddech szerokiej +przestrzeni. Stały tam przy ulicy albo w głębi ogrodów malownicze wille, +ozdobne budynki bogaczy. W przerwach między nimi widniały parki i mury +sadów. Obraz przypominał z daleka ulicę Leszniańską w jej dolnych i +rzadko zwiedzanych okolicach. Światło księżyca, rozpuszczone w +tysiącznych barankach, w łuskach srebrnych na niebie, było blade i tak +jasne jak w dzień--tylko parki i ogrody czerniały w tym srebrnym +krajobrazie. Przyjrzawszy się bacznie jednemu z budynków, doszedłem do +przekonania, że mam przed sobą tylną i nigdy nie widzianą stronę gmachu +gimnazjalnego. Właśnie dochodziłem do bramy, która ku memu zdziwieniu +była otwarta, sień oświetlona. Wszedłem i znalazłem się na czerwonym +chodniku korytarza. Miałem nadzieję, że zdołam nie spostrzeżony +przekraść się przez budynek i wyjść przednią bramą, skracając sobie +znakomicie drogę. Przypomniałem sobie, że o tej późnej godzinie musi się +w sali profesora Arendta odbywać jedna z lekcyj nadobowiązkowych, +prowadzona w późną noc, na które zbieraliśmy się zimową porą, płonąc +szlachetnym zapałem do ćwiczeń rysunkowych, jakim natchnął nas ten +znakomity nauczyciel. Mała gromadka pilnych gubiła się prawie w wielkiej +ciemnej sali, na której ścianach ogromniały i łamały się cienie naszych +głów, rzucane od dwóch małych świeczek płonących w szyjkach butelek. +Prawdę mówiąc, niewieleśmy podczas tych godzin rysowali i profesor nie +stawiał zbyt ścisłych wymagań. Niektórzy przynosili sobie z domu +poduszki i układali się na ławkach do powierzchownej drzemki. I tylko +najpilniejsi rysowali pod samą świecą, w złotym kręgu jej blasku. +Czekaliśmy zazwyczaj długo na przyjście profesora, nudząc się wśród +sennych rozmów. Wreszcie otwierały się drzwi jego pokoju i wchodził-- +mały, z piękną brodą, pełen ezoterycznych uśmiechów, dyskretnych +przemilczeń i aromatu tajemnicy. Szybko zaciskał za sobą drzwi gabinetu, +przez które w momencie otworzenia tłoczyła się za jego głową ciżba +gipsowych cieni, fragmentów klasycznych, bolesnych Niobid, Danaid i +Tantalidów, cały smutny i jałowy Olimp, więdnący od lat w tym muzeum +gipsów. Zmierzch tego pokoju mętniał i za dnia i przelewał się sennie od +gipsowych marzeń, pustych spojrzeń, blednących owali i zamyśleń +odchodzących w nicość. Lubiliśmy nieraz podsłuchiwać pod drzwiami-- +ciszy, pełnej westchnień i szeptów tego kruszejącego w pajęczynach +rumowiska, tego rozkładającego się w nudzie i monotonii zmierzchu bogów. +Profesor przechadzał się dostojnie, pełen namaszczenia, wzdłuż pustych +ławek, wśród których rozrzuceni małymi grupkami, rysowaliśmy coś w +szarym odblasku nocy zimowej. Było zacisznie i sennie. Gdzieniegdzie +koledzy moi układali się do snu. Świeczki powoli dogasały w butelkach. +Profesor pogrążał się w głęboką witrynę, pełną starych foliałów, +staromodnych ilustracyj, sztychów i druków. Pokazywał nam wśród +ezoterycznych gestów stare litografie wieczornych pejzaży, gęstwiny +nocne, aleje zimowych parków, czerniejące na białych drogach +księżycowych. Wśród sennych rozmów upływał niespostrzeżenie czas i biegł +nierównomiernie, robiąc niejako węzły w upływie godzin, połykając kędyś +całe puste interwały trwania, Niespostrzeżenie, bez przejścia, +odnajdywaliśmy naszą czeredę już w drodze powrotnej na białej od śniegu +ścieżce szpaleru, flankowanej czarną, suchą gęstwiną krzaków. Szliśmy +wzdłuż tego włochatego brzegu ciemności, ocierając się o niedźwiedzie +futro krzaków, trzaskających pod naszymi nogami w jasną noc +bezksiężycową, w mleczny, fałszywy dzień, daleko po północy. Rozprószona +biel tego światła, mżąca ze śniegu, z bladego powietrza, z mlecznych +przestworzy, była jak szary papier sztychu, na którym głęboką czernią +plątały się kreski i szrafirunki gęstych zarośli. Noc powtarzała teraz +głęboko po północy te serie nokturnów, sztychów nocnych profesora +Arendta, kontynuowała jego fantazje. W tej czarnej gęstwinie parku, we +włochatej sierści zarośli, w masie kruchego chrustu były miejscami +nisze, gniazda najgłębszej puszystej czarności, pełne plątaniny, +sekretnych gestów, bezładnej rozmowy na migi. Było w tych gniazdach +zacisznie i ciepło. Siadaliśmy tam na letnim miękkim śniegu w naszych +włochatych płaszczach, zajadając orzechy, których pełna była leszczynowa +ta gęstwina w ową wiosenną zimę. Przez zarośla przewijały się bezgłośnie +kuny, łasice i ichneumony, futrzane, węszące zwierzątka, śmierdzące +kożuchem, wydłużone, na niskich łapkach. Podejrzewaliśmy, że były między +nimi okazy gabinetu szkolnego, które choć wypatroszone i łysiejące, +uczuwały w tę białą noc w swym pustym wnętrzu głos starego instynktu, +głos rui, i wracały do matecznika na krótki, złudny żywot. Ale powoli +fosforescencja wiosennego śniegu mętniała i gasła i nadchodziła czarna i +gęsta oćma przed świtem. Niektórzy z nas zasypiali w ciepłym śniegu, +inni domacywali się w gęstwinie bram swych domów, wchodzili omackiem do +ciemnych wnętrzy, w sen rodziców i braci, w dalszy ciąg głębokiego +chrapania, które doganiali na swych spóźnionych drogach. Te nocne seanse +pełne były dla mnie tajemnego uroku, nie mogłem i teraz pominąć +sposobności, by nie zaglądnąć na moment do sali rysunkowej, +postanawiając, że nie pozwolę się tam zatrzymać dłużej nad krótką +chwilkę. Ale wstępując po tylnych, cedrowych schodach, pełnych +dźwięcznego rezonansu, poznałem, że znajduję się w obcej, nigdy nie +widzianej stronie gmachu. Najlżejszy szmer nie przerywał tu solennej +ciszy. Korytarze były w tym skrzydle obszerniejsze, wysłane pluszowym +dywanem i pełne wytworności. Małe, ciemno płonące lampy świeciły na ich +zagięciach. Minąwszy jedno takie kolano, znalazłem się na korytarzu +jeszcze większym, strojnym w przepych pałacowy. Jedna jego ściana +otwierała się szerokimi, szklanymi arkadami do wnętrza mieszkania. +Zaczynała się tu przed oczyma długa amfilada pokojów, biegnących w głąb +i urządzonych z olśniewającą wspaniałością. Szpalerem obić jedwabnych, +luster złoconych, kosztownych mebli i kryształowych pająków biegł wzrok +w puszysty miąższ tych zbytkownych wnętrzy, pełnych kolorowego wirowania +i migotliwych arabesek, plączących się girland i pączkujących kwiatów. +Głęboka cisza tych pustych salonów pełna była tylko tajnych spojrzeń, +które oddawały sobie zwierciadła, i popłochu arabesek, biegnących wysoko +fryzami wzdłuż ścian i gubiących się w sztukateriach białych sufitów. Z +podziwem i czcią stałem przed tym przepychem, domyślałem się, że nocna +moja eskapada zaprowadziła mnie niespodzianie w skrzydło dyrektora, +przed jego prywatne mieszkanie. Stałem przygwożdżony ciekawością, z +bijącym sercem, gotów do ucieczki za najlżejszym szmerem. Jakże mógłbym, +przyłapany, usprawiedliwić to moje nocne szpiegowanie, moje zuchwałe +wścibstwo? W którymś z głębokich pluszowych foteli mogła, nie +dostrzeżona i cicha, siedzieć córeczka dyrektora i podnieść nagle na +mnie oczy znad książki--czarne, sybilińskie, spokojne oczy, których +spojrzenia nikt z nas wytrzymać nie umiał. Ale cofnąć się w połowie +drogi, nie dokonawszy powziętego planu, poczytałbym był sobie za +tchórzostwo. Zresztą głęboka cisza panowała dookoła w pełnych przepychu +wnętrzach, oświetlonych przyćmionym światłem nie określonej pory. Przez +arkady korytarza widziałem na drugim końcu wielkiego salonu duże, +oszklone drzwi, prowadzące na taras. Było tak cicho wokoło, że nabrałem +odwagi. Nie wydawało mi się to połączone ze zbyt wielkim ryzykiem, zejść +z paru stopni, prowadzących do poziomu sali, w kilku susach przebiegnąć +wielki, kosztowny dywan i znaleźć się na tarasie, z którego bez trudu +dostać się mogłem na dobrze mi znaną ulicę. Uczyniłem tak. Zeszedłszy na +parkiety salonu, pod wielkie palmy, wystrzelające tam z wazonów aż do +arabesek sufitu, spostrzegłem, że znajduję się już właściwie na gruncie +neutralnym, gdyż salon nie miał wcale przedniej ściany. Był on rodzajem +wielkiej loggii, łączącej się przy pomocy paru stopni z placem miejskim. +Była to niejako odnoga tego placu i niektóre meble stały już na bruku. +Zbiegłem z kilku kamiennych schodów i znalazłem się znów na ulicy. +Konstelacje stały już stromo na głowie, wszystkie gwiazdy przekręciły +się na drugą stronę, ale księżyc, zagrzebany w pierzyny obłoczków, które +rozświetlał swą niewidzialną obecnością, zdawał się mieć przed sobą +jeszcze nieskończoną drogę i, zatopiony w swych zawiłych procederach +niebieskich, nie myślał o świcie. Na ulicy czerniało kilka dorożek, +rozjechanych i rozklekotanych jak kalekie, drzemiące kraby czy karakony. +Woźnica nachylił się z wysokiego kozła. Miał twarz drobną, czerwoną i +dobroduszną.--Pojedziemy, paniczu?--zapytał. Powóz zadygotał we +wszystkich stawach i przegubach swego wieloczłonkowego ciała i ruszył na +lekkich obręczach. Ale kto w taką noc powierza się kaprysom +nieobliczalnego dorożkarza? Wśród klekotu szprych, wśród dudnienia pudła +i budy nie mogłem porozumieć się z nim co do celu drogi. Kiwał na +wszystko niedbale i pobłażliwie głową i podśpiewywał sobie, jadąc drogą +okrężną przez miasto. Przed jakimś szynkiem stała grupa dorożkarzy, +kiwając nań przyjaźnie rękami. Odpowiedział im coś radośnie, po czym nie +zatrzymując pojazdu, rzucił mi lejce na kolana, spuścił się z kozła i +przyłączył do gromady kolegów. Koń, stary mądry koń dorożkarski, +oglądnął się pobieżnie i pojechał dalej jednostajnym, dorożkarskim +kłusem. Właściwie koń ten budził zaufanie--wydawał się mądrzejszy od +woźnicy. Ale powozić nie umiałem--trzeba się było zdać na jego wolę. +Wjechaliśmy na podmiejską ulicę ujętą z obu stron w ogrody. Ogrody te +przechodziły zwolna, w miarę posuwania się, w parki wielkodrzewne, a te +w lasy. Nie zapomnę nigdy tej jazdy świetlistej w najjaśniejszą noc +zimową. Kolorowa mapa niebios wyogromniała w kopułę niezmierną, na +której spiętrzyły się fantastyczne lądy, oceany i morza, porysowane +liniami wirów i prądów gwiezdnych, świetlistymi liniami geografii +niebieskiej. Powietrze stało się lekkie do oddychania i świetlane jak +gaza srebrna. Pachniało fiołkami. Spod wełnianego jak białe karakuły +śniegu wychylały się anemony drżące, z iskrą światła księżycowego w +delikatnym kielichu. Las cały zdawał się iluminować tysiącznymi +światłami, gwiazdami, które rzęsiście ronił grudniowy firmament. +Powietrze dyszało jakąś tajną wiosną, niewypowiedzianą czystością śniegu +i fiołków. Wjechaliśmy w teren pagórkowaty. Linie wzgórzy, włochatych +nagimi rózgami drzew, podnosiły się jak błogie westchnienia w niebo. +Ujrzałem na tych szczęśliwych zboczach całe grupy wędrowców, +zbierających wśród mchu i krzaków opadłe i mokre od śniegu gwiazdy. +Droga stała się stroma, koń poślizgiwał się i z trudem ciągnął pojazd, +grający wszystkimi przegubami. Byłem szczęśliwy. Pierś moja wchłaniała +tę błogą wiosnę powietrza, świeżość gwiazd i śniegu. Przed piersią konia +zbierał się wał białej piany śnieżnej, coraz wyższy i wyższy. Z trudem +przekopywał się koń przez czystą i świeżą jego masę. Wreszcie ustał. +Wyszedłem z dorożki. Dyszał ciężko ze zwieszoną głową. Przytuliłem jego +łeb do piersi, w jego wielkich czarnych oczach lśniły łzy. Wtedy +ujrzałem na jego brzuchu okrągłą czarną ranę.---Dlaczego mi nie +powiedziałeś?--szepnąłem ze łzami.--Drogi mój--to dla ciebie--rzekł +i stał się bardzo mały, jak konik z drzewa. Opuściłem go. Czułem się +dziwnie lekki i szczęśliwy. Zastanawiałem się, czy czekać na małą +kolejkę lokalną, która tu zajeżdżała, czy też pieszo wrócić do miasta. +Zacząłem schodzić stromą serpentyną wśród lasu, początkowo idąc krokiem +lekkim, elastycznym, potem, nabierając rozpędu, przeszedłem w posuwisty +szczęśliwy bieg, który zmienił się wnet w jazdę jak na nartach. Mogłem +dowoli regulować szybkość, kierować jazdą przy pomocy lekkich zwrotów +ciała. W pobliżu miasta zahamowałem ten bieg tryumfalny, zmieniając go +na przyzwoity krok spacerowy. Księżyc stał jeszcze ciągle wysoko. +Transformacje nieba, metamorfozy jego wielokrotnych sklepień w coraz to +kunsztowniejsze konfiguracje nie miały końca. Jak srebrne astrolabium +otwierało niebo w tę noc czarodziejską mechanizm wnętrza i ukazywało w +nieskończonych ewolucjach złocistą matematykę swych kół i trybów. Na +rynku spotkałem ludzi zażywających przechadzki. Wszyscy, oczarowani +widowiskiem tej nocy, mieli twarze wzniesione i srebrne od magii nieba. +Troska o portfel opuściła mnie zupełnie. Ojciec, pogrążony w swych +dziwactwach, zapewne zapomniał już o zgubie, o matkę nie dbałem. W taką +noc, jedyną w roku, przychodzą szczęśliwe myśli, natchnienia, wieszcze +tknięcia palca bożego. Pełen pomysłów i inspiracji, chciałem skierować +się do domu, gdy zaszli mi drogę koledzy z książkami pod pachą. Zbyt +wcześnie wyszli do szkoły, obudzeni jasnością tej nocy, która nie +chciała się skończyć. Poszliśmy gromadą na spacer stromo spadającą +ulicą, z której wiał powiew fiołków, niepewni, czy to jeszcze magia nocy +srebrzyła się na śniegu, czy też świt już wstawał... + +ULICA KROKODYLI Mój ojciec przechowywał w dolnej szufladzie swego +głębokiego biurka starą i piękną mapę naszego miasta. Był to cały +wolumen in folio pergaminowych kart, które pierwotnie spojone skrawkami +płótna, tworzyły ogromną mapę ścienną w kształcie panoramy z ptasiej +perspektywy. Zawieszona na ścianie, zajmowała niemal przestrzeń całego +pokoju i otwierała daleki widok na całą dolinę Tyśmienicy, wijącej się +falisto bladozłotą wstęgą, na całe pojezierze szeroko rozlanych moczarów +i stawów, na pofałdowane przedgórza, ciągnące się ku południowi, naprzód +z rzadka, potem coraz tłumniejszymi pasmami, szachownicą okrągławych +wzgórzy, coraz mniejszych i coraz bledszych, w miarę jak odchodziły ku +złotawej i dymnej mgle horyzontu. Z tej zwiędłej dali peryferii +wynurzało się miasto i rosło ku przodowi, naprzód jeszcze w nie +zróżnicowanych kompleksach, w zwartych blokach i masach domów, +poprzecinanych głębokimi parowami ulic, by bliżej jeszcze wyodrębnić się +w pojedyncze kamienice, sztychowane z ostrą wyrazistością widoków +oglądanych przez lunetę. Na tych bliższych planach wydobył sztycharz +cały zawikłany i wieloraki zgiełk ulic i zaułków, ostrą wyrazistość +gzymsów, architrawów, archiwolt i pilastrów, świecących w późnym i +ciemnym złocie pochmurnego popołudnia, które pogrąża wszystkie załomy i +framugi w głębokiej sepii cienia. Bryły i pryzmy tego cienia wcinały +się, jak plastry ciemnego miodu, w wąwozy ulic, zatapiały w swej +ciepłej, soczystej masie tu całą połowę ulicy, tam wyłom między domami, +dramatyzowały i orkiestrowały ponurą romantyką cieni tę wieloraką +polifonię architektoniczną. Na tym planie, wykonanym w stylu barokowych +prospektów, okolica Ulicy Krokodylej świeciła pustą bielą, jaką na +kartach geograficznych zwykło się oznaczać okolice podbiegunowe, krainy +niezbadane i niepewnej egzystencji. Tylko linie kilku ulic wrysowane tam +były czarnymi kreskami i opatrzone nazwami w prostym, nieozdobnym +piśmie, w odróżnieniu od szlachetnej antykwy innych napisów. Widocznie +kartograf wzbraniał się uznać przynależność tej dzielnicy do zespołu +miasta i zastrzeżenie swe wyraził w tym odrębnym i postponującym +wykonaniu. Aby zrozumieć tę rezerwę, musimy już teraz zwrócić uwagę na +dwuznaczny i wątpliwy charakter tej dzielnicy, tak bardzo odbiegający od +zasadniczego tonu całego miasta. Był to dystrykt przemysłowo-handlowy z +podkreślonym jaskrawo charakterem trzeźwej użytkowości. Duch czasu, +mechanizm ekonomiki, nie oszczędził i naszego miasta i zapuścił korzenie +na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę. +Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel, +pełen solennej ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od +razu nowoczesne, trzeźwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm, +zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, +lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności. +Widziało się tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych +fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami z popękanego gipsu. +Stare, krzywe domki podmiejskie otrzymały szybko sklecone portale, które +dopiero bliższe przyjrzenie demaskowało jako nędzne imitacje +wielkomiejskich urządzeń. Wadliwe, mętne i brudne szyby, łamiące w +falistych refleksach ciemne odbicie ulicy, nie heblowane drzewo portali, +szara atmosfera jałowych tych wnętrzy, osiadających pajęczyną i kłakami +kurzu na wysokich półkach i wzdłuż odartych i kruszących się ścian, +wyciskały tu, na sklepach, piętno dzikiego Klondike'u. Tak ciągnęły się +jeden za drugim, magazyny krawców, konfekcje, składy porcelany, +drogerie, zakłady fryzjerskie. Szare ich, wielkie szyby wystawowe nosiły +ukośnie lub w półkolu biegnące napisy ze złoconych plastycznych liter: +CONFISERIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND. Rdzenni mieszkańcy miasta +trzymali się z dala od tej okolicy, zamieszkiwanej przez szumowiny, +przez gmin, przez kreatury bez charakteru, bez gęstości, przez istną +lichotę moralną, tę tandetną odmianę człowieka, która rodzi się w takich +efemerycznych środowiskach. Ale w dniach upadku, w godzinach niskiej +pokusy zdarzało się, że ten lub ów z mieszkańców miasta zabłąkiwał się +na wpół przypadkiem w tę wątpliwą dzielnicę. Najlepsi nie byli czasem +wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i +hierarchii, pławienia się w tym płytkim błocie wspólnoty, łatwej +intymności, brudnego zmieszania. Dzielnica ta była eldoradem takich +dezerterów moralnych, takich zbiegów spod sztandaru godności własnej. +Wszystko zdawało się tam podejrzane i dwuznaczne, wszystko zapraszało +sekretnym mrugnięciem, cynicznie artykułowanym gestem, wyraźnie +przymrużonym perskim okiem--do nieczystych nadziei, wszystko wyzwalało +z pęt niską naturę. Mało kto, nie uprzedzony, spostrzegał dziwną +osobliwość tej dzielnicy: brak barw, jak gdyby w tym tandetnym, w +pośpiechu wyrosłym mieście nie można było sobie pozwolić na luksus +kolorów. Wszystko tam było szare jak na jednobarwnych fotografiach, jak +w ilustrowanych prospektach. Podobieństwo to wychodziło poza zwykłą +metaforę, gdyż chwilami, wędrując po tej części miasta, miało się w +istocie wrażenie, że wertuje się w jakimś prospekcie, w nudnych +rubrykach komercjalnych ogłoszeń, wśród których zagnieździły się +pasożytniczo podejrzane anonse, drażliwe notatki, wątpliwe ilustracje; i +wędrówki te były równie jałowe i bez rezultatu jak ekscytacje fantazji, +pędzonej przez szpalty i kolumny pornograficznych druków. Wchodziło się +do jakiegoś krawca, żeby zamówić ubranie--ubranie o taniej elegancji, +tak charakterystycznej dla tej dzielnicy. Lokal był wielki i pusty, +bardzo wysoki i bezbarwny. Ogromne wielopiętrowe półki wznoszą się jedne +nad drugimi w nie określoną wysokość tej hali. Kondygnacje pustych półek +wyprowadzają wzrok w górę aż pod sufit, który może być niebem--lichym, +bezbarwnym, odrapanym niebem tej dzielnicy. Natomiast dalsze magazyny, +które widać przez otwarte drzwi, pełne są aż pod sufit pudeł i kartonów, +piętrzących się ogromną kartoteką, która rozpada się w górze, pod +zagmatwanym niebem strychu w kubaturę pustki, w jałowy budulec nicości. +Przez wielkie szare okna, kratkowane wielokrotnie jak arkusze papieru +kancelaryjnego, nie wchodzi światło, gdyż przestrzeń sklepu już +napełniona jest, jak wodą, indyferentną szarą poświatą, która nie rzuca +cienia i nie akcentuje niczego. Wnet nawija się jakiś smukły +młodzieniec, zadziwiająco usłużny, giętki i nieodporny, ażeby dogodzić +naszym życzeniom i zalać nas tanią i łatwą wymową subiekta. Ale gdy, +gadając, rozwija ogromne postawy sukna, przymierza, fałduje i drapuje +niekończącą się strugę materiału, przepływającą przez jego ręce, +formując z jego fal iluzoryczne surduty i spodnie, cała ta manipulacja +wydaje się czymś nieistotnym, pozorem, komedią, ironicznie zarzuconą +zasłoną na prawdziwy sens sprawy. Panienki sklepowe, smukłe i czarne, +każda z jakąś skazą piękności (charakterystyczną dla tej dzielnicy +wybrakowanych artykułów), wchodzą i wychodzą, stają w drzwiach +magazynów, sondując oczyma, czy rzecz wiadoma (powierzona doświadczonym +rękom subiekta) dojrzewa do punktu właściwego. Subiekt przymila się i +kryguje i chwilami robi wrażenie transwestyty. Chciałoby się go ująć pod +miękko zarysowaną brodę lub uszczyp-nąć w upudrowany blady policzek, gdy +z porozumiewawczym półspojrzeniem dyskretnie zwraca uwagę na markę +ochronną towaru, markę o przejrzystej symbolice. Zwolna sprawa wyboru +ubrania schodzi na plan dalszy. Ten miękki do efeminacji i zepsuty +młodzieniec, pełen zrozumienia dla najintymniejszych poruszeń klienta, +przesuwa teraz przed jego oczyma osobliwe marki ochronne, całą +bibliotekę znaków ochronnych, gabinet kolekcjonerski wyrafinowanego +zbieracza. Pokazywało się wówczas, że magazyn konfekcji był tylko +fasadą, za którą kryła się antykwarnia, zbiór wysoce dwuznacznych +wydawnictw i druków prywatnych. Usłużny subiekt otwiera dalsze składy, +wypełnione aż pod sufit książkami, rycinami, fotografiami. Te winiety, +te ryciny przechodzą stokrotnie najśmielsze nasze marzenia. Takich +kulminacyj zepsucia, takich wymyślności wyuzdania nie przeczuwaliśmy +nigdy. Panienki sklepowe przesuwają się coraz częściej pomiędzy +szeregami książek, szare i papierowe, ale pełne pigmentu w zepsutych +twarzach, ciemnego pigmentu brunetek o lśniącej i tłustej czarności, +która zaczajona w oczach, z nagła wybiegała z nich zygzakiem lśniącego +karakoniego biegu. Ale i w spalonych rumieńcach, w pikantnych stygmatach +pieprzyków, we wstydliwych znamionach ciemnego puszku zdradzała się rasa +zapiekłej, czarnej krwi. Ten barwik o nazbyt intensywnej mocy, ta mokka +gęsta i aromatyczna zdawała się plamić książki, które brały one do +oliwkowej dłoni, ich dotknięcia zdawały się je farbować i zostawiać w +powietrzu ciemny deszcz piegów, smugę tabaki, jak purchawka o +podniecającej, animalnej woni. Tymczasem powszechna rozwiązłość zrzucała +coraz bardziej hamulce pozorów. Subiekt, wyczerpawszy swą natarczywą +aktywność, przechodził powoli do kobiecej bierności. Leży teraz na +jednej z wielu kanap, porozstawianych wśród rejonów książek, w jedwabnej +pidżamie, odsłaniającej kobiecy dekolt. Panienki demonstrują, jedna +przed drugą, figury i pozycje rycin okładkowych, inne zasypiają już na +prowizorycznych posłaniach. Nacisk na klienta rozluźniał się. +Wypuszczano go z kręgu natarczywego zainteresowania, pozostawiano sobie +samemu. Subiektki, zajęte rozmową, nie zwracały nań więcej uwagi. +Odwrócone do niego tyłem lub bokiem, przystawały w aroganckim kontra +poście, przestępowały z nogi na nogę, grając kokieteryjnym obuwiem, +przepuszczały z góry na dół po smukłym ciele wężową grę członków, +atakując nią spoza swej niedbałej nieodpowiedzialności podnieconego +widza, którego ignorowały. Tak cofano się, wsuwano w głąb z +wyrachowaniem, otwierając wolną przestrzeń dla aktywności gościa. +Skorzystajmy z tego momentu nieuwagi, ażeby wymknąć się nieprzewidzianym +konsekwencjom tej niewinnej wizyty i wydostać się na ulicę. Nikt nas nie +zatrzymuje. Przez korytarze książek, pomiędzy długimi regałami czasopism +i druków wydostajemy się ze sklepu i oto jesteśmy w tym miejscu Ulicy +Krokodylej, gdzie z wyniesionego jej punktu widać niemal całą długość +tego szerokiego traktu aż do dalekich, nie wykończonych zabudowań dworca +kolejowego. Jest to szary dzień, jak zawsze w tej okolicy, i cała +sceneria wydaje się chwilami fotografią z ilustrowanej gazety, tak +szare, tak płaskie są domy, ludzie i pojazdy. Ta rzeczywistość jest +cienka jak papier i wszystkimi szparami zdradza swą imitatywność. +Chwilami ma się wrażenie, że tylko na małym skrawku przed nami układa +się wszystko przykładnie w ten pointowany obraz bulwaru +wielkomiejskiego, gdy tymczasem już na bokach rozwiązuje się i rozprzęga +ta zaimprowizowana maskarada i, niezdolna wytrwać w swej roli, rozpada +się za nami w gips i pakuły, w rupieciarnię jakiegoś ogromnego pustego +teatru. Napięcie pozy, sztuczna powaga maski, ironiczny patos drży na +tym naskórku. Ale dalecy jesteśmy od chęci demaskowania widowiska. Wbrew +lepszej wiedzy czujemy się wciągnięci w tandetny czar dzielnicy. Zresztą +nie brak w obrazie miasta i pewnych cech autoparodii. Rzędy małych, +parterowych domków podmiejskich zmieniają się z wielopiętrowymi +kamienicami, które zbudowane jak z kartonu, są konglomeratem szyldów, +ślepych okien biurowych, szklistoszarych wystaw, reklam i numerów. Pod +domami płynie rzeka tłumu. Ulica jest szeroka jak bulwar wielkomiejski, +ale jezdnia, jak place wiejskie, zrobiona jest z ubitej gliny, pełna +wybojów, kałuży i trawy. Ruch uliczny dzielnicy służy do porównań w tym +mieście, mieszkańcy mówią o nim z dumą i porozumiewawczym błyskiem w +oku. Szary, bezosobisty ten tłum jest nader przejęty swą rolą i pełen +gorliwości w demonstrowaniu wielkomiejskiego pozoru. Wszelako, mimo +zaaferowania i interesowności, ma się wrażenie błędnej, monotonnej, +bezcelowej wędrówki, jakiegoś sennego korowodu marionetek. Atmosfera +dziwnej błahości przenika tę całą scenerię. Tłum płynie monotonnie i, +rzecz dziwna, widzi się go zawsze jakby niewyraźnie, figury przepływają +w splątanym, łagodnym zgiełku, nie dochodząc do zupełnej wyrazistości. +Czasem tylko wyławiamy z tego gwaru wielu głów jakieś ciemne, żywe +spojrzenie, jakiś czarny melonik nasunięty głęboko na głowę, jakieś pół +twarzy rozdarte uśmiechem, z ustami, które właśnie coś powiedziały, +jakąś nogę wysuniętą w kroku i tak już zastygłą na zawsze. Osobliwością +dzielnicy są dorożki bez woźniców, biegnące samopas po ulicach. Nie +jakoby nie było tu dorożkarzy, ale wmieszani w tłum i zajęci tysiącem +spraw, nie troszczą się o swe dorożki. W tej dzielnicy pozoru i pustego +gestu nie przywiązuje się zbytniej wagi do ścisłego celu jazdy i +pasażerowie powierzają się tym błędnym pojazdom z lekkomyślnością, która +cechuje tu wszystko. Nieraz można ich widzieć na niebezpiecznych +zakrętach, wychylonych daleko z połamanej budy, jak z lejcami w dłoniach +przeprowadzają z natężeniem trudny manewr wymijania. Mamy w tej +dzielnicy także tramwaje. Ambicja rajców miejskich święci tu najwyższy +swój triumf. Ale pożałowania godny jest widok tych wozów, zrobionych z +papier mâché, o ścianach powyginanych i zmiętych od wieloletniego +użytku. Często brak im zupełnie przedniej ściany tak, że widzieć można w +przejeździe pasażerów, siedzących sztywnie i zachowujących się z wielką +godnością. Tramwaje te popychane są przez tragarzy miejskich. +Najdziwniejszą atoli rzeczą jest komunikacja kolejowa na Ulicy +Krokodylej. Czasami, w nieregularnych porach dnia, gdzieś ku końcowi +tygodnia można zauważyć tłum ludzi czekających na zakręcie ulicy na +pociąg. Nie jest się nigdy pewnym, czy przyjedzie i gdzie stanie, i +zdarza się często, że ludzie ustawiają się w dwóch różnych punktach, nie +mogąc uzgodnić swych poglądów na miejsce przystanku. Czekają długo i +stoją czarnym milczącym tłumem wzdłuż ledwo zarysowanych śladów toru, z +twarzami w profilu, jak szereg bladych masek z papieru, wyciętych w +fantastyczną linię zapatrzenia. I wreszcie niespodzianie zajeżdża, już +wjechał z bocznej uliczki, skąd go oczekiwano, niski jak wąż, +miniaturowy, z małą, sapiącą, krępą lokomotywą. Wjechał w ten czarny +szpaler i ulica staje się ciemna od tego ciągu wozów, siejących pył +węglowy. Ciemne sapanie parowozu i powiew dziwnej powagi, pełnej smutku, +tłumiony pośpiech i zdenerwowanie zamieniają ulicę na chwilę w halę +dworca kolejowego w szybko zapadającym zmierzchu zimowym. Plagą naszego +miasta jest ażiotaż biletów kolejowych i przekupstwo. W ostatniej +chwili, gdy pociąg już stoi na stacji, toczą się w nerwowym pośpiechu +pertraktacje z przekupnymi urzędnikami linii żelaznej. Zanim te +negocjacje się kończą, pociąg rusza, odprowadzany przez wolno sunący, +rozczarowany tłum, który odprowadza go daleko, ażeby się wreszcie +rozproszyć. Ulica, zacieśniona na chwilę do tego zaimprowizowanego +dworca, pełnego zmierzchu i tchnienia dalekich dróg--rozwidnia się +znowu, rozszerza i przepuszcza znów swym korytem beztroski monotonny +tłum spacerowiczów, który wędruje wśród gwaru rozmów wzdłuż wystaw +sklepowych, tych brudnych, szarych czworoboków, pełnych tandetnych +towarów, wielkich woskowych manekinów i lalek fryzjerskich. Wyzywająco +ubrane, w długich koronkowych sukniach przechodzą prostytutki. Mogą to +być zresztą żony fryzjerów lub kapelmistrzów kawiarnianych. Idą +drapieżnym, posuwistym krokiem i mają w niedobrych, zepsutych twarzach +nieznaczną skazę, która je przekreśla: zezują czarnym, krzywym zezem lub +mają usta rozdarte, lub brak im koniuszka nosa. Mieszkańcy miasta dumni +są z tego odoru zepsucia, którym tchnie Ulica Krokodyli. Nie mamy +potrzeby niczego sobie odmawiać--myślą z dumą--stać nas i na prawdziwą +wielkomiejską rozpustę. Twierdzą oni, że każda kobieta w tej dzielnicy +jest kokotą. W istocie wystarczy zwrócić uwagę na którąś--a natychmiast +spotyka się to uporczywe, lepkie spojrzenie, które nas zmraża rozkoszną +pewnością. Nawet dziewczęta szkolne noszą tu w pewien charakterystyczny +sposób kokardy, stawiają swoistą manierą smukłe nogi i mają tę nieczystą +skazę w spojrzeniu, w której leży preformowane przyszłe zepsucie. A +jednak--a jednak czy mamy zdradzić ostatnią tajemnicę tej dzielnicy, +troskliwie ukrywany sekret Ulicy Krokodyli? Kilkakrotnie w trakcie +naszego sprawozdania stawialiśmy pewne znaki ostrzegawcze, dawaliśmy w +delikatny sposób wyraz naszym zastrzeżeniom. Uważny czytelnik nie będzie +nie przygotowany na ten ostateczny obrót sprawy. Mówiliśmy o +imitatywnym, iluzorycznym charakterze tej dzielnicy, ale słowa te mają +zbyt ostateczne i stanowcze znaczenie, by określić połowiczny i +niezdecydowany charakter jej rzeczywistości. Język nasz nie posiada +określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej +giętkość. Powiedzmy bez ogródek: fatalnością tej dzielnicy jest, że nic +w niej nie dochodzi do skutku, nic nie odbiega od swego definitivum, +wszystkie ruchy rozpoczęte zawisają w powietrzu, wszystkie gesty +wyczerpują się przedwcześnie i nie mogą przekroczyć pewnego martwego +punktu. Mogliśmy już zauważyć wielką bujność i rozrzutność--w +intencjach, w projektach i antycypacjach, która cechuje tę dzielnicę. +Cała ona nie jest niczym innym jak fermentacją pragnień, przedwcześnie +wybujałą i dlatego bezsilną i pustą. W atmosferze nadmiernej łatwości +kiełkuje tutaj każda najlżejsza zachcianka, przelotne napięcie puchnie i +rośnie w pustą, wydętą narośl, wystrzela szara i lekka wegetacja +puszystych chwastów, bezbarwnych włochatych maków, zrobiona z nieważkiej +tkanki majaku i haszyszu. Nad całą dzielnicą unosi się leniwy i +rozwiązły fluid grzechu i domy, sklepy, ludzie wydają się niekiedy +dreszczem na jej gorączkującym ciele, gęsią skórką na jej febrycznych +marzeniach. Nigdzie, jak tu, nie czujemy się tak zagrożeni +możliwościami, wstrząśnięci bliskością spełnienia, pobladli i bezwładni +rozkosznym truchleniem ziszczenia. Lecz na tym się też kończy. +Przekroczywszy pewien punkt napięcia, przypływ zatrzymuje się i cofa, +atmosfera gaśnie i przekwita, możliwości więdną i rozpadają się w +nicość, oszalałe szare maki ekscytacji rozsypują się w popiół. Będziemy +wiecznie żałowali, żeśmy wtedy wyszli na chwilę z magazynu konfekcji +podejrzanej konduity. Nigdy nie trafimy już doń z powrotem. Będziemy +błądzili od szyldu do szyldu i mylili się setki razy. Zwiedzimy +dziesiątki magazynów, trafimy do całkiem podobnych, będziemy wędrowali +przez szpalery książek, wertowali czasopisma i druki, konferowali długo +i zawile z panienkami o nadmiernym pigmencie i skażonej piękności, które +nie potrafią zrozumieć naszych życzeń. Będziemy się wikłali w +nieporozumieniach, aż cała nasza gorączka i podniecenie ulotni się w +niepotrzebnym wysiłku, w straconej na próżno gonitwie. Nasze nadzieje +były nieporozumieniem, dwuznaczny wygląd lokalu i służby- pozorem, +konfekcja była prawdziwą konfekcją, a subiekt nie miał żadnych ukrytych +intencyj. Świat kobiecy Ulicy Krokodylej odznacza się całkiem miernym +zepsuciem, zagłuszonym grubymi warstwami przesądów moralnych i banalnej +pospolitości. W tym mieście taniego materiału ludzkiego brak także +wybujałości instynktu, brak niezwykłych i ciemnych namiętności. Ulica +Krokodyli była koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia +wielkomiejskiego. Widocznie nie stać nas było na nic innego jak na +papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych, +zeszłorocznych gazet. + +KARAKONY Było to w okresie szarych dni, które nastąpiły po świetnej +kolorowości genialnej epoki mego ojca. Były to długie tygodnie depresji, +ciężkie tygodnie bez niedziel i świąt, przy zamkniętym niebie i w +zubożałym krajobrazie. Ojca już wówczas nie było. Górne pokoje +wysprzątano i wynajęto pewnej telefonistce. Z całego ptasiego +gospodarstwa pozostał nam jedyny egzemplarz, wypchany kondor, stojący na +półce w salonie. W chłodnym półmroku zamkniętych firanek stał on tam, +jak za życia, na jednej nodze, w pozie buddyjskiego mędrca, a gorzka +jego, wyschła twarz ascety skamieniała w wyraz ostatecznej obojętności i +abnegacji. Oczy wypadły, a przez wypłakane, łzawe orbity sypały się +trociny. Tylko rogowate egipskie narośle na nagim potężnym dziobie i na +łysej szyi, narośle i gruzły spłowiałobłękitnej barwy nadawały tej +starczej głowie coś dostojnie hieratycznego. Pierzasty habit jego był +już w wielu miejscach przeżarty przez mole i gubił miękkie, szare +pierze, które Adela raz w tygodniu wymiatała wraz z bezimiennym kurzem +pokoju. W wyłysiałych miejscach widać było workowe, grube płótno, z +którego wyłaziły kłaki konopne. Miałem ukryty żal do matki za łatwość, z +jaką przeszła do porządku dziennego nad stratą ojca. Nigdy go nie +kochała--myślałem--a ponieważ ojciec nie był zakorzeniony w sercu +żadnej kobiety, przeto nie mógł też wróść w żadną realność i unosił się +wiecznie na peryferii życia, w półrealnych regionach, na krawędziach +rzeczywistosci. Nawet na uczciwą obywatelską śmierć nie zasłużył sobie-- +myślałem--wszystko u niego musiało, być dziwaczne i wątpliwe. +Postanowiłem w stosownej chwili zaskoczyć matkę otwartą rozmową. Owego +dnia (był ciężki dzień zimowy i od rana już sypał się miękki puch +zmierzchu) matka miała migrenę i leżała na sofie samotnie w salonie. W +tym rzadko odwiedzanym, paradnym pokoju panował od czasu zniknięcia ojca +wzorowy porządek, pielęgnowany woskiem i szczotkami przez Adelę. Meble +przykryte były pokrowcami; wszystkie sprzęty poddały się żelaznej +dyscyplinie, jaką Adela roztoczyła nad tym pokojem. Tylko pęk piór +pawich, stojących w wazie na komodzie, nie dał się utrzymać w ryzach. +Był to element swawolny, niebezpieczny, o nieuchwytnej rewolucyjności, +jak rozhukana klasa gimnazjastek, pełna dewocji w oczy, a rozpustnej +swawoli poza oczyma. Świdrowały te oczy dzień cały i wierciły dziury w +ścianach, mrugały, tłoczyły się, trzepocąc rzęsami, z palcem przy +ustach, jedne przez drugie, pełne chichotu i psoty. Napełniały pokój +świergotem i szeptem, rozsypywały się, jak motyle, dookoła +wieloramiennej lampy, uderzały tłumem barwnym w matowe, starcze dziurki +od kluczy. Nawet w obecności matki, leżącej z zawiązaną głową na sofie, +nie mogły się powstrzymać, robiły perskie oczko, dawały sobie znaki, +mówiły niemym, kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń. Irytowało +mnie to szydercze porozumienie, ta migotliwa zmowa poza mymi plecami. Z +kolanami przyciśniętymi do sofy matki, badając dwoma palcami, jakby w +zamyśleniu, delikatną materię jej szlafroka, rzekłem niby mimochodem:-- +Chciałem cię już od dawna zapytać: prawda, że to jest on?--I chociaż +nie wskazałem nawet spojrzeniem na kondora, matka odgadła od razu, +zmieszała się bardzo i spuściła oczy. Dałem umyślnie upłynąć chwili, +żeby wykosztować jej zmieszanie, po czym z całym spokojem, opanowując +wzbierający gniew, spytałem:--Jaki sens mają w takim razie te wszystkie +plotki i kłamstwa, które rozsiewasz o ojcu? Lecz jej rysy, które w +pierwszej chwili rozpadły się były w panice, zaczęły się znowu +porządkować.--Jakie kłamstwa?--spytała mrugając oczyma, które były +puste, nalane ciemnym błękitem, bez białka.--Znam je od Adeli--rzekłem +- ale wiem, że pochodzą od ciebie; chcę wiedzieć prawdę. Usta jej drżały +lekko, źrenice, unikając mego wzroku, powędrowały w kąt oka.--Nie +kłamałam--rzekła, a usta- jej napęczniały i stały się małe zarazem. +Uczułem, że mnie kokietuje jak kobieta mężczyznę.--Z tymi karakonami to +prawda--sam przecież pamiętasz...--Zmieszałem się. Pamiętałem w +istocie tę inwazję karakonów, ten zalew czarnego rojowiska, które +napełniało ciemność nocną, pajęczą bieganiną. Wszystkie szpary pełne +były drgających wąsów, każda szczelina mogła wystrzelić z nagła +karakonem, z każdego pęknięcia podłogi mogła zlęgnąć się ta czarna +błyskawica, lecąca oszalałym zygzakiem po podłodze. Ach, ten dziki obłęd +popłochu, pisany błyszczącą, czarną linią na tablicy podłogi. Ach, te +krzyki grozy ojca, skaczącego z krzesła na krzesło z dzirytem w ręku. +Nie przyjmując jadła ani napoju, z wypiekami gorączki na twarzy, z +konwulsją wstrętu wrytą dookoła ust, ojciec mój zdziczał zupełnie. Jasne +było, że tego napięcia nienawiści żaden organizm długo wytrzymać nie +może. Straszliwa odraza zamieniała jego twarz w stężałą maskę tragiczną, +w której tylko źrenice, ukryte za dolną powieką, leżały na czatach, +napięte jak cięciwy, w wiecznej podejrzliwości. Z dzikim wrzaskiem +zrywał się nagle z siedzenia, leciał na oślep w kąt pokoju i już +podnosił dziryt, na którym utkwiony ogromny karakon przebierał +rozpaczliwie gmatwaniną swych nóg. Adela przychodziła wówczas blademu ze +zgrozy z pomocą i odbierała lancę wraz z utkwionym trofeum, ażeby ją +utopić w cebrzyku. Już wówczas jednak nie umiałbym był powiedzieć, czy +obrazy te zaszczepiły mi opowiadania Adeli, czy też sam byłem ich +świadkiem. Ojciec mój nie posiadał już wtedy tej siły odpornej, która +zdrowych ludzi broni od fascynacji wstrętu. Zamiast odgraniczyć się do +straszliwej siły atrakcyjnej tej fascynacji, ojciec mój, wydany na łup +szału, wplątywał się w nią coraz bardziej. Smutne skutki nie dały długo +na siebie czekać. Wnet pojawiły się pierwsze podejrzane znaki, które +napełniły nas przerażeniem i smutkiem. Zachowanie ojca zmieniło się. +Szał jego, euforia jego podniecenia przygasła. W ruchach i mimice jęły +się zdradzać znaki złego sumienia. Zaczął nas unikać. Krył się dzień +cały po kątach, w szafach, pod pierzyną. .Widziałem go nieraz, jak w +zamyśleniu oglądał własne ręce, badał konsystencję skóry, paznokci, na +których występować zaczęły czarne plamy, jak łuski karakona. W dzień +opierał się jeszcze ostatkami sił, walczył, ale w nocy fascynacja +uderzała nań potężnymi arakami. Widziałem go późną nocą, w świetle +świecy stojącej na podłodze. Mój ojciec leżał na ziemi nagi, popstrzony +czarnymi plamami totemu, pokreślony liniami żeber, fantastycznym +rysunkiem przeświecającej na zewnątrz anatomii, leżał na czworakach, +opętany fascynacją awersji, która go wciągała w głąb swych zawiłych +dróg. Mój ojciec poruszał się wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem +dziwnego rytuału, w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremoniału +karakoniego. Od tego czasu wyrzekliśmy się ojca. Podobieństwo do +karakona występowało z dniem każdym wyraźniej--mój ojciec zamieniał się +w karakona. Zaczęliśmy się przyzwyczajać do tego. Widywaliśmy go coraz +rzadziej, całymi tygodniami znikał gdzieś na swych karakonich drogach-- +przestaliśmy go odróżniać, zlał się w zupełności z tym czarnym +niesamowitym plemieniem. Kto mógł powiedzieć, czy żył gdzieś jeszcze w +jakiejś szparze podłogi, czy przebiegał nocami pokoje, zaplątany w afery +karakonie, czy też był może między tymi martwymi owadami, które Adela co +rana znaj-dowała brzuchem do góry leżące i najeżone nogami i które ze +wstrętem brała na śmietniczkę i wyrzucała?--A jednak--powiedziałem +zdetonowany--jestem pewny, że ten kondor to on.--Matka spojrzała na +mnie spod rzęs:--Nie dręcz mnie, drogi--mówiłam ci już przecież, że +ojciec podróżuje jako komiwojażer po kraju--przecież wiesz, że czasem w +nocy przyjeżdża do domu, ażeby przed świtem jeszcze dalej odjechać. + +WICHURA Tej długiej i pustej zimy obrodziła ciemność w naszym mieście +ogromnym, stokrotnym urodzajem. Zbyt długo snadź nie sprzątano na +strychach i w rupieciarniach, stłaczano garnki na garnkach i flaszki na +flaszkach, pozwalano narastać bez końca pustym bateriom butelek. Tam, w +tych spalonych, wielkobelkowych lasach strychów i dachów ciemność +zaczęła się wyradzać i dziko fermentować. Tam zaczęły się te czarne +sejmy garnków, te wiecowania gadatliwe i puste, te bełkotliwe +flaszkowania, bulgoty butli i baniek. Aż pewnej nocy wezbrały pod +gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek i popłynęły wielkim +stłoczonym ludem na miasto. Strychy, wystrychnięte ze strychów, +rozprzestrzeniały się jedne z drugich i wystrzelały czarnymi szpalerami, +a przez przestronne ich echa przebiegały kawalkady tramów i belek, +lansady drewnianych kozłów, klękających na jodłowe kolana, ażeby +wypadłszy na wolność, napełnić przestwory nocy galopem krokwi i +zgiełkiem płatwi i bantów. Wtedy to wylały się te czarne rzeki, wędrówki +beczek i konwi, i płynęły przez noce. Czarne ich, połyskliwe, gwarne +zbiegowiska oblegały miasto. Nocami mrowił się ten ciemny zgiełk naczyń +i napierał jak armie rozgadanych ryb, niepowstrzymany najazd pyskujących +skopców i bredzących cebrów. Dudniąc dnami, piętrzyły się wiadra, beczki +i konwie, dyndały się gliniane stągwie zdunów, stare kapeluchy i +cylindry dandysów gramoliły się jedna na drugie, rosnąc w niebo +kolumnami, które się rozpadały. I wszystkie kołatały niezgrabnie kołkami +drewnianych języków, mełły nieudolnie w drewnianych gębach bełkot klątw +i obelg, bluźniąc błotem na całej przestrzeni nocy. Aż dobluźniły się, +doklęły swego. Przywołane rechotem naczyń, rozplotkowanym od brzegu do +brzegu, nadeszły wreszcie karawany, nadciągnęły potężne tabory wichru i +stanęły nad nocą. Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr zstępować +zaczął w potężnych kręgach ku miastu. I wybuchła ciemność ogromną +wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzy noce...--Nie +pójdziesz dziś do szkoły--rzekła rano matka--jest straszna wichura na +dworze.--W pokoju unosił się delikatny welon dymu, pachnący żywicą. Piec +wył i gwizdał, jak gdyby uwiązana w nim była cała sfora psów czy +demonów. Wielki bohomaz, wymalowany na jego pękatym brzuchu, wykrzywiał +się kolorowym grymasem i fantastyczniał wzdętymi policzkami. Pobiegłem +boso do okna. Niebo wydmuchane było wzdłuż i wszerz wiatrami. +Srebrzystobiałe i przestronne, porysowane było w linie sił, natężone do +pęknięcia, w srogie bruzdy, jakby zastygłe żyły cyny i ołowiu. +Podzielone na pola energetyczne i drżące od napięć, pełne było utajonej +dynamiki. Rysowały się w nim diagramy wichury, która sama niewidoczna i +nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą. Nie widziało się jej. Poznawało +się ją po domach, po dachach, w które wjeżdżała jej furia. Jeden po +drugim strychy zdawały się rosnąć i wybuchać szaleństwem, gdy wstępowała +w nie jej siła. Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą +pustkę, zamiatała całe połacie rynku do czysta. Ledwie tu i ówdzie giął +się pod nią i trzepotał, uczepiony węgła domu, samotny człowiek. Cały +plac rynkowy zdawał się wybrzuszać i lśnić pustą łysiną pod jej +potężnymi przelotami. Na niebie wydmuchał wiatr zimne i martwe kolory, +grynszpanowe, żółte i liliowe smugi, dalekie sklepienia i arkady swego +labiryntu. Dachy stały pod tymi niebami czarne i krzywe, pełne +niecierpliwości i oczekiwania. Te, w które wstąpił wicher, wstawały w +natchnieniu, przerastały sąsiednie domy i prorokowały pod rozwichrzonym +niebem. Potem opadały i gasły nie mogąc dłużej zatrzymać potężnego tchu, +który leciał dalej i napełniał cały przestwór zgiełkiem i przerażeniem. +I znów inne domy wstawały z krzykiem, w paroksyzmie jasnowidzenia, i +zwiastowały. Ogromne buki koło kościoła stały z wniesionymi rękami, jak +świadkowie wstrząsających objawień, i krzyczały, krzyczały. Dalej, za +dachami rynku, widziałem dalekie mury ogniowe, nagie ściany szczytowe +przedmieścia. Wspinały się jeden nad drugi i rosły, zesztywniałe z +przerażenia i osłupiałe. Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwiał je +późnymi kolorami. Nie jedliśmy tego dnia obiadu, bo ogień w kuchni +wracał kłębami dymu do izby. W pokojach było zimno i pachniało wiatrem. +Około drugiej po południu wybuchł na przedmieściu pożar i rozszerzał się +gwałtownie. Matka z Adelą zaczęły pakować pościel, futra i kosztowności. +Nadeszła noc. Wicher wzmógł się na sile i gwałtowności, rozrósł się +niepomiernie i objął cały przestwór. Już teraz nie nawiedzał domów i +dachów, ale wybudował nad miastem wielopiętrowy, wielokrotny przestwór, +czarny labirynt, rosnący w nieskończonych kondygnacjach. Z tego +labiryntu wystrzelał całymi galeriami pokojów, wyprowadzał piorunem +skrzydła i trakty, toczył z hukiem długie amfilady, a potem dawał się +zapadać tym wyimaginowanym piętrom, sklepieniom i kazamatom i wzbijał +się jeszcze wyżej, kształtując sam bezforemny bezmiar swym natchnieniem. +Pokój drżał z lekka, obrazy na ścianach brzęczały. Szyby lśniły się +tłustym odblaskiem lampy. Firanki na oknie wisiały wzdęte i pełne +tchnienia tej burzliwej nocy. Przypomnieliśmy sobie, że ojca od rana nie +widziano. Wczesnym rankiem, domyślaliśmy się, musiał udać się do sklepu, +gdzie go zaskóczyła wichura, odcinając mu powrót.--Cały dzień nic nie +jadł--biadała matka. Starszy subiekt Teodor podjął się wyprawić w noc i +wichurę, żeby zanieść mu posiłek. Brat mój przyłączył się do wyprawy. +Okutani w wielkie niedźwiedzie futra, obciążyli kieszenie żelazkami i +moździerzami, balastem, który miał zapobiec porwaniu ich przez wichurę. +Ostrożnie otworzono drzwi prowadzące w noc. Zaledwie subiekt i brat mój +z wzdętymi płaszczami wkroczyli jedną nogą w ciemność, noc ich połknęła +zaraz na progu domu. Wicher zmył momentalnie ślad ich wyjścia. Nie widać +było przez okno nawet latarki, którą ze sobą zabrali. Pochłonąwszy ich, +wicher na chwilę przycichł. Adela z matką próbowały na nowo rozpalić +ogień pod kuchnią. Zapałki gasły, przez drzwiczki dmuchało popiołem i +sadzą. Staliśmy pod drzwiami i nasłuchiwali. W lamentach wichru dawały +się słyszeć wszelkie głosy, perswazje, nawoływania i gawędy. Zdawało się +nam, że słyszymy wołanie o pomoc ojca zabłąkanego w wichurze, to znowu, +że brat z Teodorem gwarzą beztrosko pod drzwiami. Wrażenie było tak +łudzące, że Adela otworzyła drzwi i w samej rzeczy ujrzała Teodora i +brata mego, wynurzających się z trudem z wichury, w której tkwili po +pachy. Weszli zdyszani do sieni, zaciskając z wysiłkiem drzwi za sobą. +Przez chwilę musieli wesprzeć się o odrzwia, tak silnie szturmował +wicher do bramy. Wreszcie zasunęli rygiel i wiatr pognał dalej. +Opowiadali bezładnie o nocy, o wichurze. Ich futra, nasiąkłe wiatrem, +pachniały teraz powietrzem. Trzepotali powiekami w świetle; ich oczy, +pełne jeszcze nocy, broczyły ciemnością za każdym uderzeniem powiek. Nie +mogli dojść do sklepu, zgubili drogę i ledwo trafili z powrotem. Nie +poznawali miasta, wszystkie ulice były jak przestawione. Matka +podejrzewała, że kłamali. W istocie cała ta scena sprawiała wrażenie, +jakby przez ten kwadrans stali w ciemności pod oknem, nie oddalając się +wcale. A może naprawdę nie było już miasta i rynku, a wicher i noc +otaczały nasz dom tylko ciemnymi kulisami, pełnymi wycia, świstu i +jęków. Może nie było wcale tych ogromnych i żałosnych przestrzeni, które +nam wicher sugerował, może nie było wcale tych opłakanych labiryntów, +tych wielookiennych traktów i korytarzy, na których grał wicher, jak na +długich czarnych fletach. Coraz bardziej umacniało się w nas +przekonanie, że cała ta burza była tylko donkiszoterią nocną, imitującą +na wąskiej przestrzeni kulis tragiczne bezmiary, kosmiczną bezdomność i +sieroctwo wichury. Coraz częściej otwierały się teraz drzwi sieni i +wpuszczały okutanego w opończe i szale gościa. Zziajany sąsiad lub +znajomy wywijał się powoli z chustek, płaszczy i wyrzucał z siebie +zdyszanym głosem opowiadania, urywane bezładne słowa, które +fantastycznie powiększały, kłamliwie przesadzały bezmiar nocy. +Siedzieliśmy wszyscy w jasno oświetlonej kuchni. Za ogniskiem kuchennym +i czarnym, szerokim okapem komina prowadziło parę stopni do drzwi +strychu. Na tych schodkach siedział starszy subiekt Teodor i +nasłuchiwał, jak strych grał od wichru. Słyszał, jak w pauzach wichury +miechy żeber strychowych składały się w fałdy i dach wiotczał i zwisał +jak ogromne płuca, z których uciekł oddech, to znowu nabierał tchu, +nastawiał się palisadami krokwi, rósł jak sklepienia gotyckie, +rozprzestrzeniał się lasem belek, pełnym stokrotnego echa, i huczał jak +pudło ogromnych basów. Ale potem zapominaliśmy o wichurze, Adela tłukła +cynamon w dźwięcznym moździerzu. Ciotka Perazja przyszła w odwiedziny. +Drobna, ruchliwa i pełna zabiegliwości, z koronką czarnego szala na +głowie, zaczęła krzątać się po kuchni, pomagając Adeli. Adela oskubała +koguta. Ciotka Perazja zapaliła pod okapem komina garść papierów i +szerokie płaty płomienia wzlatywały z nich w czarną czeluść. Adela, +trzymając koguta za szyję, uniosła go nad płomień, ażeby opalić na nim +resztę pierza. Kogut zatrzepotał nagle w ogniu skrzydłami, zapiał i +spłonął. Wtedy ciotka Perazja zaczęła się kłócić, kląć i złorzeczyć. +Trzęsąc się ze złości, wygrażała rękami Adeli i matce. Nie rozumiałem, o +co jej chodzi, a ona zacietrzewiała się coraz bardziej w gniewie i stała +się jednym pękiem gestykulacji i złorzeczeń. Zdawało się, że w +paroksyzmie złości rozgestykuluje się na części, że rozpadnie się, +podzieli, rozbiegnie w sto pająków, rozgałęzi się po podłodze czarnym, +migotliwym pękiem oszalałych karakonach biegów. Zamiast tego zaczęła +raptownie maleć, kurczyć się, wciąż roztrzęsiona i rozsypująca się +przekleństwami. Z nagła podreptała, zgarbiona i mała, w kąt kuchni, +gdzie leżały drwa na opał i, klnąc i kaszląc, zaczęła gorączkowo +przebierać wśród dźwięcznych drewien, aż znalazła dwie cienkie, żółte +drzazgi. Pochwyciła je latającymi ze wzburzenia rękami, przymierzyła do +nóg, po czym wspięła się na nie, jak na szczudła, i zaczęła na tych +żółtych kulach chodzić, stukocąc po deskach, biegać tam i z powrotem +wzdłuż skośnej linii podłogi, coraz szybciej i szybciej, potem wbiegła +na ławkę jodłową, kuśtykając na dudniących deskach, a stamtąd na półkę z +talerzami, dźwięczną, drewnianą półkę obiegającą ściany kuchni, i biegła +po niej, kolankując na szczudłowych kulach, by wreszcie gdzieś w kącie, +malejąc coraz bardziej, sczernieć, zwinąć się jak zwiędły, spalony +papier, zetlić się w płatek popiołu, skruszyć w proch i w nicość. +Staliśmy wszyscy bezradni wobec tej szalejącej furii złości, która sama +siebie trawiła i pożerała. Z ubolewaniem patrzyliśmy na smutny przebieg +tego paroksyzmu i z pewną ulgą wróciliśmy do naszych zajęć, gdy żałosny +ten proces dobiegł swego naturalnego końca. Adela zadzwoniła znowu +moździerzem, tłukąc cynamon, matka ciągnęła dalej przerwaną rozmowę, a +subiekt Teodor, nasłuchując proroctw strychowych, stroił śmieszne +grymasy, podnosił wysoko brwi i śmiał się do siebie. + +NOC WIELKIEGO SEZONU Każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat +rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, +lata wyrodne, którym--jak szósty, mały palec u ręki--wyrasta kędyś +trzynasty, fałszywy miesiąc. Mówimy fałszywy, gdyż rzadko dochodzi on do +pełnego rozwoju. Jak dzieci późno spłodzone, pozostaje on w tyle ze +wzrostem, miesiąc garbusek, odrośl w połowie uwiędła i raczej domyślna +niż rzeczywista. Winna jest temu starcza niepowściągliwość lata, jego +rozpustna i późna żywotność. Bywa czasem, że sierpień minie, a stary +gruby pień lata rodzi z przyzwyczajenia jeszcze dalej, pędzi ze swego +próchna te dni-dziczki, dni-chwasty, jałowe i idiotyczne, dorzuca na +dokładkę, za darmo, dni-kaczany, puste i niejadalne--dni białe, +zdziwione i niepotrzebne. Wyrastają one, nieregularne i nierówne, nie +wykształcone i zrośnięte z sobą, jak palce potworkowatej ręki, +pączkujące i zwinięte w figę. Inni porównywają te dni do apokryfów, +wsuniętych potajemnie między rozdziały wielkiej księgi roku, do +palimpsestów, skrycie włączonych pomiędzy jej stronice, albo do tych +białych nie zadrukowanych kartek, na których oczy, naczytane do syta i +pełne treści, broczyć mogą obrazami i gubić kolory na tych pustych +stronicach, coraz bladziej i bladziej, ażeby wypocząć na ich nicości, +zanim wciągnięte zostaną w labirynty nowych przygód i rozdziałów. Ach, +ten stary, pożółkły romans roku, ta wielka, rozpadająca się księga +kalendarza! Leży ona sobie zapomniana gdzieś w archiwach czasu, a treść +jej rośnie dalej między okładkami, pęcznieje bez ustanku od gadulstwa +miesięcy, od szybkiego samorództwa blagi, od bajania i marzeń, które się +w niej mnożą. Ach, i spisując te nasze opowiadania, szeregując te +historie o moim ojcu na zużytym marginesie jej tekstu, czy nie oddaję +się tajnej nadziei, że wrosną one kiedyś niepostrzeżenie między zżółkłe +kartki tej najwspanialszej, rozsypującej się księgi, że wejdą w wielki +szelest jej stronic, który je pochłonie? To, o czym tu mówić będziemy, +działo się tedy w owym trzynastym, nadliczbowym i niejako fałszywym +miesiącu tego roku, na tych kilkunastu pustych kartkach wielkiej kroniki +kalendarza. Ranki były podówczas dziwnie cierpkie i orzeźwiające. Po +uspokojonym i chłodniejszym tempie czasu, po nowym całkiem zapachu +powietrza, po odmiennej konsystencji światła poznać było, że weszło się +w inną serię dni, w nową okolicę Bożego Roku. Głos drżał pod tymi nowymi +niebami dźwięcznie i świeżo jak w nowym jeszcze i pustym mieszkaniu, +pełnym zapachu lakieru, farb, rzeczy zaczętych i nie wypróbowanych. Z +dziwnym wzruszeniem próbowało się nowego echa, napoczynało się je z +ciekawością, jak w chłodny i trzeźwy poranek babkę do kawy w przeddzień +podróży. Ojciec mój siedział znowu w tylnym kontuarze sklepu, w małej, +sklepionej izbie, pokratkowanej jak ul w wielokomórkowe registratury i +łuszczącej się bez końca warstwami papieru, listów i faktur. Z szelestu +arkuszy, z nieskończonego kartkowania papierów wyrastała kratkowana i +pusta egzystencja tego pokoju, z nieustannego przekładania plików +odnawiała się w powietrzu z niezliczonych nagłówków firmowych apoteoza w +formie miasta fabrycznego, widzianego z lotu ptaka, najeżonego dymiącymi +kominami, otoczonego rzędami medali i ujętego w wywijasy i zakręty +pompatycznych et i Comp. Tam siedział ojciec, jak w ptaszarni, na +wysokim stołku, a gołębniki registratur szeleściły plikami papierów i +wszystkie gniazda i dziuple pełne były świergotu cyfr. Głąb wielkiego +sklepu ciemniała i wzbogacała się z dnia na dzień zapasami sukna, +szewiotów, aksamitów i kortów. W ciemnych półkach, tych spichrzach i +lamusach chłodnej, pilśniowej barwności, procentowała stokrotnie ciemna, +odstała korowość rzeczy, mnożył się i sycił potężny kapitał jesieni. Tam +rósł i ciemniał ten kapitał i rozsiadał się coraz szerzej na półkach, +jak na galeriach jakiegoś wielkiego teatru, uzupełniając się jeszcze i +pomnażając każdego rana nowymi ładunkami towaru, który w skrzyniach i +pakach wraz z rannym chłodem wnosili na niedźwiedzich barach stękający, +brodaci tragarze w oparach świeżości jesiennej i wódki. Subiekci +wyładowywali te nowe zapasy sycących bławatnych kolorów i wypełniali +nimi, kitowali starannie wszystkie szpary i luki wysokich szaf. Był to +rejestr olbrzymi wszelakich kolorów jesieni, ułożony warstwami, +usortowany odcieniami, idący w dół i w górę, jak po dźwięcznych +schodach, po gamach wszystkich oktaw barwnych. Zaczynał się u dołu i +próbował jękliwie i nieśmiało altowych spełzłości i półtonów, +przechodził potem do spłowiałych popiołów dali, do gobelinowych błękitów +i rosnąc ku górze coraz szerszymi akordami, dochodził do ciemnych +granatów, do indyga lasów dalekich i do pluszu parków szumiących, ażeby +potem poprzez wszystkie ochry, sangwiny, rudości i sepie wejść w +szelestny cień więdnących ogrodów i dojść do ciemnego zapachu grzybów, +do tchnienia próchna w głębiach nocy jesiennej i do głuchego +akompaniamentu najciemniejszych basów. Ojciec mój szedł wzdłuż tych +arsenałów sukiennej jesieni i uspokajał i uciszał te masy, ich +wzbierającą moc, spokojną potęgę Pory. Chciał jak najdłużej utrzymać w +całości te rezerwy zamagazynowanej barwności. Bał się łamać, wymieniać +na gotówkę ten fundusz żelazny jesieni. Ale wiedział, czuł, że przyjdzie +czas i wicher jesienny, pustoszący i ciepły wicher, powieje nad tymi +szafami i wtedy puszczą one i nic nie zdoła powstrzymać ich wylewu, tych +strumieni kolorowości, którymi wybuchną na miasto całe. Przychodziła +pora Wielkiego Sezonu. Ożywiały się ulice. O szóstej godzinie po +południu miasto zakwitało gorączką, domy dostawały wypieków, a ludzie +wędrowali ożywieni jakimś wewnętrznym ogniem, naszminkowani i ubarwieni +jaskrawo, z oczyma błyszczącymi jakąś odświętną, piękną i złą febrą. Na +bocznych uliczkach, w cichych zaułkach, uchodzących już w wieczorną +dzielnicę, miasto było puste. Tylko dzieci bawiły się na placykach pod +balkonami, bawiły się bez tchu, hałaśliwie i niedorzecznie. Przykładały +małe pęcherzyki do ust, ażeby wydmuchać je i naindyczyć się nagle +jaskrawo w wielkie, gulgocące, rozpluskane narośle albo wykogucić się w +głupią kogucią maskę, czerwoną i piejącą, w kolorowe jesienne maszkary +fantastyczne i absurdalne. Zdawało się, że tak nadęte i piejące wzniosą +się w powietrze długimi kolorowymi łańcuchami i jak jesienne klucze +ptaków przeciągać będą nad miastem--fantastyczne flotylle z bibułki i +pogody jesiennej. Albo woziły się wśród krzyków na małych zgiełkliwych +wózkach, grających kolorowym turkotem kółek, szprych i dyszli. Wózki +zjeżdżały naładowane ich krzykiem i staczały się w dół ulicy aż do nisko +rozlanej, żółtej rzeczki wieczornej, gdzie rozpadały się na gruz +krążków, kołków i patyczków. I podczas gdy zabawy dzieci stawały się +coraz bardziej hałaśliwe i splątane, wypieki miasta ciemniały i +zakwitały purpurą, nagle świat cały zaczynał więdnąć i czernieć i szybko +wydzielał się zeń majaczliwy zmierzch, którym zarażały się wszystkie +rzeczy. Zdradliwie i jadowicie szerzyła się ta zaraza zmierzchu wokoło, +szła od rzeczy do rzeczy, a czego dotknęła, to wnet butwiało, czerniało, +rozpadało się w próchno. Ludzie uciekali przed zmierzchem w cichym +popłochu i naraz dosięgał ich ten trąd, i wysypywał się ciemną wysypką +na czole, i tracili twarze, które odpadały wielkimi, bezkształtnymi +plamami, i szli dalej, już bez rysów, bez oczu, gubiąc po drodze maskę +po masce, tak że zmierzch roił się od tych larw porzuconych, sypiących +się za ich ucieczką. Potem zaczynało wszystko zarastać czarną, +próchniejącą korą, łuszczącą się wielkimi płatami, chorymi strupami +ciemności. A gdy w dole wszystko rozprzęgło się i szło wniwecz w tej +cichej zamieszce, w panice prędkiego rozkładu, w górze utrzymywał się i +rósł coraz wyżej milczący alarm zorzy, drgający świergotem miliona +cichych dzwonków, wzbierających wzlotem miliona cichych skowronków +lecących razem w jedną wielką, srebrną nieskończoność. Potem była już +nagle noc--wielka noc, rosnąca jeszcze podmuchami wiatru, które ją +rozszerzały. W jej wielokrotnym labiryncie wyłupane były gniazda jasne: +sklepy--wielkie, kolorowe latarnie, pełne spiętrzonego towaru i zgiełku +kupujących. Przez jasne szyby tych latani można było śledzić zgiełkliwy +i pełen dziwacznego ceremoniału obrzęd zakupów jesiennych. Ta wielka, +fałdzista noc jesienna, rosnąca cieniami, roszerzona wiatrami, kryła w +swych ciemnych fałdach jasne kieszenie, woreczki z kolorowym +drobiazgiem, z pstrym towarem czekoladek, keksów, kolonialnej +pstrokacizny. Te budki i kramiki, sklecone z pudełek po cukrach, +wytapetowane jaskrawo reklamami czekolad, pełne mydełek, wesołej +tandety, złoconych błahostek, cynfolii, trąbek, andrutów i kolorowych +miętówek, były stacjami lekkomyślności, grzechotkami beztroski, +rozsianymi na wiszarach ogromnej, labiryntowej, rozłopotanej wiatrami +nocy. Wielkie i ciemne tłumy płynęły w ciemności, w hałaśliwym +zmieszaniu, w szurgocie tysięcy nóg, w gwarze tysięcy ust--rojna, +splątana wędrówka, ciągnąca arteriami jesiennego miasta. Tak płynęła ta +rzeka, pełna gwaru, ciemnych spojrzeń, chytrych łypnięć, pokawałkowana +rozmową, posiekana gawędą, wielka miazga plotek, śmiechów i zgiełku. +Zdawało się, że to ruszyły tłumami jesienne, suche makówki sypiące +makiem--głowygrzechotki, ludzie-kołatki. Mój ojciec chodził +zdenerwowany i kolorowy od wypieków, z błyszczącymi oczyma, w jasno +oświetlonym sklepie, i nasłuchiwał. Przez szyby wystawy i portalu +dochodził tu z daleka szum miasta, stłumiony gwar płynącej ciżby. Nad +ciszą sklepu płonęła jasno lampa naftowa, zwisająca z wielkiego +sklepienia, i wypierała najmniejszy ślad cienia z wszystkich szpar i +zakamarków. Pusta, wielka podłoga trzaskała w ciszy i liczyła w tym +świetle wzdłuż i wszerz swe błyszczące kwadraty, szachownicę wielkich +tafli, które rozmawiały ze sobą w ciszy trzaskami, odpowiadały sobie to +tu, to tam głośnym pęknięciem. Za to sukna leżały ciche, bez głosu, w +swej pilśniowej puszystości i podawały sobie wzdłuż ścian spojrzenia za +plecami ojca, wymieniały od szafy do szafy ciche znaki porozumiewawcze. +Ojciec nasłuchiwał. Jego ucho zdawało się w tej ciszy nocnej wydłużać i +rozgałęziać poza okno: fantastyczny koralowiec, czerwony polip falujący +w mętach nocy. Nasłuchiwał i słyszał. Słyszał z rosnącym niepokojem +daleki przypływ tłumów, które nadciągały. Rozglądał się z przerażeniem +po pustym sklepie. Szukał subiektów. Ale ci ciemni i rudzi aniołowie +dokądś odlecieli. Pozostał on sam tylko, w trwodze przed tłuma-mi, które +wnet miały zalać ciszę sklepu plądrującą hałaśliwą rzeszą i rozebrać +między siebie, rozlicytować całą tę bogatą jesień, od lat zbieraną w +wielkim zacisznym spichlerzu. Gdzie byli subiekci? Gdzie były te +urodziwe cheruby, mające bronić ciemnych, sukiennych szańców? Ojciec +podejrzewał bolesną myślą, że oto grzeszą gdzieś w głębi domu z córami +ludzi. Stojąc nieruchomy i pełen troski, z błyszczącymi oczyma w jasnej +ciszy sklepu, czuł wewnętrznym słuchem, co działo się w głębi domu, w +tylnych komorach wielkiej kolorowej tej latarni. Dom otwierał się przed +nim, izba za izbą, komora za komorą, jak dom z kart, i widział gonitwę +subiektów za Adelą przez wszystkie puste i jasno oświetlone pokoje, +schodami na dół, schodami do góry, aż wymknęła się im i wpadła do jasnej +kuchni, gdzie zabarykadowała się kuchennym kredensem. Tam stała +zdyszana, błyszcząca i rozbawiona, trzepocąca z uśmiechem wielkimi +rzęsami. Subiekci chichotali, przykucnięci pode drzwiami. Okno kuchni +otwarte było na wielką, czarną noc, pełną rojeń i splątania. Czarne, +uchylone szyby płonęły refleksem dalekiej iluminacji. Błyszczące garnki +i butle stały nieruchomo dokoła i lśniły w ciszy tłustą polewą. Adela +wychylała ostrożnie przez okno swą kolorową, uszminkowaną twarz z +trzepoczącymi oczyma. Szukała subiektów na ciemnym podwórzu, pewna ich +zasadzki. I oto ujrzała ich, jak wędrowali ostrożnie, gęsiego, po wąskim +gzymsie podokiennym wzdłuż ściany piętra, czerwonej odblaskiem dalekiej +iluminacji, i skradali się do okna. Ojciec krzyknął z gniewu i rozpaczy, +ale w tej chwili gwar głosów stał się całkiem bliski i nagle jasne okna +sklepu zaludniły się bliskimi twarzami, wykrzywionymi śmiechem, +rozgadanymi twarzami, które płaszczyły nosy na lśniących szybach. Ojciec +stał się purpurowy ze wzburzenia i wskoczył na ladę. I kiedy tłum +szturmem zdobywał tę twierdzę i wkraczał hałaśliwą ciżbą do sklepu, +ojciec mój jednym skokiem wspiął się na półki z suknem i, uwisły wysoko +nad tłumem, dął z całej siły w wielki puzon z rogu i trąbił na alarm. +Ale sklepienie nie napełniło się szumem aniołów, śpieszących na pomoc, a +zamiast tego każdemu jękowi trąby odpowiadał wielki, roześmiany chór +tłumu.--Jakubie, handlować! Jakubie, sprzedawać!--wołali wszyscy, a +wołanie to, wciąż powtarzane, rytmizowało się w chórze i przechodziło +powoli w melodię refrenu, śpiewaną przez wszystkie gardła. Wtedy mój +ojciec dał za wygraną, zeskoczył z wysokiego gzymsu i ruszył z krzykiem +ku barykadom sukna. Wyolbrzymiony gniewem, z głową spęczniałą w pięść +purpurową, wbiegł, jak walczący prorok, na szańce sukienne i jął +przeciwko nim szaleć. Wpierał się całym ciałem w potężne bale wełny i +wyważał je z osady, podsuwał się pod ogromne postawy sukna i unosił je +na ladę z głuchym łomotem. Bale leciały rozwijając się z łopotem w +powietrzu w ogromne chorągwie, półki wybuchały zewsząd wybuchami +draperii, wodospadami sukna, jak pod uderzeniem Mojżeszowej laski. Tak +wylewały się zapasy szaf, wymiotowały gwałtownie, płynęły szerokimi +rzekami. Wypływała barwna treść półek, rosła, mnożyła się i zalewała +wszystkie lady i stoły. Ściany sklepu znikły pod potężnymi formacjami +tej sukiennej kosmogonii, pod tymi pasmami górskimi, piętrzącymi się w +potężnych masywach. Otwierały się szerokie doliny wśród zboczy górskich +i wśród szerokiego patosu wyżyn grzmiały linie kontynentów. Przestrzeń +sklepu rozszerzyła się w panoramę jesiennego krajobrazu, pełną jezior i +dali, a na tle tej scenerii ojciec wędrował wśród fałd i dolin +fantastycznego Kanaanu, wędrował wielkimi krokami, z rękoma +rozkrzyżowanymi proroczo w chmurach, i kształtował kraj uderzeniami +natchnienia. A u dołu, u stóp tego Synaju, wyrosłego z gniewu ojca, +gestykulował lud, złorzeczył i czcił Baala, i handlował. Nabierali pełne +ręce miękkich fałd, drapowali się w kolorowe sukna, owijali się w +zaimprowizowane domina i płaszcze i gadali bezładnie a obficie. Mój +ojciec wyrastał nagle nad tymi grupami kupczących wydłużonych gniewem, i +gromił z wysoka bałwochwalców potężnym słowem. Potem, ponoszony +rozpaczą, wspinał się na wysokie galerie szaf, biegł obłędnie po bantach +półek, po dudniących deskach ogołoconych rusztowań, ścigany przez obrazy +bezwstydnej rozpusty, którą przeczuwał za plecami w głębi domu. Subiekci +dosięgli właśnie żelaznego balkonu na wysokości okna i wczepieni w +balustradę, pochwycili wpół Adelę i wyciągnęli ją przez okno, +trzepocącą. oczyma i wlokącą za sobą smukłe nogi w jedwabnych +pończochach. Gdy ojciec mój, przerażony ohydą grzechu, wrastał gniewem +swych gestów w grozę krajobrazu, w dole beztroski lud Baala oddawał się +wyuzdanej wesołości. Jakaś parodystyczna pasja, jakaś zaraza śmiechu +opanowała tę gawiedź. Jakże można było żądać powagi od nich, od tego +ludu kołatek i dziadków do orzechów! Jak można było żądać zrozumienia +dla wielkich trosk ojca od tych młynków, mielących bezustannie kolorową +miazgę słów! Głusi na gromy proroczego gniewu, przykucali ci handlarze w +jedwabnych bekieszach małymi kupkami dookoła sfałdowanych gór materii, +rozstrząsając gadatliwie wśród śmiechu zalety towaru. Ta czarna giełda +roznosiła na swych prędkich językach szlachetną substancję krajobrazu, +rozdrabniała ją siekaniną gadania i połykała niemal. Gdzie indziej stały +grupy Żydów w kolorowych chałatach, w wielkich futrzanych kołpakach +przed wysokimi wodospadami jasnych materii. Byli to mężowie Wielkiego +Zgromadzenia, dostojni i pełni namaszczenia panowie, gładzący długie, +pielęgnowane brody i prowadzący wstrzemięźliwe i dyplomatyczne rozmowy. +Ale i w tej ceremonialnej konwersacji, w spojrzeniach, które wymieniali +był błysk uśmiechniętej ironii. Wśród tych grup przewijał się pospolity +lud, bezpostaciowy tłum, gawiedź bez twarzy i indywidualności. Wypełniał +on niejako luki w krajobrazie, wyścielał tło dzwonkami i grzechotkami +bezmyślnego gadania. Był to element błazeński, roztańczony tłum +poliszynelów i arlekinów, który--sam bez poważnych intencyj handlowych +- doprowadzał do absurdu gdzieniegdzie nawiązujące się tansakcje swymi +błazeńskimi figlami. Stopniowo jednak, znudzony błaznowaniem, wesoły ten +ludek rozpraszał się w dalszych okolicach krajobrazu i tam powoli gubił +się wśród skalnych załomów i dolin. Prawdopodobnie jeden po drugim +zapadały się te wesołki gdzieś w szczeliny i fałdy terenu, jak dzieci +zmęczone zabawą po kątach i zakamarkach mieszkania w noc balową. +Tymczasem ojcowie miasta, mężowie Wielkiego Synhedrionu, przechadzali +się w grupach pełnych powagi i godności i prowadzili ciche, głębokie +dysputy. Rozszedłszy się po całym, owym wielkim górzystym kraju, +wędrowali po dwóch, po trzech na dalekich i krętych drogach. Małe i +ciemne ich sylwety zaludniały całą tę pustynną wyżynę, nad którą zwisło +ciężkie i ciemne niebo, sfałdowane i chmurne, poorane w długie +równoległe bruzdy, w srebrne i białe skiby, ukazujące w głębi coraz +dalsze pokłady swego uwarstwienia. Światło lampy stwarzało sztuczny +dzień w owej krainie--dzień dziwny, dzień bez świtu i wieczoru. Ojciec +mój uspokajał się powoli. Gniew jego układał się i zastygał w pokładach +i warstwach krajobrazu. Siedział teraz na galeriach wysokich półek i +patrzył w jesienniejący, rozległy kraj. Widział, jak na dalekich +jeziorach odbywał się połów ryb. W maleńkich łupinkach łódek siedziało +po dwóch rybaków, zapuszczając sieci w wodę. Na brzegach chłopcy +dźwigali na głowach kosze, pełne trzepocącego się, srebrnego połowu. +Wówczas to dostrzegł, jak grupy wędrowców w oddali zadzierały głowy ku +niebu, wskazując coś wzniesionymi rękami. I wnet zaroiło się niebo jakąś +kolorową wysypką, osypało się falującymi plamami, które rosły, +dojrzewały i wnet napełniły przestworze dziwnym ludem ptaków, krążących +i kołujących w wielkich, krzyżujących się spiralach. Całe niebo +wypełniło się ich wzniosłym lotem, łopotem skrzydeł, majestatycznymi +liniami cichych bujań. Niektóre z nich jak ogromne bociany płynęły +nieruchomo na spokojnie rozpostartych skrzydłach, inne, podobne do +kolorowych pióropuszów, do barbarzyńskich trofeów, trzepotały ciężko i +niezgrabnie, ażeby utrzymać się na falach ciepłej aury; inne wreszcie, +nieudolne konglomeraty skrzydeł, potężnych nóg i oskubanych szyj, +przypominały źle wypchane sępy i kondory, z których wysypują się +trociny. Były między nimi ptaki dwugłowe, ptaki wieloskrzydłe, były też +i kaleki, kulejące w powietrzu jednoskrzydłym, niedołężnym lotem. Niebo +stało się podobne do starego fresku, pełnego dziwolągów i fantastycznych +zwierząt, które krążyły, wymijały się i znów wracały w kolorowych +elipsach. Mój ojciec podniósł się na bantach, oblany nagłym blaskiem, +wyciągnął ręce, przyzywając ptaki starym zaklęciem. Poznał je, pełen +wzruszenia. Było to dalekie, zapomniane potomstwo tej ptasiej generacji, +którą ongi Adela rozpędziła na wszystkie strony nieba. Wracało teraz, +zwyrodniałe i wybujałe, to sztuczne potomstwo, to zdegenerowane plemię +ptasie, zmarniałe wewnętrznie. Wystrzelone głupio wzrostem, wyogromnione +niedorzecznie, było wewnątrz puste i bez życia. Cała żywotność tych +ptaków przeszła w upierzenie, wybujała w fantastyczność. Było to jakby +muzeum wycofanych rodzajów, rupieciarnia Raju ptasiego. Niektóre latały +na wznak, miały ciężkie, niezgrabne dzioby, podobne do kłódek i zamków, +obciążone kolorowymi naroślami, i były ślepe. Jakże wzruszył ojca ten +powrót niespodziany, jakże zdumiewał się nad instynktem ptasim, nad tym +przywiązaniem do Mistrza, które wygnany ów ród piastował jak legendę w +duszy, ażeby wreszcie po wielu generacjach, w ostatnim dniu przed +wygaśnięciem plemienia pociągnąć z powrotem w pradawną ojczyznę. Ale te +papierowe, ślepe ptaki nie mogły już poznać ojca. Na darmo wołał na nie +dawnym zaklęciem, zapomnianą mową ptasią, nie słyszały go i nie +widziały. Nagle zagwizdały kamienie w powietrzu. To wesołki, głupie i +bezmyślne plemię, jęły celować pociskami w fantastyczne niebo ptasie. Na +darmo ojciec ostrzegał, na darmo groził zaklinającymi gestami, nie +dosłyszano go, nie dostrzeżono. I ptaki spadały. Ugodzone pociskiem, +obwisały ciężko i więdły już w powietrzu. Nim doleciały do ziemi, były +już bezforemną kupą pierza. W mgnieniu oka pokryła się wyżyna tą dziwną, +fantastyczną padliną. Zanim ojciec dobiegł do miejsca rzezi, cały ten +świetny ród ptasi już leżał martwy, rozciągnięty na skałach. Teraz +dopiero, z bliska, mógł ojciec obserwować całą lichotę tej zubożałej +generacji, całą śmieszność jej tandetnej anatomii. Były to ogromne +wiechcie piór, wypchane byle jak starym ścierwem. U wielu nie można było +wyróżnić głowy, gdyż pałkowata ta część ciała nie nosiła żadnych znamion +duszy. Niektóre pokryte były kudłatą, zlepioną sierścią, jak żubry, i +śmierdziały wstrętnie. Inne przypominały garbate, łyse, zdechłe +wielbłądy. Inne wreszcie były najwidoczniej z pewnego rodzaju papieru, +puste w środku, a świetnie kolorowe na zewnątrz. Niektóre okazywały się +z bliska niczym innym jak wielkimi pawimi ogonami, kolorowymi +wachlarzami, w które niepojętym sposobem tchnięto jakiś pozór życia. +Widziałem smutny powrót mego ojca. Sztuczny dzień zabarwiał się już +powoli kolorami zwyczajnego poranka. W spustoszałym sklepie najwyższe +półki syciły się barwami rannego nieba. Wśród fragmentów zgasłego +pejzażu, wśród zburzonych kulis nocnej scenerii--ojciec widział +wstających ze snu subiektów. Podnosili się spomiędzy bali sukna i +ziewali do słońca. W kuchni, na piętrze, Adela, ciepła od snu i ze +zmierzwionymi włosami, mełła kawę na młynku, przyciskając go do białej +piersi, od której ziarna nabierały blasku i gorąca. Kot mył się w +EOT; + + /* + End of the Project Gutenberg EBook of Sklepy cynamonowe, by Bruno Schulz + + *** END OF THE PROJECT GUTENBERG EBOOK SKLEPY CYNAMONOWE *** + + This file should be named sklep10.txt or sklep10.zip + Corrected EDITIONS of our eBooks get a new NUMBER, sklep11.txt + VERSIONS based on separate sources get new LETTER, sklep10a.txt + + Produced by Pawel Sobkowiak--Scanned and proofread by + Polska Biblioteka Internetowa + + Project Gutenberg eBooks are often created from several printed + editions, all of which are confirmed as Public Domain in the US + unless a copyright notice is included. Thus, we usually do not + keep eBooks in compliance with any particular paper edition. + + We are now trying to release all our eBooks one year in advance + of the official release dates, leaving time for better editing. + Please be encouraged to tell us about any error or corrections, + even years after the official publication date. + + Please note neither this listing nor its contents are final til + midnight of the last day of the month of any such announcement. + The official release date of all Project Gutenberg eBooks is at + Midnight, Central Time, of the last day of the stated month. A + preliminary version may often be posted for suggestion, comment + and editing by those who wish to do so. + + Most people start at our Web sites at: + http://gutenberg.net or + http://promo.net/pg + + These Web sites include award-winning information about Project + Gutenberg, including how to donate, how to help produce our new + eBooks, and how to subscribe to our email newsletter (free!). + + + Those of you who want to download any eBook before announcement + can get to them as follows, and just download by date. This is + also a good way to get them instantly upon announcement, as the + indexes our cataloguers produce obviously take a while after an + announcement goes out in the Project Gutenberg Newsletter. + + http://www.ibiblio.org/gutenberg/etext03 or + ftp://ftp.ibiblio.org/pub/docs/books/gutenberg/etext03 + + Or /etext02, 01, 00, 99, 98, 97, 96, 95, 94, 93, 92, 92, 91 or 90 + + Just search by the first five letters of the filename you want, + as it appears in our Newsletters. + + + Information about Project Gutenberg (one page) + + We produce about two million dollars for each hour we work. The + time it takes us, a rather conservative estimate, is fifty hours + to get any eBook selected, entered, proofread, edited, copyright + searched and analyzed, the copyright letters written, etc. Our + projected audience is one hundred million readers. If the value + per text is nominally estimated at one dollar then we produce $2 + million dollars per hour in 2002 as we release over 100 new text + files per month: 1240 more eBooks in 2001 for a total of 4000+ + We are already on our way to trying for 2000 more eBooks in 2002 + If they reach just 1-2% of the world's population then the total + will reach over half a trillion eBooks given away by year's end. + + The Goal of Project Gutenberg is to Give Away 1 Trillion eBooks! + This is ten thousand titles each to one hundred million readers, + which is only about 4% of the present number of computer users. + + Here is the briefest record of our progress (* means estimated): + + eBooks Year Month + + 1 1971 July + 10 1991 January + 100 1994 January + 1000 1997 August + 1500 1998 October + 2000 1999 December + 2500 2000 December + 3000 2001 November + 4000 2001 October/November + 6000 2002 December* + 9000 2003 November* + 10000 2004 January* + + + The Project Gutenberg Literary Archive Foundation has been created + to secure a future for Project Gutenberg into the next millennium. + + We need your donations more than ever! + + As of February, 2002, contributions are being solicited from people + and organizations in: Alabama, Alaska, Arkansas, Connecticut, + Delaware, District of Columbia, Florida, Georgia, Hawaii, Illinois, + Indiana, Iowa, Kansas, Kentucky, Louisiana, Maine, Massachusetts, + Michigan, Mississippi, Missouri, Montana, Nebraska, Nevada, New + Hampshire, New Jersey, New Mexico, New York, North Carolina, Ohio, + Oklahoma, Oregon, Pennsylvania, Rhode Island, South Carolina, South + Dakota, Tennessee, Texas, Utah, Vermont, Virginia, Washington, West + Virginia, Wisconsin, and Wyoming. + + We have filed in all 50 states now, but these are the only ones + that have responded. + + As the requirements for other states are met, additions to this list + will be made and fund raising will begin in the additional states. + Please feel free to ask to check the status of your state. + + In answer to various questions we have received on this: + + We are constantly working on finishing the paperwork to legally + request donations in all 50 states. If your state is not listed and + you would like to know if we have added it since the list you have, + just ask. + + While we cannot solicit donations from people in states where we are + not yet registered, we know of no prohibition against accepting + donations from donors in these states who approach us with an offer to + donate. + + International donations are accepted, but we don't know ANYTHING about + how to make them tax-deductible, or even if they CAN be made + deductible, and don't have the staff to handle it even if there are + ways. + + Donations by check or money order may be sent to: + + Project Gutenberg Literary Archive Foundation + PMB 113 + 1739 University Ave. + Oxford, MS 38655-4109 + + Contact us if you want to arrange for a wire transfer or payment + method other than by check or money order. + + The Project Gutenberg Literary Archive Foundation has been approved by + the US Internal Revenue Service as a 501(c)(3) organization with EIN + [Employee Identification Number] 64-622154. Donations are + tax-deductible to the maximum extent permitted by law. As fund-raising + requirements for other states are met, additions to this list will be + made and fund-raising will begin in the additional states. + + We need your donations more than ever! + + You can get up to date donation information online at: + + http://www.gutenberg.net/donation.html + + + *** + + If you can't reach Project Gutenberg, + you can always email directly to: + + Michael S. Hart <hart@pobox.com> + + Prof. Hart will answer or forward your message. + + We would prefer to send you information by email. + + + **The Legal Small Print** + + + (Three Pages) + + ***START**THE SMALL PRINT!**FOR PUBLIC DOMAIN EBOOKS**START*** + Why is this "Small Print!" statement here? You know: lawyers. + They tell us you might sue us if there is something wrong with + your copy of this eBook, even if you got it for free from + someone other than us, and even if what's wrong is not our + fault. So, among other things, this "Small Print!" statement + disclaims most of our liability to you. It also tells you how + you may distribute copies of this eBook if you want to. + + *BEFORE!* YOU USE OR READ THIS EBOOK + By using or reading any part of this PROJECT GUTENBERG-tm + eBook, you indicate that you understand, agree to and accept + this "Small Print!" statement. If you do not, you can receive + a refund of the money (if any) you paid for this eBook by + sending a request within 30 days of receiving it to the person + you got it from. If you received this eBook on a physical + medium (such as a disk), you must return it with your request. + + ABOUT PROJECT GUTENBERG-TM EBOOKS + This PROJECT GUTENBERG-tm eBook, like most PROJECT GUTENBERG-tm eBooks, + is a "public domain" work distributed by Professor Michael S. Hart + through the Project Gutenberg Association (the "Project"). + Among other things, this means that no one owns a United States copyright + on or for this work, so the Project (and you!) can copy and + distribute it in the United States without permission and + without paying copyright royalties. Special rules, set forth + below, apply if you wish to copy and distribute this eBook + under the "PROJECT GUTENBERG" trademark. + + Please do not use the "PROJECT GUTENBERG" trademark to market + any commercial products without permission. + + To create these eBooks, the Project expends considerable + efforts to identify, transcribe and proofread public domain + works. Despite these efforts, the Project's eBooks and any + medium they may be on may contain "Defects". Among other + things, Defects may take the form of incomplete, inaccurate or + corrupt data, transcription errors, a copyright or other + intellectual property infringement, a defective or damaged + disk or other eBook medium, a computer virus, or computer + codes that damage or cannot be read by your equipment. + + LIMITED WARRANTY; DISCLAIMER OF DAMAGES + But for the "Right of Replacement or Refund" described below, + [1] Michael Hart and the Foundation (and any other party you may + receive this eBook from as a PROJECT GUTENBERG-tm eBook) disclaims + all liability to you for damages, costs and expenses, including + legal fees, and [2] YOU HAVE NO REMEDIES FOR NEGLIGENCE OR + UNDER STRICT LIABILITY, OR FOR BREACH OF WARRANTY OR CONTRACT, + INCLUDING BUT NOT LIMITED TO INDIRECT, CONSEQUENTIAL, PUNITIVE + OR INCIDENTAL DAMAGES, EVEN IF YOU GIVE NOTICE OF THE + POSSIBILITY OF SUCH DAMAGES. + + If you discover a Defect in this eBook within 90 days of + receiving it, you can receive a refund of the money (if any) + you paid for it by sending an explanatory note within that + time to the person you received it from. If you received it + on a physical medium, you must return it with your note, and + such person may choose to alternatively give you a replacement + copy. If you received it electronically, such person may + choose to alternatively give you a second opportunity to + receive it electronically. + + THIS EBOOK IS OTHERWISE PROVIDED TO YOU "AS-IS". NO OTHER + WARRANTIES OF ANY KIND, EXPRESS OR IMPLIED, ARE MADE TO YOU AS + TO THE EBOOK OR ANY MEDIUM IT MAY BE ON, INCLUDING BUT NOT + LIMITED TO WARRANTIES OF MERCHANTABILITY OR FITNESS FOR A + PARTICULAR PURPOSE. + + Some states do not allow disclaimers of implied warranties or + the exclusion or limitation of consequential damages, so the + above disclaimers and exclusions may not apply to you, and you + may have other legal rights. + + INDEMNITY + You will indemnify and hold Michael Hart, the Foundation, + and its trustees and agents, and any volunteers associated + with the production and distribution of Project Gutenberg-tm + texts harmless, from all liability, cost and expense, including + legal fees, that arise directly or indirectly from any of the + following that you do or cause: [1] distribution of this eBook, + [2] alteration, modification, or addition to the eBook, + or [3] any Defect. + + DISTRIBUTION UNDER "PROJECT GUTENBERG-tm" + You may distribute copies of this eBook electronically, or by + disk, book or any other medium if you either delete this + "Small Print!" and all other references to Project Gutenberg, + or: + + [1] Only give exact copies of it. Among other things, this + requires that you do not remove, alter or modify the + eBook or this "small print!" statement. You may however, + if you wish, distribute this eBook in machine readable + binary, compressed, mark-up, or proprietary form, + including any form resulting from conversion by word + processing or hypertext software, but only so long as + *EITHER*: + + [*] The eBook, when displayed, is clearly readable, and + does *not* contain characters other than those + intended by the author of the work, although tilde + (~), asterisk (*) and underline (_) characters may + be used to convey punctuation intended by the + author, and additional characters may be used to + indicate hypertext links; OR + + [*] The eBook may be readily converted by the reader at + no expense into plain ASCII, EBCDIC or equivalent + form by the program that displays the eBook (as is + the case, for instance, with most word processors); + OR + + [*] You provide, or agree to also provide on request at + no additional cost, fee or expense, a copy of the + eBook in its original plain ASCII form (or in EBCDIC + or other equivalent proprietary form). + + [2] Honor the eBook refund and replacement provisions of this + "Small Print!" statement. + + [3] Pay a trademark license fee to the Foundation of 20% of the + gross profits you derive calculated using the method you + already use to calculate your applicable taxes. If you + don't derive profits, no royalty is due. Royalties are + payable to "Project Gutenberg Literary Archive Foundation" + the 60 days following each date you prepare (or were + legally required to prepare) your annual (or equivalent + periodic) tax return. Please contact us beforehand to + let us know your plans and to work out the details. + + WHAT IF YOU *WANT* TO SEND MONEY EVEN IF YOU DON'T HAVE TO? + Project Gutenberg is dedicated to increasing the number of + public domain and licensed works that can be freely distributed + in machine readable form. + + The Project gratefully accepts contributions of money, time, + public domain materials, or royalty free copyright licenses. + Money should be paid to the: + "Project Gutenberg Literary Archive Foundation." + + If you are interested in contributing scanning equipment or + software or other items, please contact Michael Hart at: + hart@pobox.com + + [Portions of this eBook's header and trailer may be reprinted only + when distributed free of all fees. Copyright (C) 2001, 2002 by + Michael S. Hart. Project Gutenberg is a TradeMark and may not be + used in any sales of Project Gutenberg eBooks or other materials be + they hardware or software or any other related product without + express permission.] + + *END THE SMALL PRINT! FOR PUBLIC DOMAIN EBOOKS*Ver.02/11/02*END* + + + */ +}